life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Prof. Leopold Caro: Autarkia czy wolny handel międzynarodowy?

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

I. Kto głosi hasło wolnego handlu międzynarodowego?

Ekonomika społeczna abstrakcyjno-liberalna, tworząca szereg urojonych „praw”, niesprawdzających się nigdy, żyjąca w towarzystwie nieodłącznych a periodycznych przesileń i katastrof, zbudowana więc na wulkanicznym gruncie nieustannych wyrw i wybuchów – jest konstrukcją bardzo niedoskonałą i błędną. Prawdziwa ekonomika społeczna, podlega według nas aprobacie dwóch potężnych sprawdzianów, których tamtej brak. Jednemu na imię etyka, drugiemu rzeczywistość. Tylko ekonomika, która się na nich opiera, zasługuje na określenie i zaszczytne miano nauki prawdziwej.

Hasło wolnego handlu międzynarodowego sprzeciwia się rzeczywistości, a pozornie tylko zgodne jest z wymogami etyki. Należy ono bowiem do kategorii ponętnych, a dotąd nigdy nieurzeczywistnionych w życiu haseł, podobnie jak głoszone po wojnie światowej: wojna wojnie. Dlatego przede wszystkim ważnym jest poznać ludzi, którzy głoszą te hasła. W ten sposób poznamy najlepiej, z kim mamy do czynienia.

Hasło: wojna wojnie okazało się zupełnie nierealnym. W wieku XIX, przedstawianym przez zwycięski kapitalizm jako okres największego postępu ducha ludzkiego i największej dotąd pomyślności człowieka, nastąpił w istocie podbój narodów na największą skalę: najstarszej na świecie kultury Indii wschodnich i młodszej od niej, ale bądź co bądź przeszło tysiącletniej i równie bogatej w największe skarby filozofii i poezji, kultury arabskiej przez W. Brytanię i Francję; podbój usprawiedliwiany pięknymi słowami, jak szerzenie kultury czy cywilizacji, a faktycznie dyktowanej żądzą rabunku i powiększenia swej władzy oraz z gruntu błędnym wyobrażeniem Europejczyka o wyższości własnej nad wszystkimi innymi.

Wojna światowa wywołana była również nie czym innym, jeno obustronną chęcią podboju, żądzą zysku i wzajemną zawiścią. Sztuczny zlepek dziesięciu narodów, nazwany Austro-Węgrami, rządzony faktycznie przez banki Rotschildów i innych (Creditanstalt, Boden-Kreditanstalt, Wiener Bankvereiti, Länderbank) pod osłoną hiszpańskiej etykiety dworu i pozornego klerykalizmu magnatów – pragnął rozszerzenia się na półwysep bałkański; potężne Niemcy zazdrościły W. Brytanii podboju wielkiej części kuli ziemskiej i schlebiając ze swej strony światu muzułmańskiemu, dążyły do zawładnięcia wschodem aż po Bagdad w drodze wbicia klina między W. Brytanię na południu a Rosję carską na północy; Rosja carska łakomym wzrokiem spoglądała na Carogród, marząc o wydostaniu się na Morze Śródziemne; Anglia i Francja uczuły słuszny lęk przed płodną, wytrwałą, konsekwentną i ambitną Germanią, która w ciągu dwóch ledwie pokoleń nie tylko stała się z państwa rolniczego państwem przemysłowo-rolniczym, w głównych wytworach wówczas samowystarczalnym, ale ponadto rozwinęła coraz groźniejszą dla obu dotychczasowych monopolistek handlu, przemysłu i bogactwa światowego konkurencję.

A te skłębienia namiętności i wzajemnych zawiści przybrały ex post etykietę walki o wolność narodów, o której nikt w chwili wybuchu wojny nie myślał, do której i potem uczciwie i bezinteresownie dążył jeden tylko Woodrow Wilson – której wszyscy w gruncie rzeczy byli przeciwni, i na której heroldów nie nadawały się zgoła ani W. Brytania, ujarzmicielka Hindostanu, ani Francja, pogromczyni wolnych ludów arabskich w Algierze i Maroko. Ale obłuda szukać kazała pięknie brzmiących haseł, trudno zaś było się przyznać, że nienasycona chciwość stron obu oraz lęk „wielkich demokracji” przed wzrastającą potęgą Niemiec stanowiły najgłębszy powód wybuchu wojny.

Gdy więc największe w dziejach świata zapasy zakończyły się zwycięstwem zasobniejszych, drugie równie pięknie brzmiące hasło, w którego zdolność do realizacji wierzył szczerze chyba sam tylko prezydent Wilson, przypadło łatwo do gustu zarówno Jerzemu Clemenceau, reprezentantowi Francji, narodu o starej kulturze i niezrównanej zręczności, jak i przebiegłemu Celtowi Lloyd George’owi. Związek Narodów, Liga, zapobiegnie raz na zawsze na przyszłość wojnom! „Wojna wojnie”. A W. Brytania upiekła przy tym osobno swą pieczeń. Zapewniła wolnym na pozór dominiom własnym – ale tylko tym, których była zupełnie pewna – po jednym głosie, faktycznie zyskując w ten sposób w owej Lidze głosów kilkanaście, kiedy inne narody miały tylko po jednym. Równocześnie nie kwapiła się z dotrzymaniem uroczystych obietnic niezależności, dawanych w zamian za pomoc i cenne usługi wojenne Indiom i Egiptowi, bo tu przewagę miały żywioły obce, podczas gdy w innych dominiach rządy dzierżyli bądź Anglicy, bądź pozyskani już zupełnie Burowie południowo-afrykańscy.

Liga Narodów miała stać się zebraniem wszystkich narodów na kuli ziemskiej, miała być sądem najwyższym nad nimi i wprowadzeniem etyki do prawa publicznego, miała stać się gwarancją wiecznego pokoju. Ostatnia skończyła się wojna. Odtąd zgoda i wolny handel międzynarodowy miały niepodzielnie zapanować nad kulą ziemską.

Wytrawni politycy dwóch zwycięskich narodów rozumieli dobrze, że to wszystko były tylko nierealne frazesy – ale łudzili się, że inni tego nie widzą. Wykalkulowali sobie, że odtąd rządy świata całego przejdą na ich ojczyzny i Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – ale przekonywali samych siebie, że te rządy będą łagodne i skierowane ku dobru wszystkich.

Do Ligi przezornie nie zaproszono prawdziwego Księcia Pokoju, reprezentanta Kościoła Katolickiego, Papieża, aby niezamącone przenikliwą Jego kontrolą rządy Ligi Narodów pozostały nadal w rękach lóż wolnomularskich.

Niedługo trwała ta idylla. Niezręczność i chciwość wielkiego kapitału w tych państwach spowodowały wydanie w Stanach Zj. zakazu imigracji, w W. Brytanii i we Francji odmowę udzielania pożyczek inwestycyjnych i na stabilizację walut państwom Europy wschodniej, a jednocześnie energiczne upominania się o punktualne płacenie – i to rozumie się w złocie – rat od pożyczek zaciągniętych na cele wojenne, udzielanych przeważnie we własnym interesie przez Francję a zapisywanych przez jej bankierów ze skwapliwością i szajlokowskim liczeniem na brak realizmu i wstręt do rachunkowości u tkwiących jeszcze w entuzjazmie z powodu odzyskanej niepodległości Polaków.

Niemcy przejrzały pierwsze niemoc i strach przed zbrojną reakcją na dnie okrągłych frazesów francusko-angielskich. Mętna ich wodnistość nie zdołała ukryć faktu, że loże nie potrafiłyby wzniecić zapału do ponownej wojny u podwładnych im ludów w obronie traktatu wersalskiego. Tak więc bezpiecznie wyłamywały kły jeden po drugim temu „dyktatowi”, tak, że w końcu pozostał bezzębny i bezsilny potwór, nikomu już nie groźny.

Nie zaproszono do teatru marionetek, zwanego Ligą Narodów, Papieża. Ale bankierzy ukryci za kulisami i przesuwający na froncie figurynki nie wahali się zaprosić do niej a nawet do jej Rady Rosję Sowiecką. I tu dokonano jednej z największych nikczemności, jakie zapisuje historia. Niemal nazajutrz po wymordowaniu milionów inteligencji rosyjskiej, po dokonaniu więc zbrodni, wobec których oplwana przez pewnych ludzi rewolucja francuska i zabójstwa dokonywane na siepaczach carskich oraz niemniej potępione krwawe wyroki śmierci wykonywane przez carat na nihilistach, a więc na ludziach zbłąkanych, ale działających z pobudek szlachetnych i narażających się osobiście mogły uchodzić za czyny, najwyższego umiarkowania i wykwintnej cywilizacji – tych reprezentantów masowego obłąkania, Neronów i Heliogabalów do setnej potęgi, tchórzliwych skrytobójców, podpalaczy i trucicieli, strasznych wrogów chrześcijaństwa i wszelkiej ludzkości, dla których wszystko, co dobre i szlachetne, było dalekie, a wszelka podłość cechą naturalną – zaproszono do wspólnego stołu z ludźmi, którzy bądź co bądź nikogo po za wojną nie mordowali i którzy odnosząc się sami z niechęcią do chrześcijaństwa, bo przeszkadzało im w hulaszczym i rozpustnym życiu, jednak nie zakazywali innym uczestniczenia w obrzędach religijnych, nie palili kościołów, nie deptali monstrancji, nie zdzierali szat liturgicznych z kapłanów!

W ostatnich latach Włochy i Japonia wstąpiły w ślad W. Brytanii i Francji; i stały się jak one państwami imperialistycznymi. Pragnęły ulokować nadwyżkę swej ludności w krajach zdobytych. Ponieważ na to nie było zgody państw przeznaczonych na zdobycie, wszczęły się nowe wojny. Ale państwa „nasycone” zawrzały oburzeniem. Tego, co im było wolno – już dawno, bo 80 czy 100 lat temu – tego nie wolno odtąd nikomu. Ostatecznie rozprzężenie moralne i finansowe ojczyzny wymownych adwokatów: Jerzego Clemenceau i Arystydesa Brianda (jak niewłaściwe imię przypadło temu głośnemu kauzyperdzie!), nie pozwoliło jej jednak wystąpić przeciw odrodzonej Italii z bronią w ręku. Pośrednicy chcieli Włochom dać ostatecznie połowę Abisynii, ale oburzenie tłumu angielskiego, który brał na serio frazesy swoich przywódców, zmiotło mądrego ministra angielskiego. Dzięki temu zbiegowi okoliczności Włochy wypędziły ostatecznie cesarza dzikich ludzi, który utrzymywał w swym kraju dotąd niewolnictwo, konkurenta swego trzymał w więzieniu wśród najcięższych męczarni, a widząc klęskę, uciekł przezornie z kraju, wywiózłszy z niego skrzynie pełne kosztowności, pozostawiając swym poddanym dalszą troskę o utraconą cześć monarszą.

