life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Bohdan Szucki: Zmiana okupantów

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Są pewne okresy, daty lub wydarzenia w życiu człowieka, społeczeństw, narodów, którym nadajemy nazwy „przełomowe”, „szczególnie ważne”, „decydujące”, „tragiczne”, „zwycięskie” itp.

Dla Polski, jako narodu i państwa, oraz dla poszczególnych ludzi takim czasem były lata 1944-1945. Był to okres brzemienny w skutki. Na terytorium zamieszkałym przez Polaków następowała zmiana okupantów. Wycofywały się w walce wojska niemieckie, a terytorium państwa zajmowały wojska sowieckie. Działo się to w bardzo skomplikowanej sytuacji politycznej i wojskowej, nacechowanej niejasnymi i pełnymi niedomówień stosunkami zarówno międzynarodowymi, jak i naszymi wewnętrznymi. Szczególnie skomplikowały się relacje między legalnym rządem polskim (notabene nie uznawanym przez Sowiety) a naszymi sojusznikami. Uległość USA i Wielkiej Brytanii wobec żądań Stalina (Teheran, Jałta) są jaskrawym tego przykładem. I tak trudną sytuację komplikował jeszcze fakt tworzenia przez Sowiety posłusznych sobie struktur politycznych i administracyjnych, w skład których wchodzili w dużej mierze obywatele polscy, przeważnie komuniści, którzy, zdradziwszy Polskę, budowali i utrwalali, pod osłoną dywizji NKWD, sowiecką okupację, organizując twór polityczno-administracyjny nazwany później PRL. Nie najlepiej układały się również relacje między różnymi ugrupowaniami i osobami tworzącymi rząd w Londynie oraz w gronie władz Polskiego Państwa Podziemnego. Istniała także duża różnica zdań w otoczeniu Naczelnego Wodza i w dowództwie armii w kraju. Olbrzymią, negatywną z polskiego punktu widzenia rolę odegrała też głęboka infiltracja polskich struktur państwowych na Zachodzie i w kraju, prowadzona przez komunistyczne służby wywiadowcze.

Jestem daleki od tworzenia tu jakiejś skrótowej analizy sytuacji społeczno–politycznej w Polsce w latach 1944-1945, ale moim zamiarem jest podkreślenie i przypomnienie (a może i uświadomienie) pewnych faktów, które pozwolą na zrozumienie, chociażby częściowe, wielu zachowań jednostek i grup w latach 1944-1945.

W latach 1918-1920 sytuacja była również skomplikowana, ale nie powodowała w takim stopniu dezorientacji, jak w latach 1944-1945. Co prawda i ludzie organizujący państwo byli też trochę innego formatu. Mimo że w I wojnie światowej trzon tworzącej się w kraju armii walczył po stronie Niemiec i Austro-Węgier przeciwko zwycięskim później aliantom, to w sferze politycznej i propagandowej, jak również i wojskowej, obóz narodowy – pod przewodnictwem Romana Dmowskiego, Ignacego Paderewskiego, Józefa Hallera – potrafił spowodować, że odradzająca się Polska znalazła się na konferencji pokojowej w gronie państw zwycięskiej koalicji.

Tak zwany kryzys przysięgowy pozwolił wyjść z honorem i zyskać aprobatę społeczeństwa oddziałom polskim walczącym po stronie Niemiec, które to oddziały wraz z „Błękitną Armią”, korpusami polskimi na Wschodzie, oddziałami broniącymi polskości Śląska, Poznańskiego i Lwowa wkrótce stały się zalążkiem polskiej armii w kraju, tak potrzebnej odradzającemu się państwu do obrony przed inwazją bolszewicką. Inwazja ta, niestety, znalazła swój epilog w latach 1944-1945. W tych ważnych i tragicznych latach zabrakło, na uchodźstwie i w kraju, polityków i wojskowych, którzy by potrafili opracować realne, jasno sprecyzowane, bliskie oraz dalekosiężne cele dla kraju.

Komunistyczna propaganda przez pół wieku wmawiała wszem i wobec (i czyni to nadal), że zajęcie ziem polskich przez armię sowiecką było aktem wyzwolenia, a powstający twór administracyjny, osłaniany przez dywizje NKWD, był niepodległym państwem polskim. Oczywiście jest to cyniczny fałsz, którego skutki są bardzo groźne aż do chwili obecnej.

