life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Młot na neoliberalizm – wywiad Arkadiusza Mellera z dr. Jackiem Kardaszewskim

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Jest Pan Doktor jednym z największych krytyków neoliberalizmu. Czy mógłby Pan dokonać rekapitulacji swoich zarzutów względem powyższej doktryny?

Moje podstawowe zarzuty wobec neoliberalizmu są dwa. Pierwszym z nich jest to, że promuje on znęcanie się ludzi nad innymi ludźmi, drugim natomiast to, że – pomijając już oczywisty fakt, iż znęcanie się jest zawsze zjawiskiem moralnie nagannym – w neoliberalizmie znęcający się są z wielu względów bardzo lichymi ludźmi.

Zanim przejdę do szczegółowego uzasadnienia powyższych zarzutów, poczynię kilka niezbędnych wyjaśnień oraz dystynkcji pojęciowych. Są one niezbędne choćby dlatego, iż już na wstępie, w odpowiedzi na bardzo ogólną jeszcze formę, w jakiej zostały one przeze mnie sformułowane, neoliberał, jako darwinista społeczny, mógłby próbować je odeprzeć stwierdzając, że ludzie, tak jak wszystkie inne gatunki istot żywych, dzielą się na silnych i słabych. Zgodnie z tą linią rozumowania, powodować by to miało, że ci pierwsi zawsze będą wykorzystywać swoją przewagę w stosunku do tych drugich, które to wykorzystywanie, przy pesymistycznym założeniu dotyczącym natury ludzkiej, nieuchronnie przybiera, w przypadkach ekstremalnych, formę znęcania się. Dla neoliberała wynika stąd wniosek, że nie można karać silnych za to, że są silni, a słabych nagradzać za ich słabość. Tym bardziej, że – jego zdaniem – supremacja silnych sprzyja wzrostowi PKB, a wszelkie moralizowanie, polegające na ocenianiu tejże supremacji ze względu na kryteria inne, niż skuteczność, jest pozbawioną sensu, czczą gadaniną.

Doświadczenie życiowe poucza jednak, że silnym względnie słabym nie tyle się jest, ile się bywa. To, czy jest się silnym, czy słabym człowiekiem, zależy od wielu okoliczności, z których wiele, w przeciwieństwie do zwierząt, nie są ludziom zadane, lecz w znacznym zakresie podlegają przez nich modyfikacji, w tym również ze względu na czynniki natury moralnej.

Jedną z takich okoliczności jest wzajemne oddziaływanie pomiędzy, z jednej strony, konstytucją psychofizyczną danej osoby, z drugiej, regułami społecznej rywalizacji, występującymi w społeczeństwie, w którym – w rezultacie szczęśliwego lub nieszczęśliwego dla niej zrządzenia losu – przyszło jej żyć.

A zatem, całkowicie uzasadnione jest dokonywanie oceny moralnej sposobu, w jakim w danym społeczeństwie przejawia się siła i słabość. Ocena ta wymaga poczynienia rozróżnienia między siłą absolutną oraz względną, czyli między absolutni wygranymi i przegranymi - tymi, którzy byliby wygrani względnie przegrani we wszystkich możliwych do pomyślenia społeczeństwach, oraz relatywnymi wygranymi i przegranymi - tymi, których wygrana względnie przegrana uzależniona jest od wzajemnego oddziaływania pomiędzy ich konstytucją psychofizyczną oraz przypadkowymi (z ich punktu widzenia), regułami społecznej rywalizacji, panującymi w społeczeństwie, w którym przyszło im żyć. Innymi słowy, ktoś, kto jest wygrany (silny) lub przegrany (słaby) w jednym społeczeństwie, mógłby być, odpowiednio, przegrany (słaby) lub wygrany (silny) w innym społeczeństwie. A przynajmniej – czy to będąc wygranym, czy przegranym – mógłby nim być w większym lub w mniejszym stopniu.

Przykładowo, w społeczeństwie nazistowskim istnieli ludzie silni oraz słabi, nie znaczy to jednak, że ten szczególny rodzaj siły oraz słabości, jaki decydował w nim o wygranej oraz przegranej, posiadał wymiar ponadczasowy i – jako taki – sytuował się poza dobrem i złem.

Relatywnym wygranym w społeczeństwie rządzącym się regułami neoliberalnymi jest mściwy krętacz.

Najpierw wyjaśnię, dlaczego jest on krętaczem, a następnie podam powody uzasadniające przypisywanie mu mściwości.