Przed dwoma laty anarchiści i komuniści hiszpańscy, którym przykład Rosji Sowieckiej nie dawał spokoju, rozpoczęli masowe mordy księży i palenie kościołów, I o dziwo sympatie bankierów francuskich oraz pobłażliwość Ligi Narodów utorowały drogę nie tylko transportom broni, ale i wprowadzonym w błąd ochotnikom do armii rządowej.

Czyżby i tu potworna nienawiść do chrześcijaństwa stanowiła pomost współdziałania między najskrajniejszymi reprezentantami kapitalistycznego wyzysku a komunistycznym proletariatem Hiszpanii?

Japonia wystąpiła z uczciwym i uzasadnionym hasłem: Azja dla Azjatów. Jakim prawem Niderlandy rozpierają się dotąd’ na Jawie i na Sumatrze, Francja w Anamie czy Tonkinie, W. Brytania w Hongkongu, Szanghaju, Birmie, w Singapore i w Indiach Wschodnich? Te wszystkie ziemie niezmiernie bogate i rozległe nie były zaludnione przez białych, zdobyte zostały z bronią w ręku lub nabyte w drodze podstępu.

A jakim prawem Rosja zagarnęła dla siebie całą Syberię, Turkiestan, Mongolię zewnętrzną i kraje na północ od Mandżurii i Korei aż po Ocean Spokojny? Czy gdziekolwiek poza nielicznymi zresztą kolonistami mieszkali tam kiedy Rosjanie?

Rudyard Kipling powiedział kiedyś słusznie o swych rodakach – a można to zastosować do wszystkich ludzi białych – że dziesięcioro przykazań obowiązuje ich wedle własnego mniemania tylko aż po Kanał Sueski.

Japonia ma więc słuszność. Tym gorzej, że tego Chińczycy nie rozumieją.

Słusznie zauważył niedawno wicepremier Kwiatkowski, że dzieje ludzkości zmieściłyby się w malutkiej książeczce, gdyby nie było w historii ciągłego łamania traktatów, ustawicznych podstępów, wyzyskiwania przez jednych chwilowej słabości czy przeoczenia po stronie drugiej, – słowem, gdyby dzieje nie były niejako wcieleniem poglądu, że w stosunkach między państwami nie obowiązuje etyka.

Tak zwane „kolonie” są rabunkiem i to tym jaskrawszym i bardziej rażącym, o ile dokonano go na ziemiach wysokiej a odrębnej cywilizacji.

Ale Liga Narodów odnośnie do zdobyczy W. Brytanii, Francji, Holandii, Belgii i Rosji nie jest tego zapatrywania. Rządy w tych państwach potrzebują wielkich i bogatych kolonii zamorskich i ubolewają nad „emancypacją” ludów wschodnich.

„Wojna wojnie” okazała się wielkim kłamstwem. Dziś przygotowują się wszyscy do następnej, jeszcze straszniejszej, światowej wojny. Jeśli dotąd nie wybuchła, to jedynie dlatego, że tu brakuje pancerników, tam tanków, ówdzie aeroplanów, tu nowy wynalazek śmiercionośny ma przewyższyć wszystkie środki dotychczasowe. Więc się czeka – aż do nowego wynalazku, który ma poprzedni unieszkodliwić. Ponieważ zaś wynalazczości ludzkiej daleko jeszcze do wyczerpania, przeto zapewne wojny nie będą miały końca, jak długo trwać będzie nastawienie kapitalistycznej chciwości i żądzy zysku, póki cała ludzkość europejska wzajemnie się i to gruntownie nie wymorduje.

A może wolno liczyć przynajmniej na zawarte układy? Wszak pacta servanda sunt, głosili Rzymianie. A w „ciemnym” średniowieczu i u „barbarzyńców”, u „dzikich”, wszelka obietnica uchodziła za świętą, a wszelkie kłamstwa i oszustwa za pogardy godne. W naszych „kulturalnych” czasach jest zgoła inaczej. Już w pierwszym okresie wojny światowej nieszczęsny kanclerz niemiecki Bethmann-Hollwegnazwał traktat, gwarantujący neutralność Belgii, „świstkiem papieru”. A dziś jeszcze uczeni narodowo-socjalistyczni zostawiają sobie furtkę, mówiąc, o „konieczności”. Jaka to konieczność: głodu, obrony własnej, władzy zwierzchniej nad światem, tego nie mówią. Gdy przyjdzie chwila stosowna, to się to ogłosi, a usłużni prawnicy dorobią do wielkiego czynu uczony komentarz. Nie inaczej myślą, choć w słowach są oględniejsi, Francuzi i Anglicy, Pierwsi nie chcieli nadstawiać skóry własnej dla Czechów w obecnym konflikcie ich z Niemcami. Żądali natomiast, by Polska przepuściła wojska sowieckie przez własne terytorium, a gdy to się nie udało, bardzo się pogniewali na Polskę, która nie doceniła zaszczytu przymierza francusko-polskiego i nie chce się bić z Niemcami w obronie tak sympatycznych i tak lojalnych wobec niej Czechów!

Pacta servanda sunt! Tak było dawniej, gdy nie było „cywilizacji”, negującej Boga, przysięgę, wierność. W świecie, który dziś rządzi, rozstrzyga siła i tylko siła.

Byłoby oznaką bezdennej głupoty lub nie złej już, ale najgorszej woli, agitować u nas za rozbrojeniem, gdy tysiące armat „tkliwych” sąsiadów zwraca ku nam ziejące swe paszcze. Nie chcą uznać tego tylko komuniści, działający wbrew interesom narodu i państwa polskiego.

Humanitarność w metodach walki to dalsze kłamstwo. Nigdy – a najmniej w okrzyczanym jako ciemne średniowieczu – nie było tak krwawych i bezwzględnych wojen, nie było tak bezlitosnego tępienia kobiet, dzieci i starców, bombardowania miast bezbronnych, a nawet szpitali Czerwonego Krzyża – używanych co prawda z nadużyciem tego godła jako tajnych siedzib komend wojskowych, – nie było coraz skuteczniejszych wynalazków gazów zabójczych, torujących sobie drogę poprzez maski i schrony, nie było ani armat tak dalekonośnych ani śmierć siejących tanków, jak w chwili obecnej.

II. Autarkia czy wolny handel?

I w takich to czasach rozpasania do najdalszych granie dzikiej krwiożerczości, osłanianej oparami miodopłynnych zapewnień o miłości pokoju – w krótkich pauzach między jedną a drugą wojną, – które niebawem – o ile cudem Bożym nie zmieni się natura nowoczesnego człowieka – wyniszczą kontynent europejski, rozbrzmiewa obłudna „pieśń” o wolnym handlu, o swobodnej wymianie towarów, o braterstwie ludów! „Pieśń” ta jest więc sprzeczna z rzeczywistym położeniem politycznym, a ponieważ nie podobna przypuścić, aby tego nie rozumieli sami „pieśniarze” – jest i sprzeczna z etyką jako oczywiście nieszczera. I tu zwraca przede wszystkim uwagę, że narody będące za wolnym handlem, to równocześnie narody „nasycone”.

P. Kazimierz Smogorzewski, jeden z najwybitniejszych publicystów europejskich, podaje w doskonałym artykule: Pax anglo-americana („Gazeta Polska” z 19 stycznia 1938) następujące daty:

Z ogólnej ilości złota na kuli ziemskiej w liczbie 13.9 miliardów dolarów w złocie przypada na Stany Zjednoczone 48%, na Imperium Brytyjskie 15%, na Francję 13.5%, razem 76.5% czyli 10.943 milionów dolarów w złocie.

Flota wojenna Stanów Zjednoczonych wykazuje 1.083.000 ton, wielkobrytyjska 1.216.000 ton, francuska 540.000 ton z tendencją do wzrostu w najbliższym czasie. Doki tych państw pracują bez wytchnienia i dziś te cyfry dawno pozostały w tyle poza rzeczywistością. Flota handlowa tych trzech państw wynosi 9.8, 20.6 i 2.8 milionów ton, razem 32.2 milionów ton czyli prawie połowę tonażu światowego, wynoszącego 66.8 milionów ton.

Ilość samochodów w samych Stanach Zjednoczonych wynosi 24.2 milionów wozów osobowych, a wraz z wozami ciężarowymi około 75% samochodów całej kuli ziemskiej. Kabli podwodnych w r. 1934 na ogólną długość 339.270 mil morskich przypada na Imperium Brytyjskie 48.7%, na Stany Zjednoczone 25.7%.

Czy można się dziwić, że te państwa bogate, samowystarczalne i wyposażone w największą ilość środków komunikacyjnych, ułatwiających wszelkie porozumiewanie się, pragną i nadal wytwarzać i sprzedawać jak najwięcej, a chciałyby usunąć wszelkie przeszkody w postaci ceł, premii eksportowych innych państw, kontyngentów i zwalczają je jako objawy przestarzałego i zacofanego nacjonalizmu! A natomiast zalecają traktaty handlowe i porozumienia międzynarodowe, obiecując, (wszak to tak łatwo obiecywać!), że po zbliżeniu gospodarczym nastąpi zbliżenie polityczne.

Począwszy od Dawida Ricardomają na swe usługi ekonomistów, którym się zdaje, że dobre powodzenie i dalszy rozwój handlu międzynarodowego wolno utożsamiać z sukcesami narodów.

Już Ricardo w efektownym zwrocie zauważył, że należy zboże sprowadzać z Polski, bo ona ma go najwięcej a wyroby przemysłowej z W. Brytanii, bo ona wytwarza je w najlepszym gatunku i w największej ilości.

Było to niejako utrwaleniem podziału pracy międzynarodowej, wychodzącego na oczywistą korzyść produkcji wyspiarskiej wobec niestosunkowo wyższych cen wyrobów przemysłowych i przebiegłego „rozwarcia nożyc” między płodami przemysłowymi a rolniczymi, trwającego wszak od dawna. W tym samym duchu pisali ekonomiści francuscy, tudzież pisarze angielscy pierwszej połowy XIX wieku.

Ale Hamilton w St. Zjednoczonych, Fryderyk List w Niemczech, tudzież wielcy ministrowie tek gospodarczych w tych krajach, a niebawem i we Włoszech, Japonii, Belgii i Niderlandach zdemaskowali tę frazeologię jako podyktowaną pospolitym interesem, dając inicjatywę do stworzenia samoistnego wielkiego przemysłu w tych wszystkich, państwach. Stworzywszy go zaś przyswoili sobie piosenkę angielsko-francuską i teraz zgodnym z nią chórem zalecają spóźnionym w rozwoju przemysłowym państwom – m.in. i Polsce – aby uklękła przed bożyszczem wolnego handlu i poddała się jego rozkazom.