Wspomnienia moje, zawarte w niniejszym tekście, dotyczą właśnie okresu, gdy zmieniali się okupanci, a wielu z nas tkwiło jeszcze w zbrojnej konspiracji. Naturalnie ta czy inna stoczona potyczka lub bitwa nie miała większego znaczenia dla losów narodu, ale mogła mieć i miała wpływ na losy poszczególnych osób lub lokalnych społeczności. Niestety, wiedza o tym okresie, o przyczynach postępowania różnych ugrupowań niepodległościowych i wynikających z tego następstwach oraz o działaniach okupantów jest bardzo powierzchowna. Najczęściej powtarzane są (za komunistyczną propagandą) tezy o „wyzwoleniu” i „zwycięstwie” oraz „walce wstecznych ugrupowań kapitalistycznych z odradzającym się demokratycznym państwem ludowym”.

W takiej niekorzystnej sytuacji politycznej oraz wojskowej, wynikającej z oficjalnych stosunków „Polski Walczącej” z państwami koalicji, dowództwo AK podjęło decyzję o rozpoczęciu akcji „Burza”, której najbardziej tragicznym w skutkach rozdziałem stały się walki o Warszawę w sierpniu 1944 r., nazwane później, chyba niezbyt szczęśliwie, Powstaniem Warszawskim. Zwykły żołnierz armii podziemnej w zasadzie zaakceptował tę decyzję, gdyż przez tyle lat przygotowywał się do chwili, w której mógł wreszcie jawnie wystąpić z bronią w ręku przeciwko znienawidzonym Niemcom. Większość jednak nie zdawała sobie sprawy, nie zastanawiała się, że takie postępowanie pomaga w okupowaniu terytorium państwa przez, równie wrogi Polsce jak Niemcy, Związek Sowiecki i zwiększa ofiary wśród polskiego narodu oraz straty ekonomiczne. Takie postępowanie stało w jawnej sprzeczności z głównymi celami polskiego państwa. W tej kwestii NSZ zajęły jasne i uczciwe stanowisko, polegające na niepomaganiu we wprowadzeniu nowej okupacji i to jeszcze kosztem krwi żołnierza polskiego. Mimo takiego stanowiska, w większości rejonów Polski zbrojne oddziały NSZ wzięły udział w tej końcowej fazie wojny, w walkach z wycofującymi się oddziałami armii niemieckiej. Bezsprzecznym przykładem solidarności i konsekwentnego dotrzymywania ustaleń umowy scaleniowej oraz wielkiego patriotyzmu był masowy udział żołnierzy NSZ w walce o Warszawę w sierpniu i wrześniu 1944 r. i to mimo niejasnego i niezrozumiałego stanowiska niektórych kręgów dowódczych AK, szczególnie w pierwszym okresie walk.

Historia lubi płatać figle. Mimo negatywnego stanowiska dotyczącego szerszego udziału oddziałów NSZ w „Burzy”, chyba ostatnią bitwę z wojskami niemieckimi w rejonie Lublina stoczyły właśnie jednostki zbrojne NSZ i to w bezpośrednim współdziałaniu ze zwiadowczymi oddziałami frontowymi sowieckiej armii. Los tak chciał, że byłem uczestnikiem tych wydarzeń.

Bitwa została stoczona na przedpolu wsi Kępa i Kolonia Kępa, na polach od strony wsi Kłodnica. Kilku z nas, członków oddziału partyzanckiego „Cichego” i komendy powiatu, kwaterowało w Kolonii Kępa, gdzie była nasza silna placówka, której komendantem był, już nieżyjący, Stefan Kwiatkowski.

Kilka słów wyjaśnienia. Był to okres reorganizacji oddziałów partyzanckich i innych struktur konspiracyjnych, w związku z nadchodzącą okupacją sowiecką. Przewidywano, że szczególnie ważnym będzie pierwszy okres tej okupacji, w którym trzeba będzie opracować nowe założenia taktyczne przystosowane do postępowania Sowietów. O planach polskich komunistów, będących na usługach Sowietów, mieliśmy wtedy jeszcze nikłą wiedzę. Spodziewaliśmy się, że będą tworzyli administrację podporządkowaną Sowietom, stąd też nasza chwilowa obecność w rejonie, w którym nasze struktury organizacyjne były szczególnie rozbudowane.