Jak wiadomo, w powszechnie przyjętej definicji neoliberalizmu, uwzględniającej jego atrybuty ekonomiczne, wymienia się trzy składające się na niego elementy: deregulację, prywatyzację oraz dążenie do ograniczenia wydatków budżetowych. Krętactwo przejawia się we wszystkich tych elementach, najłatwiej je jednak zaobserwować w pierwszym z nich, to znaczy w zderegulowanym świecie globalnych przepływów finansowych. Ostatni – jak dotychczas – kryzys finansowy, udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że krętactwo popłaca, i to tym bardziej, im na większą skalę jest dokonywane. Handel derywatami, w tym tymi, które utworzone zostały w oparciu o udzielanie kredytów typu subprime, były wszystkim, tylko nie uczciwymi transakcjami. Ponadto, możliwość dokonywania spekulacji w oparciu o pożyczone pieniądze (zajmowanie tak zwanej „krótkiej pozycji”), w których można wzbogacić się stawiając nie tylko na rewaluację waluty, lecz także na jej dewaluację, stwarzają ryzyko moralne, które – biorąc pod uwagę ułomność natury ludzkiej – musi prowadzić do matactw i oszustw.

Nad zjawiskami tymi nie będę się tu zatrzymywał, gdyż doczekały się one licznych, szczegółowych omówień. Pragnę natomiast zwrócić uwagę, że nie ograniczają się one do tego, co dzieje się na Wall Street oraz w innych centrach finansowych, lecz znajdują swój odpowiednik w całej gospodarce. Przykład płynie z góry. Mali naśladują wielkich. Main Street wzoruje się na Wall Street. Inaczej mówiąc, metoda polegająca na zawieraniu umów, wykorzystujących do granic możliwości asymetrię informacji, trafiła pod strzechy.

Pełen poświęcenia wysiłek, rzetelność, wstrzemięźliwość, samodyscyplina, oszczędzanie oraz inne cechy składające się na protestancki etos pracy, zastąpione zostały kreatywnością w wymyślaniu sposobów łatwego bogacenia się. Naciąganie konsumentów na dokonywanie niekoniecznie dla nich korzystnych zakupów wniknęło w krwioobieg nowoczesnych metod sprzedaży znanych pod nazwą „marketingu”. Kombinuje nie tylko rekin finansowy, wielki gracz na globalnych rynkach finansowych, lecz także najzwyklejszy lokalny akwizytor. Co więcej, styl polegający na mataczeniu stał się podstawą codziennych kontaktów międzyludzkich, także wtedy, gdy nie dotyczą one pomnażania dochodu, lecz wszelkich – mniej lub bardziej wymiernych – korzyści.Przeniknął także do polityki, nauki oraz kultury masowej, w których cynizm, pod warunkiem, że jest skuteczny, spotyka się z powszechnym przyzwoleniem, a nawet aprobatą.

Krętacz, stanowiący neoliberalne wcielenie modelu człowieka ekonomicznego, charakteryzuje się, jak powiedziałem, nie tylko predylekcją do hochsztaplerstwa, ale także mściwością. Ta ostatnia cecha, sama w sobie, nie musi być, w moim przekonaniu, godna pogardy. Nie ulega natomiast wątpliwości, że staje się taką w połączeniu z krętactwem.

Mściwość krętacza przejawia się w tym, że w swoim krętactwie odznacza się on „bezinteresownym” zacietrzewieniem. U jego podstaw znajduje się resentyment. Resentyment ten różni niegdysiejszego liberała gospodarczego od neoliberała. Neoliberał to liberał gospodarczy, który pragnie zemścić się za upokorzenie, jakiego – w swoim mniemaniu – doświadczył w okresie panowania państwa opiekuńczego, kiedy to jego roszczenia były mocno ograniczone. To właśnie zemsta, a nie względy natury praktycznej, w ostatecznym rachunku przesądzają o jego poglądach i wynikającym z nich postępowaniu. Na przykład: to właśnie z zemsty, a nie z powodu dokonywanej na zimno kalkulacji ekonomicznej, zlikwidowano w Polsce bary mleczne. Nic nie jest dalsze od postaw reprezentowanych przez neoliberałów, niż arystokratyczna zasada noblesse oblige.

Reasumując: Nie lubię neoliberalizmu, ponieważ nie lubię mściwych krętaczy.

Czy właściwe jest utożsamianie neoliberalizmu i libertarianizmu, którego to zrównania często Pan dokonuje?