Dlaczego potakują im niektórzy ekonomiści? Nie ulega wątpliwości, że gdybyśmy pewnego pięknego poranku powiedzieli: nie wpuszczamy odtąd żadnych towarów z zagranicy, lub wpuszczamy je tylko za wielkim cłem – odpowiedziano by nam tym samym językiem. Nie jesteśmy gotowi do przemawiania nim dzisiaj, a nawet jesteśmy jeszcze dosyć daleko od owej chwili.

I również prawdą jest, że jeśli Niemcy winne nam są ogromne sumy z tytułu przejazdu przez tak zwany przez nich uporczywie korytarz, a nie chcą nam płacić za to gotówką, to lepiej brać od nich należytość w towarze, niżeli nie otrzymywać jej wcale, poprzestając na zapisywaniu coraz wzrastających sum do ksiąg handlowych lub, co najgorsze, prowadzić o nie wojnę.

Ale niemniej jest prawdą:

1), że nowa wojna światowa wisi w powietrzu i że przeciwieństwa między narodami europejskimi wzrastają tak intensywnie, że coraz trudniej choćby o odroczenie jej wybuchu;

2), że niezawisłość polityczna bez pełnej niezawisłości gospodarczej jest torsem, ciekawym chyba w muzeum, a państwo, pozbawione pełnej gospodarczej swobody ruchu, jest nieudolnym, kaleką;

3), że przeto państwo nasze, które choćby prowadziło najostrożniejszą politykę, już z przyczyn geopolitycznych nie będzie mogło utrzymać się w czasie wojny w roli całkowicie neutralnej i które poza tym zapewne samo będzie nadal – podobnież jak w przeszłości – przedmiotem pożądań tego czy owego sąsiada, powinno mieć wewnątrz kraju możność wytwarzania tego wszystkiego, co jego mieszkańcom do życia i obrony jest czy będzie nieodzownie potrzebne, aby nie miała sposobności ujawnienia się ani zaciekłość robotników gdańskich z r. 1920, Wzbraniających się wyładować amunicję dla Polski ani zawiść i rusofilstwo rządów czesko-słowackich z tegoż roku 1920, odmawiających przepuszczenia wojsk węgierskich i amunicji francuskiej do Polski.

Musimy więc mieć własne fabryki amunicji, aeroplanów, tanków, samochodów, wagonów kolejowych, lokomotyw itd., musimy mieć jak największe własne fabryki włókiennicze, własne huty żelaza i stali, jak najwięcej kopalni węgla i nafty, koksowni, garbarni, rafinerii.

Prawdą jest, że nie zdołamy w Polsce wyhodować ani pomarańczy, ani cytryn, czy ryżu, jak to nam urągliwie wypominają obrońcy wolnego handlu – ale niemniej jest faktem, że w dziedzinie wielkiego przemysłu możemy się w dużej mierze usamodzielnić od zagranicy;

4), że fabryki nasze po winne być w ręku polskim czy to państwowym czy prywatnym, ale takim, abyśmy byli pewni, bezwzględnie pewni, że żadne tajne rozkazy międzynarodowych karteli, żadne tajne sympatie dla nieprzyjaciela (np. dla Rosji Sowieckiej) i niczyje „łapówki” w formie bądź to gotówki bądź też obietnic zmiany polityki w przyszłości wobec pewnej części ludności (np. Niemiec dla Żydów) nie zdołają stanąć w poprzek interesowi polskiemu.

Ależ, gdyby wszystkie państwa dotąd rolnicze rozumowały podobnie, kto będzie u nich kupował surowce np. środki żywności, drzewo itd.? Ubędzie klientów dawnym państwom przemysłowym – ale czy taka produkcja stawiających pierwsze kroki na nowym polu państw rolniczych nie będzie naruszeniem „zasady” gospodarczości, będąc droższą i nieopłacalną?

Tak by było niewątpliwie, gdyby nienastępujące cztery okoliczności:

Po pierwsze: konkurencja walczy ze sobą nie tylko lojalnymi środkami, ale i dumpingiem, którego koszt ponoszą konsumenci krajowi. W razie więc uprzemysłowienia państw rolniczych, zmniejszy się wprawdzie zbyt zagranicą, ale i ubędzie strat i śrubowania cen wewnątrz kraju, wywołanego dumpingiem.

Po wtóre: frycowe płaci się tylko z początku. Niebawem produkcja stanie się coraz lepszą, a o wiele niższe u nas niż zagranicą płace robotnicze przechylą bodaj na jedno pokolenie szanse zwycięstwa na naszą stronę.

Po trzecie: jeśli Niemcy długi swe wobec Polski uiszczają w formie maszyn, to tym sposobem najskuteczniej przygotowują przekształcenie Polski na państwo agrarno-przemysłowe, a może nawet przemysłowo-agrarne, w którym niebawem staniemy się samowystarczalni i w dziedzinie przemysłowej, a mając wówczas obowiązek wyżywienia większego przybytku ludności, który da nam upływ czasu i nasza płodność, staniemy się coraz mniej zależni od zagranicy jako dotychczasowej odbiorczym naszej nadwyżki środków żywności. Po prostu skonsumujemy o wiele więcej wewnątrz kraju. Zdobędziemy więc na fundamencie dzisiejszego importu maszyn dalszy szczebel w naszym pochodzie ku samowystarczalności.

Po czwarte: nawet większe koszty dążenia do autarkii nie odgrywają zasadniczej roli, jeżeli idzie o problem pełnej niezawisłości gospodarczej, o którym wyżej była mowa. Jeżeli niektórzy z nas wolą towar zagraniczny dlatego tylko, że bywa czasem tańszy i rzekomo lepszy, a bawiąc zagranicą skwapliwie się w niego zaopatrują to postępują tak bądź z rozpowszechnionej u nas bezmyślności i ignorancji (celują tu przede wszystkim kobiety), bądź powodowani względami na budżet indywidualny, zalecający największą oszczędność, – nadto zaś w obydwu wypadkach z karygodnej obojętności dla dobra własnego narodu. Pomijam skończonych głupców, którzy wolą towar obcy właśnie dlatego, że jest zagraniczny – a i takich jest sporo – bo na stuprocentową głupotę nie ma już ratunku. Przypominam słynną wzmiankę w Panu Tadeuszu.

Kto kupuje towar obcy – z wyjątkiem tych, których w kraju dotąd w ogóle jeszcze się nie produkuje (np. piór wiecznych), – ten postępuje tak, jak gdyby pozbawiał zajęcia robotnika polskiego, skazując go bądź na śmierć głodową bądź przekazując go obojętnie na utrzymanie funduszowi bezrobocia.

Kto na wzmożeniu się autarkii w Polsce istotnie by stracił, to handel pośredniczący. To jest fakt niewątpliwy i dla interesowanych oczywiście przykry. Ale nie jest on tak doniosły, by mógł zaważyć na szali, gdy idzie o interesy całego państwa, a nie tylko cząstki jego mieszkańców, która oddaje się pośrednictwu w wywozie towarów zagranicę i przywozie stamtąd. Nie wolno zapominać o tym, że idzie w pierwszym rzędzie nie o stosunki między sobą kupców, ale o interesy i to najżywotniejsze całych narodów.

Jeżeli niewątpliwym jest, że patriota-Polak stawiać będzie zawsze wyżej interes narodowy niż tzw. ogólnoludzki, to nie jest to tak niewątpliwym co do tej części naszego kupiectwa, która nie przyznaje się do polskości.

Ten interes ogólnoludzki ma w sobie przy tym urok postępu całej ludzkości, pewnego szlachetnego optymizmu, nawet pewnej nieodzowności.

A jeśli tak jest, czy można się dziwie, że znajdują się publicyści i politycy a nawet uczeni, którzy przejąwszy się, zapewne w najlepszej wierze, podobnymi zapatrywaniami, bronią ich w parlamentach, w prasie a nawet z katedr uniwersyteckich, obsadzanych niestety tak często politykami i publicystami? Oczywiście ci rzecznicy wolnego handlu zwracają uwagę na szlachetne zbliżenie między narodami, które w przeciwstawieniu do ekskluzywnego i ciasnego nacjonalizmu wskazał sam Boski Twórca chrześcijaństwa. Wszak świadczenie sobie wzajemnych usług przez narody, dostarczanie sobie potrzebnych towarów, to w najszerszej mierze zaspokojenie potrzeb jak przede wszystkim głodu i pragnienia na całej, kuli ziemskiej, to dach nad głową i odzież dla wszystkich, to dzięki, wolnej konkurencji największa taniość.

Ale w istocie to wszystko fałsz i pusty frazes. Bo wolny handel w praktyce, to rządy karteli międzynarodowych i palenie zapasów, by nie dopuścić do obniżenia cen, to ustawiczne niszczenie bilansu handlowego i płatniczego państw rolniczych, dłużniczych, o otwartych mniej więcej granicach oraz ostateczne doprowadzenie do bankructwa i ślepego posłuszeństwa wobec państw uprzemysłowionych i wyposażonych w złoto.

Taka jest rzeczywistość. Przykra niewątpliwie, ale nie beznadziejna. Czy możemy spodziewać się, że samo „wolne” współzawodnictwo, nie wspomagane wydatną pomocą państwa, wyrówna te różnice, zasypie przepaści między państwami zachodniej a wschodniej Europy, między którymi gadatliwy Delaisi przeciągnął z gallicką wyniosłością i ignorancją graniczną linię?

Jeżeliby to się w ogóle udało, trwałoby to przy otwartych granicach jeszcze setki lat – w razie zaś utrzymania i rozwinięcia systemu protekcyjnego dwa pokolenia, podobnie jak to miało miejsce w Niemczech i Japonii.

W pierwszym wypadku handel zarobiłby ciężkie miliardy na dowozie wytworów przemysłowych i wywozie surowców jak zboża, miejsca i drzewa – a nadto coś by kapnęło na rzecz państwa w formie podatku przemysłowego, osobisto-dochodowego itd. W drugim handel międzypaństwowy mocno się skurczy, podatki zmniejszą się a obrót wewnętrzny narzekać będzie, zwłaszcza z początku, na wzrost cen i towarzyszące mu zmniejszenie konsumpcji sprowadzanych dotąd towarów. Za to wzmoże się bardzo znacznie zatrudnienie bezrobotnych przy rozbudowie krajowego przemysłu i co za tym idzie, przy szybkim postępie budowy dróg a nadto urośnie znacznie konsumpcja wewnętrzna surowców, jak zboża i mięsa na wyżywienie ludności wewnątrz kraju oraz zapotrzebowanie drzewa, cementu, cegieł, żelaza i betonu na budowę domów – a nadto z konieczności nastąpi ogromny postęp rolnictwa i hodowli bydła, zmuszonych nastarczyć zwiększonym znacznie potrzebom, a niedorzeczny i zbrodniczy frazes o „klęsce urodzaju” nie pojawi się odtąd nawet w ustach niewątpliwych głupców, jak dotychczas.