Przy odtwarzaniu przebiegu zbrojnego starcia pod Kępą, nie ufałem swojej pamięci. Relacja, którą tutaj przedstawiam, jest wynikiem wizji lokalnej w terenie i wszechstronnej dyskusji z Mieczysławem Orłem ps. „Oset”, jak również późniejszych rozmów z Leonem Bartkiewiczem ps. „Marynarz”. Rozmowę z „Ostem” mam prawie w całości zarejestrowaną na taśmie magnetofonowej. Niestety, obydwaj moi rozmówcy już nie żyją, ale przez kilka lat po zorganizowaniu Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych cieszyliśmy się z częstych spotkań i możliwości snucia wspomnień.

30 czerwca 1995 r. na zaproszenie Miecia Orła i jego żony wybraliśmy się wraz z Hanią w odwiedziny do Kolonii Kępa. Bardzo chętnie przyjąłem zaproszenie, bowiem ponad 50 lat nie byłem w tamtych okolicach, a w czasie okupacji niemieckiej bardzo często kwaterowałem w Kępie lub Kolonii Kępa. Poza tym chciałem skonfrontować swoje wspomnienia z „Ostem”, który jako mieszkaniec tamtych okolic na pewno lepiej pamiętał lokalne wydarzenia.

Na początku lat dziewięćdziesiątych, po ukazaniu się ogłoszeń o organizującym się Związku Żołnierzy NSZ, odwiedził nas w domu w Lublinie starszy (to znaczy w naszym wieku) pan wraz z kilkunastoletnią dziewczynką, jak się okazało wnuczką, która towarzyszyła dziadkowi w wyjazdach. Mimo upływu 50 lat wiedziałem, że musimy się znać. Po kilku wyjaśnieniach uściskaliśmy się serdecznie. Był to „Oset” z naszej placówki Kolonia Kępa.

Jak doszło do konfrontacji zbrojnej pod wsią Kępa? Właściwie działo się to na „ziemi niczyjej”. Regularne niemieckie jednostki frontowe wraz z artylerią już się wycofały, a drogi zatłoczone były cofającymi się różnymi grupami o charakterze pomocniczym lub zbieraniną żołnierzy z rozbitych jednostek. To wojsko nie przedstawiało większej siły bojowej w ewentualnej walce z regularnymi oddziałami, ale było bardzo niebezpieczne dla ludności cywilnej z powodu niskiego morale oraz braku dyscypliny i jednolitego dowództwa. Na południe od Lublina główną trasą wycofywania się była szosa i okoliczne drogi łączące Lublin z Kraśnikiem i prowadzące dalej do przeprawy przez Wisłę w Annopolu. Na tę „ziemię niczyją” zapuszczały się zwiadowcze patrole sowieckie. Niektóre oddziały niemieckie rezygnowały z posuwania się zatłoczonymi drogami w kierunku Kraśnika i Annopola i skracały sobie drogę przemieszczając się polnymi traktami na zachód, w stronę Wisły.

I właśnie jeden taki oddział – składający się głównie z żandarmów i z członków żandarmerii polowej w sile około 30 ludzi uzbrojonych przeważnie w pistolety maszynowe – zrezygnował z posuwania się szosą Lublin-Kraśnik i na wysokości wsi Sobieszczany, na południe od Niedrzwicy, pomaszerował drogą przez Majdan Sobieszczański i Kłodnicę w kierunku Józefowa nad Wisłą, spodziewając się znalezienia tam przeprawy przez rzekę. W czasie tego manewru Niemcy natknęli się na zwiad konny następujących powoli regularnych oddziałów sowieckich. Zwiad liczył kilkadziesiąt koni i był dowodzony przez starszego lejtnanta, Rosjanina pochodzącego z Syberii. Żołnierzami zaś byli przeważnie Azjaci o wybitnie mongolskich rysach twarzy, dosiadający niewielkich, kudłatych koników. Sowieci ci wpadli w zasadzkę, którą zorganizował wycofujący się w kierunku Wisły oddział niemiecki i ponieśli poważne straty w zabitych i rannych.