Nie utożsamiam neoliberalizmu i libertarianizmu. Może się tak jedynie wydawać, gdy z racji prowadzonej polemiki dokonuję w moich wypowiedziach niezbędnych uproszczeń.

Po pierwsze, libertarianizm jest, oprócz neokonserwatyzmu i postmodernizmu, zaledwie jedną z ideologii, składających się na neoliberalną nadbudowę. Libertarianizm tym się różni od neokonserwatyzmu i postmodernizmu, że rola, jaką spełnia w neoliberalizmie, dotyczy przede wszystkim kwestii gospodarczych, a nie – jak ma to miejsce w ich przypadku – kwestii politycznych, obyczajowych i kulturowych.

Po drugie, libertarianizm różni się od neoliberalizmu ze względu na swój utopizm. Relacja pomiędzy libertarianizmem oraz neoliberalizmem jest taka, jak pomiędzy komunizmem i realnym socjalizmem.

Po trzecie, tak jak inne były postawy „ideowych” komunistów i zwolenników realnego socjalizmu, tak inne są postawy „ideowych” libertarian i neoliberałów. Neoliberałowie, jak stwierdziłem powyżej, są mściwymi krętaczami, libertarianie natomiast naiwnymi marzycielami, pojmującymi rynek na podobieństwo królestwa niebieskiego. Libertarianie wierzą w to, co głoszą, neoliberałowie świadomie wypaczają rzeczywistość w celu realizowania swojej mściwości oraz przyziemnych interesów ekonomicznych.

Libertarianizm czerpie swoją siłę z dwóch źródeł. Po pierwsze – co wydaje mi się bardzo ważne – stanowi współczesną wersję tych samych sentymentów i przekonań, jakie swojego czasu przejawiły się w protestantyzmie. W ich centrum lokuje się nienawiść do rozbudowanych struktur – czy to intelektualnych, czy instytucjonalnych (takich jak kościół katolicki oraz państwo) – w połączeniu z sadystycznym zamiłowaniem do demonicznego pojmowania transcendencji. Ten ostatni element znajduje swój wyraz w doktrynie predestynacji. W religijnej odmianie tej doktryny, charakterystycznej zwłaszcza dla kalwinizmu, Bóg z góry przeznaczał jednych do zbawienia, innych zaś do potępienia. W jej świeckiej, libertariańskiej wersji, rolę Boga spełnia rynek, który z góry przeznacza jednych do wygranej w społecznej rywalizacji, innych zaś do przegranej. W wyroki Boskie, tak jak w wyroki rynkowe, nie należy w żadnym razie interweniować, albowiem przejawiałaby się w tym ludzka pycha.

Libertarianizm jest kalwinizmem naszych czasów.

Dlaczego uważa Pan Doktor, że u neoliberałów obecne są ślady schizofrenii i zaburzeń psychicznych?

Wspomniane zacietrzewienie neoliberałów, manifestuje się w sposób, który przypomina urojenia oraz omamy charakterystyczne dla schizofrenii paranoidalnej. Symptomy te ujawniają się wyraźnie w irracjonalnym pędzie ku deregulacji, prywatyzacji oraz ograniczaniu deficytów budżetowych, zwłaszcza zaś w sposobie, w jaki starają się oni ów pęd zracjonalizować.

Na przykład z oderwanym od rzeczywistości, scholastycznym uporem snują teorie dotyczące wyższości prywatnej formy własności nad państwową, która, ich zdaniem, miałaby wynikać z samego sposobu, w jakie formy te się definiuje.

Wbrew licznym i coraz liczniejszym świadectwom empirycznym utrzymują, że totalna prywatyzacja oraz dyscyplina budżetowa, nieuchronnie doprowadzą do powszechnego dobrobytu, raczej niż do pogłębiającego się rozwarstwienia społecznego, skutkującego wytwarzaniem się biegunów skrajnego bogactwa oraz skrajnej nędzy.

Z całą powagą dogmatycznie wywodzą, że podaż posiada prymat w stosunku do popytu, a nie odwrotnie, nie dostrzegając, że w istocie jest to równoznaczne z dowodzeniem pierwszeństwa jajka przed kurą względnie kury przed jajkiem, bądź wyższości świąt Bożego narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy względnie świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego narodzenia.