Jeszcze innymi słowy. Alternatywa na dziś brzmi: martwa formułka przed dobrem własnego państwa czy dobro to przed formułką?

Istnieją zasady, mające pierwszeństwo nawet przed dobrem własnego państwa. Są to zasady, mające związek z Bogiem i ustanowioną przez Niego etyką.

Ale do takich zasad hasło wolnego handlu niewątpliwie nie należy. Jest więc tylko formułką, oczywiście dowolną i bez głębszego znaczenia. Musi tedy ustąpić pierwszeństwa zasadzie dobra własnego narodu i państwa, ponad którą poza Bogiem i wymogami etyki nic nie ma świętszego.

III. Autarkia we Włoszech i Niemczech

Przed wojną światową w Italii deficyt bilansu handlowego wynosił około 7½ miliarda lirów (według ówczesnego, nierównie wyższego kursu). Z końcem 1937 wynosił tylko pięć miliardów lirów i to mających kurs znacznie niższy.

Po wojnie światowej położenie Włoch stało się bardzo ciężkie. Emigracja z Włoch napotkała wszędzie drzwi zamknięte, za sam węgiel, naftę, miedź, cynk, ołów, chrom, nikiel itd. wydano; 4 miliardy, za włókno i przędzę 2 miliardy, za tłuszcze zwierzęce, roślinne i półoleiste 700 milionów lirów; wojna abisyńska pochłonęła 20 miliardów lirów.

W tych warunkach Italia, zagrożona ponadto bojkotem zarządzonym przez Ligę Narodów musiała chwycić się środków ratunku. Przede wszystkim podniesiono w r. 1937 wydajność z hektara roli z 14 na 16 kwintali, produkcję kukurydzy z 34 na 36 milionów kwintali, produkcję oliwy z 1½ na 2½ milionów kwintali. Import bawełny zmniejszono w ciągu roku 1936 z 2 milionów kwintali na 1 milion, a import wełny wynoszący dotąd około 600 – 700.000 ton całkowicie zniesiono. Zastosowano we włókiennictwie nowo wynaleziony produkt: lanital. Na Sycylii i w Abisynii forsuje się uprawę bawełny a nawet popiera się wszędzie hodowlę owiec wełnistych. Produkcja sztucznego jedwabiu, włókien ciętych oraz lanitalu, wynosząca teraz przeszło 100 milionów kg. rocznie, wyrugowała już dziś potrzebę importu zagranicznego. Wykryto nowe pokłady węgla w Arsa nad Adriatykiem i w Sardynii, które za 3 lata (w r. 1941) dadzą 4 miliony ton węgla kamiennego i 3 miliony brunatnego, co pozwoli znacznie zredukować import wynoszący obecnie 13 milionów ton. Ponadto wytwarza się dziś wewnątrz kraju 11 a niebawem wytwarzać się będzie 14 miliardów kilowatów energii elektrycznej dzięki naturalnym jej źródłom wodnym, tak, że brak węgla nie będzie się niebawem dawał Italii we znaki.

W pierwszych 9-ciu mies. 1937 r. wydobyto żelaza o 39% więcej, rtęci o 50%, ołowiu o 44%, cynku o 25%, pirytu żelaza 10%, siarki o 18% więcej, niż w odnośnych miesiącach 1935 r. Pracuje się nad wytwarzaniem celulozy syntetycznej z topoli, sadzonych na nieużytkach, tudzież z włókien kukurydzy, jałowca, tudzież trzciny pospolitej i cukrowej celem uniknięcia sprowadzania celulozy z zagranicy.

Eksploatuje się bardzo intensywnie kopalnie nafty w Albanii i pokłady asfaltu we Włoszech.

Te wszystkie daty przedłożył minister korporacji Lantini na II, sesji głównego komitetu korporacyjnego, odbytej w końcu 1937 r. Widzimy z nich, że wywołana koniecznością reakcja Włoch na bojkot ekonomiczny zagranicy przyniosła im olbrzymią korzyść, zmniejszając znacznie zależność ich od niej.

W patriotycznej; i mądrej tej pracy całe duchowieństwo katolickie stanęło po stronie rządu, zapewniając Mussoliniego, że zdaje sobie sprawę z doniosłości jego dążeń i że w pracach nad osiągnięciem samowystarczalności gospodarczej stoi po jego stronie. Na audiencji, udzielonej w Palazzo Venezia 60 biskupom, i 2000 proboszczom italskim, Mussolini złożył im za to stanowisko gorące podziękowanie.

Urodzaj z r. 1937, który osiągnął 80 milionów kwintali zboża zapewnił wprawdzie narodowi całkowitą samowystarczalność, trzeba być jednak przygotowanym na wypadek, gdyby urodzaj w r. 1938 nie osiągnął podobnej wysokości. Dlatego na rok bieżący zarządził Mussolini domieszkę 10% mąki kukurydzianej do pszennej, używanej do wypieku chleba.

W maju 1937 r. zapowiedział Mussolini, że jeszcze w ciągu roku 1938 osiągnięta będzie samowystarczalność w dziedzinie produkcji przemysłu rafinerii ropy.

Dla pokrycia zwiększonych wydatków w związku ze zbrojeniami i kosztami zagospodarowania Abisynii zaprowadziła Rada Ministrów dekretami z 19 października 1937 r. podatek nadzwyczajny w wysokości 10% od kapitału tow. akcyjnych, a na własność nieruchomą nałożyła przedtem pożyczkę przymusową, równającą się jej opodatkowaniu. Nic słuszniejszego jak to, by właśnie najbogatsi przyczynili się choćby w małym stopniu do pomyślnego rozwoju państwa. Nie uznają tego tylko ci, dla których dobro indywidualne jest jedynym kryterium i celem życia.

W Niemczech w dniu objęcia urzędu kanclerskiego przez obecnego „wodza”, Adolfa Hitlera (30 I 1933 r.) było 6.118.000 zarejestrowanych a około 1% miliona niezarejestrowanych bezrobotnych. Dziś zaledwie 400.000 chorych i starych nie ma zajęcia, bo pracować nie może; dla wszystkich innych praca się znalazła. Narodowy socjalizm dokonał w ten sposób czynu, jakiemu podobne go nie było w dziejach. A dokonał go, idąc za wskazaniami autarkii. Wykonano na 8% milionach ha ziemi ornej roboty melioracyjne. Milion ha ziemi nad morzem zabezpieczono przed wylewami częściowo przy pomocy ogromnej grobli, zbudowanej nad Morzem Północnym. Odwodniono 2.2 milionów ha moczarów, zamieniając je na role i łąki. Zaprowadzono przymusową obowiązkową służbę wszystkich i przy jej pomocy 650.000 ha nieużytków uczyniono zdolnymi pod uprawę, przeznaczając uzyskanej w ten sposób grunty na osiedla dla dorastających generacji wiejskiej. Wzrosła wielokrotnie uprawa rzepaku, lnu, konopi, hodowla owiec, produkcja żelaza: i stali, – dowóz surowców z zagranicy bardzo znacznie zmalał. Przebudowano koleje podziemne i dworce, zbudowano nowe autostrady, mosty i koleje; zregulowano różne rzeki, wzniesiono i przebudowano szereg gmachów publicznych w wielkich miastach niemieckich; fabryki jedwabiu sztucznego, celulozy, kauczuku sztucznego, sztucznego płótna i wełny sztucznej z celulozy, benzyny z węgla, olejów z pestek winogron, cementownie, cegielnie, tartaki, fabryki samochodów rozbudowały się i powiększyły znacznie produkcję.

Rezultat zarówno gospodarczy jak i finansowy tych wspaniałych przedsięwzięć jest ogromny. Po szczegóły odsyłam do mojej rozprawy pt.: Przewrót gospodarczy w III Rzeszy (Bibl. Pol. Tow. Ekon. we Lwowie Tom IX. część I-sza).

Tylokrotnie irytowano się u nas w pewnych kołach powiedzeniem Goeringa o pierwszeństwie armat przed masłem, iż może nie potrzeba ludziom narodowo myślącym (a inni i tak tego nie zrozumieją) tłumaczyć głęboką trafność tego powiedzenia. Oczywiście żyć można, jedząc trochę mniej tłuszczów, zwłaszcza że znaczną większość narodu nie stać w ogóle na ich zakupno. A ta większość jest przecie choćby dlatego nader pożądana, że ona to właśnie wypełnia ramy wojska i w ten sposób staje w obronie niezawisłości państwa. Bez masła można się więc ostatecznie obejść. Ale nigdy bez armat. Bez jak najpełniejszego uzbrojenia trzeba bowiem wiecznie kłaniać się cudzej komendzie i niepodobna obronić własnej niezawisłości. Może to być obojętne tylko tym, dla których właściwą treścią życia jest użycie własne a obojętne jest państwo, którego są obywatelami i naród, do którego, gdy to połączone jest dla nich z korzyścią, chętnie się przyznają.

I Mussolini w słynnym artykule ogłoszonym w „Popolo d’Italia“ – skierowanym w grudniu 1937 przeciw „New York Times” – oświadczył się za armatami a nie za masłem, wskazując, że duch ożywiający ludzi, ich odwaga i ofiarność więcej znaczą, niż obfitość zasobów materialnych, poza którą kryje się bezmyślna martwota i tępe bogactwo. Słusznie nazwał grożenie państwom dążącym do autarkii odmawianiem kredytu, blokadą i wygłodzeniem – „tekturową bronią” ze scen demokratycznych.

IV. Sprawozdanie van Zeelanda

Z kolei zająć się musimy największą kolubryną, wytoczoną przez kapitalizm międzynarodowy przeciw zwolennikom dążenia do autarkii.

Dnia 3. kwietnia 1937 otrzymał Paweł van Zeeland, b. premier belgijski, od rządów W. Brytami i Francji zaszczytny mandat przedsięwzięcia studiów i złożenia sprawozdania „o możliwościach osiągnięcia powszechnego zmniejszenia przeszkód, przeciwstawiających się międzynarodowemu handlowi”. Sprawozdanie to przedłożył 26 stycznia 1938 r.

Wybitna fachowość referenta jest powszechnie znaną – toteż spostrzeżenia jego zasługują na największą uwagę i najwszechstronniejsze rozpatrzenie.

Przed przystąpieniem do ich streszczenia niech nam będzie wolno podkreślić, że van Zeeland troszczy się w swym memoriale nie o dobro wszystkich narodów, jakkolwiek przygodnie o tym zapewnia, ale – jak przystało na dobrego adwokata – jedynie o powiększenie zbytu produkcji swych wielkich mocodawców i jeszcze paru państw uprzywilejowanych i o nich jedynie myśli. To trzeba mieć na pamięci, czytając uważnie jego wywody. A teraz przystąpmy do ich streszczenia:

Skutki kryzysu są wedle ich autora nieuniknione nawet dla państw, w małej choćby cząstce biorących udział w handlu międzynarodowym. Autarkia pociąga za sobą dla wszystkich podrożenie cen towarów i obniżenie poziomu życia narodu, a w dalszym następstwie zmniejszenie liczby ludności, gdyż dla części tejże braknie wówczas środków do życia. Misję wyznaczoną referentowi przyjęli wszyscy jego rozmówcy nader przychylnie, ale zarazem wszyscy zachowywali rezerwę co do zalecenia środków zastosować się mających, przy czym każdy oglądał się na drugiego, wychodząc z założenia, że tylko działanie wspólne zapewnić może powodzenie.

Środki poprawy stosunków odnoszą się tak do dziedziny gospodarczej jak i finansowej.

Co do ceł, to o ile one jedynie (dążą do wyrównania cen produktów krajowych i zagranicznych, nie można im mieć zasadniczo nic do zarzucenia. Skutek ten jednak następuje dopiero po upływie dłuższego okresu czasu; podczas wzajemnego przystosowania się cen wpływ ceł jest szkodliwy dla handlu międzynarodowego. Byłoby tedy pożądane, aby rządy różnych państw zobowiązały się do niepodnoszenia i nie rozszerzania taryf celnych, tudzież do stopniowego obniżania taryf wyjątkowych, przekraczających granice przeciętne – co się zaś tyczy przedmiotów nieodzownej potrzeby, zobowiązały się do usuwania wszelkich zakazów czy ograniczeń wywozu, co można by zresztą uzależnić od spełnienia pewnych warunków tudzież ograniczyć do pewnego czasokresu. Można by w pewnych okolicznościach zgodzić się nawet na pewne cła, przewyższające przeciętne, byle nie miały one cech, uniemożliwiających handel międzynarodowy. Dobrze by było również w traktatach handlowych umieszczać stale klauzulę największego uprzywilejowania. W pierwszym rzędzie byłaby ona pożądana w stosunku W. Brytanii do Stanów Zjednoczonych. Wyjątki w pewnych wypadkach byłyby zawsze dopuszczalne.

Zamknięcie granic wobec towarów zagranicznych może nastąpić także w formie nadużywania przepisów sanitarnych, tudzież w formie zarządzeń, które zwracając się pozornie przeciw wszystkim trafiają w istocie rzeczy przy pomocy pewnych specyfikacji taryf tylko w poszczególnych wytwórców a wreszcie w formie nakazów, które pozornie zwrócone przeciw dumpingowi jako nielojalnej konkurencji, uderzają w istocie nie tylko w nią, ale we wszelką konkurencję w ogóle.

W tych wszystkich wypadkach należy postępować z wielką ostrożnością.

O ile nadużyciom nie zapobiegłyby dwustronne umowy handlowe, należałoby ustanawiać komisje parytetyczne (commissions paritaires, Joint Committees), złożone z reprezentantów obu państw interesowanych celem wypowiedzenia opinii w danych kwestiach – nadto zaś powoływać do życia sądy polubowne na wzór stworzonych już przez Międzynarodową Izbę Handlową. O podobnej instytucji traktuje również rezolucja Rady Ligi Narodów, powzięta jeszcze w r. 1932.

Kontyngenty (Contingentements, Quotas) są największą przeszkodą handlu międzynarodowego i to nawet tam, gdzie zostały dostosowane do okresu wolnego handlu, stabilizując niejako osiągnięte w danym okresie granice, ponieważ kładą kres dalszemu rozwojowi i nie pozwalają na żadne rozbudowy. Kontyngenty te dotyczą wytworów tak przemysłowych jak i rolniczych. Pierwsze należy w zupełności usunąć. Można by wszakże pozostawić je w mocy jeszcze przez pewien okres czasu w tej formie, by w ich miejsce wprowadzić cła wwozowe i to dwóch stopni: niższe dla pewnego kontyngentu tych towarów a wyższe dla całej nadwyżki. Państwa importujące mogłyby przy tym podtrzymać lub odnowić zarządzenia, mające na celu walkę z dumpingiem. Poziom życia w pewnych państwach wywożących jest dziś niższy, aniżeli w państwach, zaopatrywanych w owe towary. Okoliczność ta ułatwia pierwszym konkurencję. Należałoby tedy przedsiębrać zarządzenia, kładące kres tym stosunkom atoli z pozostawieniem pewnego okresu przejściowego celem niedopuszczenia do znaczniejszych zakłóceń istniejącego stanu rzeczy. Państwa, znoszące u siebie kontyngenty przemysłowe, uzyskałyby ponadto w zamian prawo żądania uchylenia lub modyfikacji tych zarządzeń, które zostały wydane przeciw nim w odpowiedzi na ustanowienie przez nie kontyngentów.

Zniesienia kontyngentów przemysłowych nie należy jednak utożsamiać z usuwaniem karteli międzypaństwowych, które winno się traktować wedle odrębnych zasad i podtrzymać zgodnie z interesem publicznym.

Zupełnie inaczej ma się rzecz co do kontyngentów rolniczych. Wytwory rolne mogą ulec zepsuciu, inne pojawiają się tylko w pewnych okresach czasu. Tylko istnienie kontyngentów rolnych umożliwia wytworzenie produkcji krajowej jarzyn i owoców, rozdzielając dowóz i normalizując konkurencję. W razie nieurodzaju produkcja rolna nie może nastarczyć zapotrzebowaniu tak jak to ma miejsce w produkcji przemysłowej. Gdy ceny spadają, rolnicy dążą do wyrównania powstałego ubytku w drodze powiększenia produkcji. Tę nadwyżkę trzeba sprzedać za każdą cenę, aby nie uległa zepsuciu. A więc przede wszystkim nie trzeba zaprowadzać nowych kontyngentów, a tych, które już są, dalej nie zacieśniać. Można zatrzymać te kontyngenty, które dotyczą produkcji rolnej sezonowej i (ulegającej zepsuciu – ale należy uczynić je ruchliwszymi i rozdzielać na różne okresy – w wyjątkowych zaś okolicznościach np. w razie nieurodzaju można by przedsięwziąć pewne środki przejściowe.

W dziedzinie finansowej wrogami handlu międzynarodowego są wszelkie zmiany we wzajemnych relacjach pieniądza zwłaszcza w okresie dostosowania cen wewnętrznych do nowego parytetu – a w jeszcze wyższym stopniu wszelkie zakazy lub utrudnienia wypłat międzynarodowych.

W epoce równowagi gospodarczej i finansowej można by myśleć o zaprowadzeniu międzynarodowego pieniądza, opartego na złocie. Mogłoby to wszakże pojawić się dopiero w końcu, nie zaś u początku wysiłków międzynarodowego współdziałania.

Na razie wystarczyłoby, gdyby Stany Zjednoczone, W. Brytania i Francja z przystąpieniem Belgii, Holandii i Szwajcarii oraz innych państw, które chciałyby się przyłączyć, ustanowiły na okres roku lub przynajmniej sześciu miesięcy stałe relacje między walutami, od których byłyby te państwa wolne tylko w razie siły wyższej, tj. w razie zajścia wyjątkowych okoliczności. Relacje owe musiałyby być przyjęte przez inne państwa.

Dalszą przeszkodę handlu międzynarodowego stanowią zakazy lub utrudnienia udzielania pożyczek obcym państwom tudzież wprowadzona przez niektóre państwa kontrola dewizowa i clearing.

Winno się przywrócić zupełną wolność przesyłki kapitałów z jednego państwa do drugiego tudzież nie ograniczać wolności udzielania pożyczek przez obywateli jednego państwa na rzecz drugiego lub jego obywateli. Przejście jednak od owych utrudnień do zupełnej wolności powinno odbywać się stopniowo i dopiero po powzięciu pewnych środków ostrożności. Celem zachęcenia dłużników do zaniechania utrudnień dewizowych można by zmienić na ich korzyść warunki amortyzacji i oprocentowania długów. Co do zaległości, pochodzących z kredytów dawniejszych, obecnie całkowicie unieruchomionych, można by nawet zmniejszyć ciężary krajów dłużniczych, zachęcając je w zamian do sprowadzania w większej niż dotąd mierze towarów z krajów wierzycielskich. Oczywiście wierzyciele musieliby w takim razie otrzymać gwarancję, zapewniającą im na przyszłość punktualną spłatę zredukowanych wierzytelności. Byłoby nią wystawienie nowych obligów długu i to nie w walucie kraju dłużniczego, ale wierzycielskiego według ustalonego i z góry stosunku kursów obustronnych.

Co do długów bieżących, pochodzących z obecnie zawieranych transakcji, to winno się je traktować jako zobowiązanie nowe, nie krępowane żadnymi ograniczeniami.

Państwa, które zgodzą się na zniesienie kontroli dewizowej i systemu clearingowego, otrzymają w zamian pewne ułatwienia kredytowe. Dzięki nim będą mogły sprowadzać w dalszym ciągu pewne towary1 i do tych krajów wywozić towary inne, jak poprzednio.

Na finansowanie tej wzajemnej wymiany towarów państwa dłużnicze mogłyby uzyskać kredyt w Banku Rozrachunków Międzynarodowych za pośrednictwem własnych banków biletowych. Kredyt ten byłby w dużym stopniu zabezpieczony dzięki kompensacji wzajemnych pretensji. Ponadto poszczególne państwa mogłyby utworzyć wspólny fundusz dla ułatwienia finansowania wszelkich obrotów w okresie przejścia od utrudnień dewizowych do wolnego handlu, o ile by zwyczajne środki na ten cel nie okazały się wystarczające.

Van Zeeland nie zataja argumentów, przytaczanych za autarkią. Zdaniem jego, celem jest podniesienie poziomu bytu mas, powiększenie dobrobytu ludności. Do tego zmierzają w chwili obecnej jednostki narodowe. „Oto istota problemu”. Ale jego zdaniem ten właśnie cel osiągnąć może tylko wolny handel, a sprzeczna z tym celem rola karteli międzynarodowych nie została przez niego niestety wzięta pod uwagę.