Wbrew świadectwu zmysłów, u źródła kryzysów neoliberalizmu widzą ingerencję państwa w gospodarkę. Niczym zakompleksieni pacjenci szpitali psychiatrycznych upierają się, że urzędnicy są darmozjadami, utrzymującymi się z ciężkiej pracy przedsiębiorców. W przypadkach o ciężkim przebiegu, do kategorii darmozjadów zaliczają wszystkich zatrudnionych w sferze budżetowej, a jednocześnie, nie dostrzegając tkwiącej w tym sprzeczności, domagają się z ich strony sprawniejszej obsługi oraz większej ochrony.

Cierpiąc na urojenia prześladowcze, za swoje niepowodzenia winią pracowników administracji, z wydumanych powodów oskarżając ich o lenistwo oraz złą wolę, przejawiającą się chęcią szkodzenia sektorowi prywatnemu.

Szczególną nienawiścią darzą intelektualistów, którzy, w jego niezachwianym przekonaniu, sypią piasek w tryby rzekomo niezawodnego mechanizmu rynkowego.

W stosunku do związków zawodowych odczuwają nerwicową fobię, którą porównać można do wstrętu doświadczanego przez wielu ludzi w stosunku do niektórych zwierząt: szczurów, pająków, węży itp.

Urągając zdrowemu rozsądkowi, traktują pracodawców, ma się rozumieć prywatnych, jako jedynych twórców dochodu narodowego, zamykając oczy na kluczową rolę, jaką w jego wytwarzaniu odgrywają pracobiorcy.

Ponadto, doświadczają omamów wzrokowych i słuchowych, w swoim otoczeniu postrzegając całe mrowie osób, które żyją w komforcie, dzięki pobieranym zasiłkom, i to nawet wtedy, gdy – tak jak ma to miejsce w Polsce – transfery socjalne praktycznie nie istnieją.

U podstaw wymienionych tu przykładowo urojeń oraz omamów znajduje się dezorganizacja osobowości (rozkojarzenie), zerwanie więzów ze światem zewnętrznym (autyzm) oraz demencja (deficyty w zakresie myślenia oraz uczuciowości wyższej), które stanowią istotę schizofrenii. W wymiarze zbiorowym, zjawiska te noszą nazwę, odpowiednio, „deregulacji”, „prywatyzacji” oraz „dyscypliny budżetowej”. Ponieważ w wymiarze indywidualnym nie dotyczą one wszystkich aspektów jaźni, a jedynie tych, które odnoszą się do zjawisk politycznych oraz społeczno-ekonomicznych, a ponadto posiadają wymiar społeczny, nadaję im miano „schizofrenii politycznej”.

W jednej ze swoich wypowiedzi przyznał się Pan Doktor, że w przeszłości był Pan „korwinistą”. Czy może Pan wyjawić powody odejścia od doktryny liberalnej?

Wielu młodych ludzi pociąga nietzscheanizm, tych zwłaszcza, którzy – tak jak Nietzsche – są fizycznie słabowitymi, skoncentrowanymi na sobie, wyalienowanymi ze społeczeństwa, idealistycznymi indywidualistami. Metafora nadczłowieka jest dla nich niesłychanie użyteczna, ponieważ oferuje im ona możliwość hiperkompensowania swojej niskiej samooceny. Co najmniej równie użyteczna jest dla nich – stanowiąca jej lustrzane odbicie – metafora podczłowieka, albowiem do tej ostatniej kategorii mogą zaliczyć swoich prześladowców. Kult woli mocy skutecznie pomaga im przezwyciężać własne nieudacznictwo oraz usprawiedliwiać towarzyszące mu społeczne wyobcowanie.

Wtedy, gdy znajdują się w uprzywilejowanej sytuacji materialnej, ich nietzscheanizm nabiera zabarwienia ekonomicznego. Trudno się temu dziwić. Po pierwsze, wyróżniony status materialny jest jedynym wymiernym świadectwem ich wyższości, której – ze względów moralnych – potrzebują jak wody na pustyni, po drugie, dzięki afirmacji zarówno jego samego, jak i jego ideologicznej, indywidualistycznej nadbudowy, mogą się skutecznie bronić przed powodowanymi zawiścią atakami ze strony ich gorzej materialnie sytuowanego otoczenia. Ponadto, nietzscheańska pogarda dla „tłumu” redukuje zagrażające ich poczuciu własnej wartości wyrzuty sumienia, wynikające ze świadomości, że niczym sobie na swój dobrobyt, jak również wynikające z niego poczucie wyższości, nie zasłużyli.

Kapitał społeczny oraz ludzki, który wypracowali sobie dzięki staraniom swoich rodziców lub po prostu po nich odziedziczyli (co zazwyczaj starannie przed sobą ukrywają), jedynie utwierdza ich egocentryczne i elitarystyczne nastawienie.

Nastawienie to ulega dodatkowemu wzmocnieniu, jeśli społeczeństwo, w jakim żyją, choćby w niewielkim stopniu, kieruje się wartościami egalitarystycznymi. Ich egocentryczny elitaryzm sprzęga się wtedy z tak drogim sercu każdego indywidualisty nonkonformizmem. Chętnie roją sobie wtedy, że gdyby nie narzucone im warunki społeczne, ich przewaga nad innymi ludźmi byłaby większa, niż wydaje się im, że jest.

Wobec braku alternatywnych opcji ideologicznych dla swoich egocentrycznych i elitarystycznych inklinacji, przyjmują światopogląd libertariański lub, szerzej, neoliberalny. Są przecież egocentrycznymi indywidualistami, a rynek – oglądany z pewnego, bezpiecznego oddalenia – zdaje się premiować właśnie te cechy charakteru. Jeśli, tak jak w neoliberalizmie, rynek pozbawiony jest socjalnych zabezpieczeń, tym – jak im się wydaje – lepiej dla nich. Liczą bowiem, że dzięki temu będą się mogli napawać niedolą podludzi, mszcząc się za doznane w młodości, rzeczywiste lub wyimaginowane krzywdy.

W tym miejscu poczynię rozróżnienie na tych z nietzscheańskich, egocentrycznych indywidualistów, którzy traktują swoje zapatrywania powierzchownie, oraz na tych, którzy mają do nich stosunek pogłębiony. Ci pierwsi nie odczuwają potrzeby weryfikowania swojej domniemanej wyższości w praktyce, szerokim łukiem omijając wszelkie możliwe niebezpieczeństwa, ci drudzy zaś potrzebę taką odczuwają w sposób przemożny, z całą powagą traktując nietzscheańską maksymę: „Żyj niebezpiecznie!”.

W przypadku, gdy owo dążenie do niebezpiecznego życia osiągnie formy ekstremalne, a miejscem jego realizacji będzie rynek, kierująca się nim osoba może postawić się w sytuacji arcytrudnej, w której nagromadzone przez nią kapitały, ludzkie i społeczne, warte będą tyle, co nic. W tych okolicznościach, oczekuje ją pasmo niekończących się upokorzeń, tym bardziej dotkliwych, im większym jest ona egocentrykiem i indywidualistą. Prędzej czy później, dociera do niej, że nietzscheanizm, w interpretacji, jaką mu nadawała – eufemistycznie rzecz ujmując – ma niewiele wspólnego z rynkiem. Wyrażając się bardziej brutalnie, objawia jej się okrutna prawda, że rynek nienawidzi egocentryków i indywidualistów, zwłaszcza wtedy, gdy są oni na dodatek idealistami, nietzscheańskiej lub innej, filozoficznej proweniencji. Nienawidzi ich nienawiścią niezmierzoną, którą odczuwa w stosunku do nich, że tak powiem, już od pierwszego wejrzenia.

W rezultacie, osoba, o której mowa, staje przed wyborem: odrzucić samą siebie lub odrzucić rynek.

Ja wybrałem to ostatnie rozwiązanie.

Czy rosnąca popularność wśród polskiej młodzieży takich postać Ludwig von Mises, Hayek, Hoppe należy uznać za przejaw chwilowej mody czy też może wytworzyła się jakaś libertariańska subkultura?

Trudno mówić wyłącznie o chwilowej modzie w odniesieniu do zjawisk, w których potężne interesy związane z bogactwem i władzą odgrywają kluczową rolę. Popularność wymienionych myślicieli wśród polskiej młodzieży wynika z trzech głównych przyczyn.

Pierwszą z nich jest jej systematyczne, intensywne i zakrojone na szeroką skalę poddawanie ich neoliberalnej indoktrynacji przez popierane i sponsorowane przez wielki biznes opiniotwórcze postacie życia publicznego, niemal wszystkich dziennikarzy oraz przedstawicieli specjalnie w tym celu utworzonych think-tanków, takich, jak w Polsce FOR, czy Centrum im. Adama Smitha, w USA natomiast, aby wymienić tylko najbardziej znaną z całego ich mrowia, Heritage Foundation.