Za dążeniem do autarkii przemawiają w jednych państwach pobudki wyłącznie polityczne, w drugich problem, bezrobocia i zatrudnienia rąk roboczych, w trzecich względy czysto gospodarcze.

Jeżeli pewne państwa nie chcą przyjąć w zamian za potrzebne innemu państwu surowce wytworów przemysłowych przez ta państwo wytwarzanych, to następstwem tego będzie, że i to państwo przestanie sprowadzać stamtąd owe surowce i bądź zacznie je sprowadzać skądinąd, bądź też zacznie wytwarzać u siebie pewne jednostki syntetyczne, czyniące zbędnym cały dotychczasowy dowóz.

Nie zawsze da się jednak rozwiązać w ten sposób zachodzące trudności. W takim razie państwa, którym brak pewnych surowców, domagają się nowego podziału kolonii. Można by do tego żądania się dostosować, ale wystarczyłoby wprowadzić metody Konga belgijskiego, polegające na samym „otwarciu bram” tj. na wywozie bez cła z pewnych kolonii. Można by również przystąpić do zakładania uprzywilejowanych spółek, na których kapitał składałyby się różne państwa, zapewniając sobie w zamian za to dowóz bezcłowy surowców. Mogłyby również państwa, reflektujące na taki dowóz, uzyskać go w zamian za rozbudowę dróg, kolei i portów w koloniach. Wreszcie można by zabezpieczyć własność prywatną przed konfiskatami nawet w razie wojny między państwem, do którego należy kolonia a państwami, których obywatelami byliby właściciele danej plantacji czy kopalni i w ten sposób ściągać kolonistów danego państwa, którzy w czasie pokoju dostarczaliby mu swych wytworów bez cła.

Propozycje te, czynione w pierwszym rzędzie pod adresem Niemiec, nie będą oczywiście przez nie przyjęte. Trzeba by dużej naiwności, aby w cudze kolonie wkładać setki milionów dla zbudowania w nich portów czy kolei.

Pewne państwa żalą się, że państwa uprzywilejowane uprawiają wobec nich przesadny protekcjonizm, że skutkiem tego nie mogą uzyskać w tych państwach pożyczek potrzebnych na rozbudowę wielkiej produkcji, tudzież że także nadwyżki ich ludności nie wpuszcza się tam, gdzie mogłaby być pożyteczną i sama znalazłaby utrzymanie.

Państwa uprzywilejowane tłumaczą się ze swej strony, że żądanie bezustannego zbrojenia się wyczerpuje wszystkie ich fundusze, które niewątpliwie można by zużytkować z większym pożytkiem gospodarczym. A wreszcie państwa te żyją w ciągłej obawie, że wszelkie ułatwienia kredytowe tudzież dostarczenie środków żywności i maszyn pożądane w okresie pokoju, zostaną nadużyte w pewnej chwili i posłużą do prowadzenia wojny, zwracając się tym sposobem przeciwko państwom, obfitującym w kapitały czy surowce. Musiałyby więc państwa, żądające pomocy dostarczyć gwarancji, że tej pomocy na cele wojenne nie nadużyją.

Jakież mogą być żądane gwarancje?

Państwa powinny by zawrzeć ze sobą pakt współpracy gospodarczej, w którym zobowiązałyby się do tego 1) że nie zastosują środków sprzecznych z ogólnym interesem wszystkich innych sygnatariuszy, 2) że rozpatrywać będą problemy i trudności napotykane w stosunku wzajemnym „w duchu wzajemnego zrozumienia i pomocy wzajemnej” (dans un esprit de compréhension et d’Entr’aide mutuelles in a spirit of understanding and matual assistance).

Na razie nawiązałyby ze sobą kontakt Francja, W. Brytania i Stany Zjednoczone z Włochami i Niemcami. Gdyby te państwa oświadczyły gotowość współpracy, należałoby rozesłać zaproszenia wzięcia udziału w pracy do wszystkich państw. Każde miałoby możność wy łuszczenia trudności, jakich się dopatruje, a biuro zabrałoby się do ich usuwania. Z czasem mogłoby w ten sposób dojść i do współpracy w dziedzinie politycznej i uzyskania trwałego pokoju międzynarodowego.

V. Krytyka tego sprawozdania

Najważniejszym rezultatem wywodów van Zeelanda jest stwierdzenie potrzeby „lojalnej atmosfery współdziałania, w której każdy wysilałby się we własnym interesie w przyjściu z pomocą drugim” (dans une loyale atmosphère de cooperation, ou chacun s’efforcerait, dans son propre intérêt, de venir en aide aux autresin an atmosphere of loyal cooperation, in which each one concerned would seek in his own interest to render assistance to the others).

„Czy duch podobny istnieje? Jeżeli nie, należy uczynić wszystko, aby go stworzyć; jeżeli tak, należy usunąć wzajemne nieporozumienia, stojące na przeszkodzie jego ujawnieniu”. (Pareil esprit exisietil? Si non, il faut tout faire pour le créer; si oui, il faut dissiper les malentendus reciproques, qui 1’empêchent de se manifester au grand jour Does such a spirit exist? If not, everything possible must be done to create it. If it exists, steps mus be taken to dissipate the mutual misunderstandings which prevent it from coming to light).

A więc zasadniczo program solidarystyczny? Niewątpliwie. Dziwne tylko, że w obronie silnych i uprzywilejowanych, a nie słabych i upośledzonych, jak go stworzył i zalecił światu sam Jezus Chrystus.

Ponadto w wywodach van Zeelanda zawarte jest implicite stwierdzenie, że idea wolnego handlu wbrew temu, co mówi się o niej w starych podręcznikach i w mowach zacietrzewionych polityków starej daty, – nie jest żadnym „prawem” ekonomicznym, ale kwestią dogodności, czyli polityki ekonomicznej. Państwa nasycone, uprzywilejowane, obfitujące w surowce, bądź u siebie, bądź też w koloniach, do których mają przystęp dzięki potężnej flocie morskiej i powietrznej, nadto zaś rozwinięty wielki przemysł nowoczesny, są naturalnie za wolnym handlem, bo chcą ze swymi produktami dotrzeć jak najdalej, rozszerzać zbyt ich jak najwięcej i usuwać wszelkie przeszkody, stojące tu na drodze. Gotowe są nawet ponieść pewne ofiary, jak np. zgodzić się na redukcję dawnych długów, rozłożyć je na dłuższy okres czasu, obniżyć ich oprocentowanie, byle mieć pewność, że się odtąd zyska nowych a utrzyma dawnych klientów. Złączenie wszystkich w Międzynarodowym Banku ma rozłożyć ryzyko wszelkich transakcji między wszystkich. Oporni będą wyłączeni z licznych korzyści, które zapowiada van Zeeland dla posłusznych.

Żądanie uchylenia kontyngentów przemysłowych jako bezwzględnie „szkodliwych” musi być w przekonaniu państw, które je ustanowiły, najlepszym dowodem ich wielkiej skuteczności i wymowną zachętą do ich utrzymania nadal.

Klauzula „największego uprzywilejowania”, zalecana przez Zeelanda a krzyżująca politykę gospodarczą państw słabszych i zawierająca istotne przywileje bez wzajemności – powinna ustąpić miejsca jedynie logicznej i trafnej klauzuli wzajemności. Przyznawanie przywilejów ekonomicznych tylko z tytułu zawodnych, zmiennych, a w każdym razie czasowych porozumień politycznych stwarza dla pewnych państw ekstra korzyści, osłabiając lub unicestwiając jednocześnie te, które w zamian za realne usługi przyznano innym państwom, I tu nowy dowód, że van Zeeland nie służy w swych zaleceniach wszystkim państwom, tylko tym największym, zalecającym klauzulę największego uprzywilejowania, jako dla nich przede wszystkim dogodną.

Co się tyczy karteli międzynarodowych, to stanowią one niewątpliwie ograniczenie suwerenności państw, w obrębie których działają, wydają bowiem pewne zarządzenia w interesie polityki finansowej własnej lub tych państw, z których żyją i z którymi są związani główni działacze czy dyrektorowie owych karteli; polityki więc często sprzecznej z interesem danego państwa. Czy potrzeba na to przykładów z historii gospodarczej i politycznej okresu ostatnich lat dwudziestu? Mógłbym ich przytoczyć sporo, gdybym nie był przeświadczony, że ministrowie tek gospodarczych i niezaślepieni politycy i tak o nich wiedzą. Karteli międzynarodowych, a więc otrzymujących nakazy i zakazy spoza granic państwa należy bezwarunkowo zabronić i je rozwiązywać – a im są potężniejsze, im bardziej ukrywa się za nimi wielka finansjerą i zależna od niej dyplomacja pewnych państw, tym prędzej i gruntowniej. Te „państwa w państwie” są wprost niebezpieczne i tu m. in. należy szukać źródeł różnych niedyskrecji, ze szkodą państwa przenikających zagranicę. Zrozumiałym jest, że p. van Zeeland chciałby owe kartele nadal utrzymać. Z tych samych powodów państwa narodowe dążyć winne do złamania ich przewagi.

P. van Zeeland żąda od państw, zagrożonych dowozem towarów z zagranicy, by zobowiązały się do niepodnoszenia ceł, tudzież do ich stopniowej obniżki. O ile ma na myśli obniżkę autonomicznej taryfy celnej Stanów Zjednoczonych, to jest to sprawa, która obchodzi przede wszystkim W. Brytanię, ale o ile idzie np. o nas, nie rozumiemy, dlaczego mielibyśmy składać podobną deklarację. Przyniosłaby ona bowiem naszemu młodemu przemysłowi tylko wyraźną szkodę, zmniejszyłaby zatrudnienie robotników i tym samym zubożyłaby państwo. W okresie, w którym realizuje się wielkie i szczytne zadanie uprzemysłowienia Polski, zastosowanie podobnych zaleceń byłoby polityką samobójczą.

Budzi również wątpliwość rozróżnienie między kontyngentami przemysłowymi a rolniczymi. Czy nie znaczy to, że z jednej strony należy jak najrychlej przeszkodzić uprzemysłowieniu krajów dotąd jednostronnie rolniczych, a natomiast co do dowozu płodów rolniczych utrzymać w mocy do czasu pewne utrudnienia w interesie rozległych dominiów i zamorskich kolonii W. Brytanii i Francji?

A co mogłyby zrobić dla przeciwdziałania groźnej autarkii uprzywilejowane wielkie demokracje tj. Francja, W. Brytania i St. Zjednoczone? Zapewne „wahania monetarne” a wyrażając się dokładniej: spekulacje giełdowe na zniżkę łub zwyżkę kursu walut państw poszczególnych „mogłyby przerwać normalne kierunki handlu”. Więc czy nie należałoby położyć kresu tym spekulacjom? Ale ze względu na potęgę giełdy lepiej o tym więcej nie mówić, poprzestając na ogólnikowej wzmiance.