Drugą jest bunt pokoleniowy, znajdujący swój wyraz w przeciwstawianiu się poglądom rodziców, którzy w czasach swojej młodości opowiadali się w olbrzymiej większości za państwem opiekuńczym oraz permisywizmem obyczajowym. Każdy tego rodzaju bunt cechuje się tendencją do skrajnej radykalizacji, która częściowo wynika z właściwego wielu ludziom odnajdywania satysfakcji w fanatyzmie, częściowo zaś z reguł konkurencji w sferze idei i postaw, premiujących postawy skrajne. Bycie najbardziej skrajnym wyróżnia i nobilituje.

W buncie pokoleniowym manifestuje się nie tylko wrogość do status quo, czy chęć budowania własnej, innej niż zastana tożsamości, lecz także zwykłe znudzenie. W tym zakresie, w jakim to ostatnie ma miejsce, libertariański względnie neoliberalny fanatyzm współczesnej młodzieży ma wiele wspólnego z modą. Warto o tym pamiętać, choćby po to, żeby zdawać sobie sprawę, iż nic nie trwa wiecznie, i że nawet w przypadku, gdyby nie istniały inne, znacznie poważniejsze czynniki działające na rzecz zmiany obecnie dominujących sympatii politycznych oraz społeczno-gospodarczych – a niewątpliwie takowe istnieją i będą się nasilać (z braku miejsca nie będę ich tutaj omawiał) – sama nuda wymusi, prędzej czy później, ich modyfikację na przeciwne.

Wreszcie, istnieje trzecia przyczyna zauroczenia libertarianizmem i neoliberalizmem, która – w odróżnieniu od wyżej wymienionych – charakteryzuje wyłącznie kraje byłego bloku wschodniego, w tym przede wszystkim dla Polskę. Bunt pokoleniowy ma u nas charakter cokolwiek ambiwalentny. Nasi rodzice walczyli z komunizmem, często z narażeniem życia i zdrowia, a walka ta, jak niewiele walk w polskiej historii, została wygrana. Co prawda niezupełnie przez nas samych, ale nie zaszkodzi przecież pozostawać w przekonaniu, że bez nas by się nie obyło, a nawet, że – jako naród – odegraliśmy w niej kluczową rolę. Wobec tego my, ich potomstwo, odczuwamy dumę z dokonań naszych rodziców, której towarzyszy skrajna awersja do wszystkiego, co w najmniejszym choćby stopniu wiąże się z cechami pokonanego wroga. Skoro więc realny socjalizm był, w jakiejś mierze, socjalistyczny, z polskiego punktu widzenia wszystko, co socjalistyczne, zasługuje na potępienie, tak jak wszystko, co socjalizmowi się sprzeciwia, na ubóstwienie.

W Polsce, istotną rolę odegrał także, mający miejsce w latach osiemdziesiątych, schyłkowy okres realnego socjalizmu, zapoczątkowany wprowadzeniem stanu wojennego. Utrzymywanie siłą porządku społecznego, który dojrzał do zmiany, dodatkowo uodporniło Polaków na wszelkie rozwiązania ustrojowe, inne niż stanowiące jego skrajne zaprzeczenie. Złość, która wtedy się gromadziła, do dzisiaj nie zniknęła. To ona powoduje, że wielu z nas postrzega okres ten w sposób karykaturalny, niewiele troszcząc się o to, czy postrzeganie to ma coś wspólnego z ówczesną rzeczywistością, czy bardzo niewiele.

Jeśli pominąć wspomnianą dumę ze zwycięstwa – jakże potrzebną dla narodu ponoszącego w trakcie swojej historii same niemal klęski – to opisany stan świadomości ma dla nas same negatywne konsekwencje. Staliśmy się neoliberalnym betonem, ludźmi, z którymi – jak często zauważają przedstawiciele innych nacji – nie sposób prowadzić interesującej wymiany zdań na temat niezbędnych zmian politycznych i społeczno-ekonomicznych. Dla większości przedstawicieli polskiej nacji wszystko jest w tej materii oczywiste. Postrzegamy świat w kategoriach czarno-białych. Innymi słowy, Polska znajduje się obecnie poza historią, rozumianą po heglowsku jako pochód ducha poprzez dzieje.

My, Polacy, jesteśmy prawdopodobnie ostatnimi, po których można spodziewać się nowych, twórczych pomysłów ustrojowych. W najbliższej przyszłości, nie odegramy w tym pochodzie żadnej znaczącej roli. Nasz czas na przeminął. Głosy takie jak mój długo jeszcze pozostaną głosami wołających na puszczy.

Czy obserwuje Pan rosnąca radykalizację polskich libertarian? Aktywność takich postaci jak Kelthuz świadczy o tym, że Janusz Korwin-Mikke wydaje się być dość umiarkowany.

Neoliberałowie są umiarkowani w porównaniu z libertarianami, jednak to libertarianie reprezentują esencję ich poglądów; libertarianie są umiarkowani w porównaniu z korwinistami, jednak to korwiniści stanowią esencję ich poglądów; korwiniści z kolei są umiarkowani w porównaniu z KelThuzem i Białą Pięścią. Nie łudźmy się: to właśnie ci ostatni stanowią esencję światopoglądu korwinistycznego. Esencję tę określam często mianem „komercyjnego nazizmu”.

Rolę, jaką w rasistowskim nazizmie hitlerowskim spełniał Żyd, w komercyjnym nazizmie neoliberalnym spełnia lewicowiec, nazywany z reguły „lewakiem”. Spełniają ją także pewne kategorie socjologiczne, takie jak urzędnicy, zwani „urzędasami”; inni pracownicy sfery budżetowej, zwani „darmozjadami”; intelektualiści, zwani „szamanami”; a także bezrobotni, którym przypisuje się lenistwo oraz notoryczne popełnianie oszustw. Niewykluczone, że znajdujemy się w przededniu kolejnej nocy kryształowej.

Rosnący radykalizm prawicy ekonomicznej spowodowany jest czynnikami, o których wspominałem odpowiadając na poprzednie pytanie. W tym miejscu dodam, że – w moim przekonaniu – może on doprowadzić (co można obserwować choćby na moim przykładzie), do radykalizacji poglądów lewicy ekonomicznej, jej mariażu z nacjonalizmem, a w konsekwencji do konfrontacji obu tych, z gruntu przeciwstawnych sobie światopoglądów.

Prawdopodobnie konfrontacja ta będzie daleka od reguł parlamentarnej debaty. Tego rodzaju debaty przestają mieć bowiem sens, gdy u źródła kontrowersji znajdują się fundamentalne różnice w zakresie ich emocjonalnej infrastruktury. Przewiduję w związku z tym, że czekają nas wojny para-religijne, to znaczy wojny religijne w przebraniu socjoekonomicznym.

Wiem, że pracuje Pan nad dziełem zatytułowany „Psychiatria polityczna: neoliberalizm i schizofrenia”. Czy może Pan zdradzić, kiedy dzieło będzie gotowe i kto będzie wydawcą?

Pierwotnie moje dzieło miało mieć postać jednej książki, pod takim właśnie tytułem. Ze względu na jej rozmiary, jak również rozległość problemów, jakie porusza, postanowiłem nadać jej formę trylogii, czyli trzech osobnych – aczkolwiek pozostających ze sobą w związku książek. Noszą one następujące tytuły: „Neoliberalizm jest schizofrenią społeczeństwa”, „Schizofrenia jest neoliberalizmem umysłu” oraz „Filozofia diabła”. Pierwsza z nich ukaże się w najbliższych tygodniach, jeszcze przed świętem pierwszego maja. Pozostałych należy oczekiwać wkrótce potem.

Na temat wydawcy pozwolę sobie nie udzielać na razie informacji. Na podstawie doświadczeń, w tym również moich własnych, jestem bowiem aż nadto świadomy, że demokracja w systemie neoliberalnym bywa często demokracją jedynie z nazwy.

Wygłasza Pan liczne kontrowersyjne opinie, komentarze, jak na przykład te dotyczące Janusza Korwina-Mikkego. Na ile jest to licentia poetica a na ile wygłaszane przez Pana Doktora sądy należy brać poważnie

Wszystkie je należy traktować ze śmiertelną powagą.

Wyczerpujące omówienie etiologii, symptomatologii oraz patogenezy schizofrenii politycznej, jakie zawiera się w moich książkach, przekracza ramy tego wywiadu. Chciałbym jedynie zwrócić w tym miejscu uwagę, że – aczkolwiek wszyscy, w tej mierze, w jakiej żyjemy w otoczeniu neoliberalnym – jesteśmy schizofrenikami politycznymi, nie jesteśmy nimi w jednakowy sposób. Zależy to od tego, czy należymy do neoliberalnych elity czy do neoliberalnej podklasy. Członkowie elity doświadczają tego zaburzenia z niejaką przyjemnością, niczym narkotyku, dla członków podklasy jest ono natomiast niemal wyłącznie źródłem cierpienia.