Na powrót powszechny do waluty złotej jest dziś „za wcześnie”. Można by jednak przystąpić do rozbudowy układu monetarnego z września 1936, zawartego między owymi trzema wielkimi demokracjami. Układ ten jednak może być każdej chwili jednostronnie i to za 24-godzinnym wypowiedzeniem zmieniony. Co wart taki układ, wiszący w powietrzu, zwłaszcza gdyby państwa miały w zamian za takie zobowiązania wyrzec się otoczenia własnego przemysłu należną opieką i otworzyć wrota dla wytworów obcych?

Wszak mimo owego układu dolar spadł na rynku światowym, bo to odpowiadało „potrzebie wewnętrznego dobrobytu” Stanów. Za tym przykładem poszła niedawno bogata Francja. Państwa więc spóźnione w swym rozwoju przemysłowym byłyby faktycznie zdane na łaskę? i niełaskę trzech państw (the big three) a choćby nawet po pozyskaniu Włoch i Niemiec „pięciu wielkich” (the big five), gdyby były tak naiwne, że poprzestałyby na „gwarancjach” układu monetarnego z września 1936, nawet gdyby nastąpiło jego dalsze –zresztą nie wiadomo jakie – przekształcenie, o którym wspomina augur belgijski, aczkolwiek bez podania konkretnych danych.

Niepokoją go również utrudnienia dewizowe. Chciałby poczynić dłużnikom najdalej idące ułatwienia i przyznać obniżki dłużnego kapitału, byle mieć pewność, że ustalona raz kwota będzie na pewno zapłaconą i to w walucie państwa wierzycielskiego. Ale żąda gwarancji, że nowe pożyczki nie będą użyte „do celów wojennych”. Niestety, danie takiej gwarancji jest rzeczą niemożliwą. Ani Czechosłowacja, ani Węgry, ani Polska, ani żadne z państw bałkańskich takiej gwarancji dać, choćby gorąco chciały, nie mogą. Po prostu dlatego, że utrzymanie pokoju zależy nie tylko od nas, ale i (od naszych sąsiadów. A po wtóre i naprawa dróg i budowa kolei i poszukiwania za różnymi minerałami np. za naftą, węglem, rudą żelazną i rozbudowa rolnictwa czy hodowla bydła mogą w danych okolicznościach służyć celom wojennym, usprawniając obronę oraz wzmacniając niezależność gospodarczą i odporność wobec ataków. Wreszcie zaś każda pożyczka, udzielana zresztą zazwyczaj bodaj w większej części w towarze a nie gotówką – nie jest tego warta, rozumie się, poza momentem aktualnego niebezpieczeństwa, aby w zamian za nią wyrzekać się dalszej rozbudowy własnego przemysłu. Może być w normalnych warunkach, tj. poza chwilą wojny pożądana tylko, o ile jest udzielona właśnie na cele tej rozbudowy.

Panu van Zeelandowi i jego mandantom idzie w pierwszym rzędzie o pozyskanie tak pierwszorzędnych kontrahentów, jak Niemcy i Włochy. Inne państwa mogłyby następnie być oddane owym pięciu do eksploatacji i to już bez większych ceremonii. Więc i my nie potrzebujemy przywiązywać wagi do ogólnika o „wielkiej sprawie handlu międzynarodowego”, w który nikt krytycznie usposobiony już nie wierzy i powiedzieć sobie i innym, że nie ma racji ułatwianie nadal eksploatacji Polski przez obce potęgi.

Teraz kolej na przemysł polski i to polski prawdziwie i bez przymieszek, bez maskarad i bez mimikry. Nie potrzebuję tu może dodawać, że daleki jestem od stanowiska partyjno-politycznego „rasistów”. Idzie mi dosłownie tylko o to, aby, w razie potrzeby narodowej można było na właścicieli placówek przemysłowych bezwzględnie liczyć.

Nie na to zresztą kosztem na razie miliarda dobrych złotych polskich tworzymy C. O. P., aby wnet potem otworzyć granice dla przemysłu „przyjaciół i sojuszników”, znieść dla nich cła i kontyngenty, uchylić utrudnienia dewizowe i ułatwić w ten sposób spekulację na zniżkę waluty polskiej, utrzymać międzynarodowe kartele i zawierać niedorzeczne traktaty z klauzulą najwyższego uprzywilejowania! Więc niech p. Paweł van Zeeland na naszą tak pojmowaną współpracę nie liczy.

VI. Wnioski autora

Wielkie państwa zachodu pragną współpracy politycznej i chcą ją sobie okupić pieniędzmi. Przeoczają, że istnieje możliwość takiej współpracy mimo braku pomocy gospodarczej. Dowodem obecne zachowanie się Polski w problemie czechosłowackim i naturalna nasza solidarność z państwami bałtyckimi a nawet z Litwą. A z drugiej strony można wyobrazić sobie możliwość przyrzeczenia współpracy politycznej w zamian za uzyskaną pomoc gospodarczą, atoli bez zamiaru lub nawet bez możności trwałego dotrzymania tej obietnicy. Autarkia jedna łagodzi przeciwieństwa i zawiści gospodarcze. Nasycenie własnymi koloniami Niemiec i Włoch to odpadnięcie poważnej podniety gospodarczej do wojny. Co do Włoch już to się stało.

Co do Niemiec i Polski odpowiadałoby najwyższej słuszności przyznanie tym państwom rozległych a słabo zaludnionych dwóch stanów brazylijskich: Niemcom Rio Grandę do Sul, Polsce Parany oraz podziału między nie trzeciego stanu Sta Catherina. Ogromne te obszary zaludnili i skolonizowali Niemcy i Polacy. Miejsca w trzech tych stanach jest jeszcze na kilka ‚milionów ludzi. Zmuszanie ich dziś do przyjęcia narodowości brazylijskiej i języka portugalskiego jest niesprawiedliwością i dowolnością. Doktryna Monroego nie jest niczym innym, jeno objawem skrajnego i ciasnego egoizmu i obawy przed wyższą cywilizacją europejską. Kanada, trzy Gujany oraz większość wysp zachodnioindyjskich stanowią zresztą i dziś wyłom z tej „zasady”. Kolonie w krajach tropikalnych nie są odpowiednie ani dla Niemiec ani dla Polski. Mogą dostarczyć surowców, ale nie dają jednocześnie terenów osiedlenia, których państwom gęsto zaludnionym i narodom dużej płodności bardzo gwałtownie potrzeba. Poza tym Niemcy nie mogą mieć poważnej nadziei otrzymania choćby skrawka dawnych swych kolonii afrykańskich, gdyż Imperium wielkobrytyjskie na to zgodzić się nie może. Prędzej już mogłoby przystać na sąsiedztwo z Polską jako słabszą, najmilsze wszakże jest dla niego sąsiedztwo z Belgią (Kongo) i Portugalią (Angola), państwa te bowiem są w dużym stopniu zależne od W. Brytanii, a przy tym w Europie nie odgrywają i nie mają żadnych szans odgrywania w bliskiej przyszłości wybitnej roli.

O ile Stany Zjednoczone zrozumieją, że Niemcy tylko wówczas przestaną zagrażać pokojowi światowemu, jeśli otrzymają te kolonie, może dadzą się pozyskać dla tej myśli. W. Brytania i Francja zbyt są interesowane bezpośrednio w pokoju europejskim i uspokojeniu niebezpiecznego sąsiada, aby jej również nie przy klasnąć. A Brazylii należałoby w zamian za odstąpienie trzech stanów południowych dopomóc w kolonizacji i eksploatacji ogromnych a pozostałych jej przestrzeni tak, że nie tylko nie poniosłaby straty, ale nawet dużo by zyskała. Zwłaszcza zaś należałoby dopomóc jej w pozbyciu się niebezpiecznego, bo bardzo pracowitego i inteligentnego kolonisty japońskiego, który niebawem będzie miał ogromne przestrzenie w Azji w bezpośrednim sąsiedztwie ojczyzny i będzie tam miał wielkie cywilizacyjne i patriotyczne zadanie uwolnienia Azji Wschodniej od rosyjskiego zalewu.

Zresztą pomysł powyższy ma tylko tę wartość, że pochodzi od znawcy problemów emigracyjnych i kolonizacyjnych i autora pierwszego systematycznego opracowania polityki emigracyjnej w literaturze naukowej (Auswanderung und Auswanderungspolitik in Oesterreich, Leipzig 1909 – Schriften des Verems fiir Sozialpolitik, Band 131 – po polsku pt.: Emigracja i polityka emigracyjna, Poznań, Ks. Św. Wojciecha 1914.).

Czy jest politycznie wykonalny, o tym niech sądzą inni.

Wypada z kolei rzeczy rozpatrzyć jeszcze jeden argument za wzmożeniem handlu międzynarodowego, podniesiony niedawno przez jedną z naszych posłanek. Mówiła ona o tym, że prestiż naszego państwa wymaga większego udziału naszego w handlu międzynarodowym.

Na to odpowiadam: prestiż nasz wymaga w pierwszym rzędzie – jeżeli już koniecznie mamy brać pod uwagę to, co inni o nasi myśleć będą a nie to, co nam samym jest do kulturalnego życia potrzebne – abyśmy mieli wszędzie możliwe drogi, choćby nie dla samochodów, ale przede wszystkim dla zwyczajnych wozów i powozów; – po wtóre, abyśmy nigdzie nie mieli analfabetów i aby w każdej wsi była szkoła; – po trzecie, abyśmy w każdym powiecie mieli spółdzielnie, usuwające i wyłączające pośredników i zapewniające cały zysk z obrotu o ile możności samym producentom i konsumentom, tudzież choćby początkowe w każdym powiecie szkoły rolnicze; – a po czwarte (a raczej po pierwsze), aby u nas zapanowała podobna uczciwość, jaka już dziś panuje w krajach skandynawskich.

To wszystko ważne jest przede wszystkim dla nas samych. Ale i cudzoziemiec, który te rzeczy u nas zobaczy, będzie je musiał z najwyższym podnieść uznaniem. A jeśli narzekać będzie mimo to na „zacofaną” Polskę z powodu małych obrotów handlowych, to nad tą opinią będziemy mogli z lekkim sercem przejść do porządku dziennego.