Wywiad przeprowadził Arkadiusz Meller

Za: konserwatyzm.pl (część  I, część II)

Publikacja wywiadu wzbudziła wściekłość libertarian i innych nieciekawych środowisk. Za żenujące i w gruncie rzeczy potwierdzające tezy zawarte w rozmowie uznajemy groźby pobicia kierowane w stosunku do redaktora Arkadiusza Mellera, autora znakomitych książek poświęconych historii myśli narodowo-radykalnej, ze strony p. Tomasza Daleckiego, jednego z promotorów antynarodowych, liberalnych bredni.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , ,

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

10 Komentarzy

  1. Jacek Kardaszewski. On pełni rolę eksperta Komisji Europejskiej w dziedzinie nauk socjologiczno-ekonomicznych i pisze, że jest antykatolikiem w imię polskości. Czy ten artykuł się ukazał tylko dlatego, że mamy wspólnego wroga?

  2. Źle robicie zamieszczając tutaj ten wywiad. Kardaszewski to gazetowyborczy lewak, który publicznie nawołuje do gwałcenia kobiet. To przestępca i dewiant.
    Was też chętnie pozabija i zgwałci bo dla niego jesteście „faszystami”. 11 listopada stanie po tej samej stronie co Ikonowicz i bojowcy „Krytyki Politycznej”.

    • No w sumie to Korwin ma pod tym względem wspólne zdanie z Kardaszewskim, bo on sam powiedział, że „zawsze się trochę gwałci” i „lekka pedofilia nie jest szkodliwa”.
      Korwin i Kardaszewski to są dwaj psychopaci z przeciwległych obozów politycznych.

  3. Czytałem wpis w którym J. Kardaszewski nazywa się „autentycznym nacjonalistą”, podobno też się deklaruje jako narodowy socjalista… a wszystko w imię wspólnego dobra jakim jest UE :)
    Jego prowokacje wobec libertarian nie są żadnym novum, druga strona się też Panu „doktorowi” odpłaca min. grozi mu pobiciem. Dla mnie jest to żenujący teatrzyk pomiędzy dwoma utopijnymi poglądami ekonomiczno- gospodarczymi.

  4. „Kardaszewski to gazetowyborczy lewak, który publicznie nawołuje do gwałcenia kobiet. To przestępca i dewiant.”

    Podobno zdaniem „libertarian” nie powinno się skazywać człowieka za czyny, których nie popełnił…

  5. „Brunatna lewica, lewacy, faszyści, rasiści, bla bla”, ziew. Ludzie w ten sposób przyklejający łatki temu portalowi znajdują się na poziomie australopiteka. Tyle ich dobrego, że sobie urządzą cioranowską wyjnię. Wywiad się ukazał, bo prezentuje dość ciekawe spojrzenie na kwestie neoliberalizmu i pochodnych, choć na pewno pojawiały się już moim zdaniem bardziej intrygujące teksty np.
    http://www.nacjonalista.pl/2011/08/25/alain-de-benoist-imigracja-armia-rezerwowa-kapitalu/
    http://www.nacjonalista.pl/2011/11/19/andrij-illenko-liberalna-hegemonia-poczatek-konca/
    http://www.nacjonalista.pl/2011/03/25/polska-neokolonia-rozmowa-z-profesorem-witoldem-kiezunem/

  6. Zdecydowanie lepiej czytać i bardziej wartościowsze są teksty Alana De Benoista o negatywnych skutkach neoliberalizmu niż prowokacyjne, obrażające, przeintelektualizowane popłuczyny zwykłego neobolszewika Kardaszewskiego.
    Smutne jest to, że ten euroentuzjasta/ eurosocjalista znajduje pozytywny posłuch wśród nacjonalistów.

  7. „Smutne jest to, że ten euroentuzjasta/ eurosocjalista znajduje pozytywny posłuch wśród nacjonalistów.”

    Największe kontrowersje wzbudza „pozytywny posłuch” dla poglądów „libertarian” między „autentycznymi nacjonalistami”.

  8. Być może Kardaszewski to narodowy bolszewik, ale na pewno bardziej bolszewik.

  9. Korwinowi usunięto stronę na pejsbuku i teraz płacze: https://kresy.pl/wydarzenia/polska/facebook-usunal-strone-janusza-korwin-mikkego/
    Rynek zweryfikował?

Odpowiedz na WT Anuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*