Poza tym tylko w Rosji carskiej, jak słusznie stwierdza Jan Kucharzewski w swym znakomitym i wprost niezrównanym dziele: Od białego caratu do czerwonego, dbano przede wszystkim nie o to, aby czymś być – ale o to, aby za kogoś uchodzić i uważano to jeszcze za objaw patriotyzmu. Tak było tam, ponieważ Rosjanin ze sfer wykształconych w okresie przedwojennym brał z Francji niewiarę, sceptycyzm i rozwiązłość, sądząc, że w ten sposób upodabnia się do Francuza. Ale zatrzymywał przy tym dziką pierwotność barbarzyńskiej swej w istocie natury i to go właśnie wyróżniało. Stara kultura francuska i sporo egoizmu gospodarczego tak osobistego jak narodowego każą Francuzowi dbać o istotę rzeczy, choć i on blichtrem nie gardzi. Jeżeli tedy mamy dbać o dobrą opinię u innych, dbajmyż przede wszystkim o to samo, o co dbają Francuzi, o dobro materialne i kulturalne własne.

Niewątpliwie dążenie do autarkii pociągnąć za sobą zwykło chwilowe bodaj obniżenie poziomu życia ludności. Widzimy to na przykładzie Niemiec. Ale nasz poziom życia jest tak niski, że nie ma obawy, aby zwłaszcza wobec wielkiej ilości zboża i bydła w kraju, więc zasadniczych źródeł wyżywienia, poziom ten ulec miał dalszej obniżce. Jeżeli nawet nasze warstwy posiadające zwłaszcza z początku doznawać miałyby pewnych trudności w nabywaniu towarów zagranicznych i z tego powodu mogły mniej nabywać pomarańcz, cytryn czy innych owoców południowych oraz bawełny, to w zamian za to w krótkim czasie nastąpi zmiana na lepsze przynajmniej do warstw najszerszych. Rozwinie się zielarstwo, nastąpi staranniejsza niż dotąd i na szerszą skalę hodowla owoców krajowych, podniesie się mleczarstwo, rozpowszechni hodowla lnu. Podniesiemy w ten sposób raczej poziom życia szerokich mas, zmuszonych dziś nędzą do wyrzeczenia się owych, zdawałoby się, nieodzownych wytworów.

Rynek wewnętrzny w państwie o 34 z górą milionach mieszkańców, z których połowa nie dojada i nie ma się w co ubrać w ciągu połowy roku zimnej i wilgotnej – istnieje z natury rzeczy. Idzie tylko o ceny. A silna władza wykonawcza, skoro znajduje się dla osiągnięcia innych celów mniej ważnych, znaleźć się winna i dla tego celu stokroć ważniejszego, aby podnieść poziom zdrowia naszej ludności, utrzymując jednocześnie pieniądze w kraju. To więc, co np. dla Niemiec jest ofiarą, uszczerbkiem, prywacją, dla nas byłoby jednocześnie postępem, korzyścią, wzbogaceniem się i indywidualnym i państwowym.

***

Wszystkie argumenty istotne przemawiają więc u nas przeciw wolnemu handlowi międzynarodowemu. Ale właśnie dlatego, że nie jest to żadna zasada, tylko martwa formułka, metoda postępowania w polityce gospodarczej i nic więcej – możemy również zmienić naszą taktykę, możemy przejść na podwórko „wielkich demokracji”.

Idzie tylko o to, czy będzie to odpowiadało naszemu interesowi narodowemu. Wobec ścisłego powiązania gospodarstwa z polityką musimy sobie tu z góry uświadomić i wbić w pamięć pewne niezbite fakty:

Przede wszystkim: nie Francji zawdzięczamy naszą niezależność polityczną. Faktem jest bowiem, że zasugerowana wielkością caratu domagała się dla nas i to dopiero podczas wojny światowej i w interesie nie naszym, a Rosji – autonomii. Prawdziwe poglądy Francji na Polskę występują w gwałtownych sympatiach dzisiejszych jeszcze dla Czechów i Rosjan oraz w dzisiejszych atakach prasy francuskiej, wcale nie łagodniejszych, raczej ostrzejszych, aniżeli ataki Niemiec, tak przed jak i pohitlerowskich. Różnice poglądów religijnych, filozoficznych, społecznych i gospodarczych między rządzącymi sferami Francji a nami zbyt są jaskrawe, aby mogło być inaczej.

W razie ponownej wojny z Rosją bolszewicką Francja nam nie dopomoże: to jasne i niewątpliwe. Ale pomoc taka nawet w razie wojny z Niemcami nie jest bynajmniej pewna. Francja dopomogłaby tylko w takim razie, gdybyśmy w zamian zgodzili się na to, aby stać się jej wasalami. Zdani więc jesteśmy na pomoc własną; i w tym kierunku idzie właśnie nasza cała polityka, której dotąd Quai d’Orsay nie może strawić. Na odwrót Francja nie może mieć szans zwycięstwa w wojnie z Niemcami, do której pierwej czy później dojdzie, o ile nie byłaby zupełnie pewna pomocy Polski. Francja zdaje sobie z tego dobrze sprawę, czym jest armia polska, tylko nie chce się do tego przyznać, aby nie wbijać w zbytnią dumę sojusznika i nie podwyższać warunków jego pomocy.

Te fakty należy gospodarczo wyzyskać i rozmawiać z Francją tym językiem, jaki najlepiej rozumieją jej bankierzy i ich posłuszne kreatury: radykalni i socjalistyczni ministrowie. Cóż stąd, że żołnierze francuscy odznaczali się największym bohaterstwem na wszystkich polach bitew, a ich wodzowie pierwszorzędnym geniuszem. Nie oni stoją na czele Francji, a nawet nie mają w miej nic do gadania i nie są bynajmniej, nie to identyczni, ale nawet zbliżeni do właścicieli kopalń i hut, dzienników i wielkich banków, rządzących opinią publiczną. A niestety tylko do tych ostatnich jako tworzących rządy oraz członków parlamentu czy senatu możemy mieć interesy gospodarcze.

Przyjęcie, zgotowane marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu we Francji było wyreżyserowane z najwyższą maestrią. Jeszcze Juliusz Cezar podnosił w swych pamiętnikach, że Gallowie są mistrzami w udawaniu. Germanowie rażą za to brutalną szczerością – ale w polityce przynajmniej wiadomo, czego się z nimi trzymać. Francuzi wypędzili robotników polskich, którzy odbudowali północno-wschodnią Francję, zniszczoną systematycznie przez „boszów”. Francuzi dopłacili ostatnią ratę na budowę kolei gdyńskiej dopiero wtedy, gdy się przekonali, że to pewny i intratny interes – przedtem twierdzili, że zabrakło im, jednemu z najbogatszych na kuli ziemskiej państw – stu milionów franków (!). Francuzi ostatnią pożyczkę udzielili nam w przeważnej części w towarach, na czym zarobili, choć nie tyle, co na dostawach poprzednich. Francuzi per fas et nefas protegowali oszustów żyrardowskich, a potem łupieżców majątku śp. hr. Jakóba Potockiego z Brzeżan. Francuzi są narodem praktycznym, ale powinni sobie uświadomić, że między nami i Rosjanami jest duża różnica.

Innymi słowy: Francuzi mogą nas pozyskać nie królewskimi przyjęciami naszych marszałków i mężów stanu. Chcemy stać się państwem przemysłowo-rolniczym, mogącym wyżywić i to obficie wzrastającą ludność i uczynić ją w o wiele wyższej niż dotąd mierze zdolną do dźwigania broni, na czym i Francja skorzysta. Chcemy, aby niedostatek, brud i gruźlica przestały nas dziesiątkować. Chcemy otrzymać Paranę i część Sta Catherina jako jedyne, nadające się dla nas kolonie polskie, pracą polskiego chłopa zdobyte i użyźnione. Chcemy podnieść wydatnie nasze rolnictwo i hodowlę bydła, surowce nasze spożytkować o ile możności wewnątrz kraju, a rozbudować nasz przemysł tak, aby nie tylko zaspokoić w zupełności największą część potrzeb Polski, ale aby stanąć obok Francji i W. Brytanii jako równorzędny z nią wytwórca i eksporter, pamiętając atoli w pierwszym rzędzie o potrzebach ludności własnej jako mającej zawsze i w całej pełni pierwszeństwo, – nie tak, jak sowiecka Rosja, która każe głodować swoim nieszczęśliwym „obywatelom”, byle tylko z wywozu nagromadzić jak najwięcej gotówki.

Wtenczas zaś, gdy osiągniemy niezależność gospodarczą, gotowi jesteśmy stanąć i gospodarczo po stronie tych, którzy nam w dojściu do tego celu lojalnie dopomogą. Nie mamy już – poza bandą głupców – kompleksu niższości. Naród, który ma wielki przed sobą program, musi go osiągnąć.

Musimy dojść tam, dokąd nas wiedzie nasza gwiazda i to albo z wami, albo przeciw wam. Wybierajcie!

prof. Leopold Caro

LeopoldCaro

„Przegląd Ekonomiczny” 1928.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

2 Komentarzy

  1. Polecam wszystkim teksty profesora opublikowane w 156. i 157. numerze magazynu „Szczerbiec”.
    https://www.nacjonalista.pl/2017/09/19/szczerbiec-nr-156-pismo-dla-politycznych-zolnierzy-nacjonalizmu/
    https://www.nacjonalista.pl/2018/04/07/szczerbiec-nr-157-zero-poprawnosci-politycznej/

    Kupujcie więcej niż 1 egzemplarz i przekazujcie dalej znajomym, komuś z rodziny, sąsiadowi. Niech nacjonalistyczny przekaz dociera do kolejnych Polaków!

  2. Leopold Caro (1864–1939) był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego solidaryzmu katolickiego. Urodził się 27 maja 1864 roku. Studiował na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie uzyskał stopień doktora praw oraz absolutorium z filozofii. Następnie podjął studia ekonomiczne w Lipsku. Po powrocie do ojczyzny praktykował jako adwokat – początkowo we Lwowie, później zaś przeniósł swoją kancelarię do Krakowa. W 1914 r. został zmobilizowany do armii austriackiej, w której służył w czasie I wojny światowej. Po jej zakończeniu zaciągnął się na ochotnika do Wojska Polskiego. Zdemobilizowany w 1920 r., osiadł na stałe we Lwowie. Objął katedrę ekonomii społecznej na Politechnice Lwowskiej. Przez krótki czas wykładał także na Uniwersytecie Jana Kazimierza. W 1927 r. został prezesem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. W tym samym roku stał się członkiem Komisji Opiniodawczej przy Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów. W 1934 r. z inicjatywy kardynała Augusta Hlonda powołano do życia Radę Społeczną przy Prymasie Polski, w której Caro piastował stanowisko wiceprezesa. Zmarł we Lwowie 8 lutego 1939 roku.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*