Teraz trochę o topografii terenu, na którym rozegrały się te wydarzenia. Wioski Kolonia Kępa i Kępa leżą około 30 km na południowy zachód od Lublina. Prowadzi do nich droga wiodąca z Bełżyc na południe (przez Borzechów), która w okolicy Radlina skręca na północny zachód do miejscowości Chodel. Od Kępy biegł na południe nieutwardzony (w owym czasie) gościniec w kierunku Popkowic i dalej do Kraśnika Fabrycznego. Na wschód od Kępy i Kolonii Kępa położone są wioski Kłodnica i Sobieszczany. Sobieszczany leżą przy szosie Lublin-Kraśnik. Z Niedrzwicy Kościelnej można dojechać do Kępy i Kolonii Kępa drogą prowadzącą na zachód do Borzechowa, a później traktem w kierunku południowo-zachodnim. Z Borzechowa istnieje również połączenie, wówczas polną drogą, do Kłodnicy Dolnej i Górnej, z której prowadzi trakt w kierunku zachodnim do Kępy. Piszę o tych drogach dosyć szczegółowo, być może, ułatwi to Czytelnikowi wyobrażenie sobie późniejszych wypadków.

Tak zapamiętał „Oset” początek tych wydarzeń. Rano przybiegł goniec z  Kłodnicy z wiadomością, że Niemcy jadą w naszym kierunku. W Kłodnicy podpalili dom koło kościoła i zarekwirowali furmanki z woźnicami. Natychmiast zarządzono mobilizację placówki oraz zawiadomiono naszą grupę kwaterującą u państwa Kępskich. (Dotychczas wydawało mi się, że kwaterowaliśmy u „Osta”). Po kilkunastu minutach stawiliśmy się wszyscy na skraju wsi Kępa, przy drodze prowadzącej z Kłodnicy.

Zadanie: nie dopuścić Niemców do wsi. Mogą ją spalić i mordować mieszkańców. Ilu nas było, obrońców, w pierwszej fazie bitwy? „Oset” rozumował bardzo logicznie – na placówce mieliśmy 14 karabinów i 1 LKM, a byliśmy wszyscy. Więc musiało być nas szesnastu. A ilu od „Cichego” – „Oset” nie pamięta. Natomiast ja pamiętam, że na pewno był kpt. „Niebieski”, ppor. „Lechita”, pchor. „Artur” (czyli piszący te wspomnienia), być może jeszcze ktoś od „Cichego” i dwie panie – moja siostra Wanda i jej koleżanka, które przyjechały w sprawach organizacyjnych z Warszawy, a teraz nie mogły już wrócić. Miały szczęście, gdyż uniknęły dramatu powstania. Nasza grupa była dość słabo uzbrojona, bowiem byliśmy już po częściowej reorganizacji głównych sił oddziału. Broń maszynowa i ciężka została na razie zmagazynowana (ukryta). Pozostawiono tylko broń osobistą, krótką oraz granaty. Ja jakoś zachowałem dodatkowo karabin mauzer, który zdobyłem rok wcześniej na stacji kolejowej w Wilkołazie. Teraz mogłem w pełni poznać jego zalety.

Nikt z moich rozmówców nie potrafił podać dokładnej daty opisywanych wydarzeń. Miecio Orzeł pewnego razu stwierdził: To było 23 lub 24 lipca (naturalnie 1944 roku).

Wydaje się, że ostrzelanie jadących na furmankach nie powinno nastręczać większego problemu. W praktyce jednak bywało, i w naszym przypadku trzeba było brać to pod uwagę, że kawalkada furmanek rozciągała się na kilkaset metrów. Zbyt wczesne ostrzelanie mogło być mało skuteczne, natomiast zbyt późne mogło spowodować, że część furmanek wraz z załogami przedrze się przez linię obrony i obrońcy mogą zostać zaatakowani również z flanki i od tyłu.

Ten, kto brał udział w tego typu zasadzkach, wie, że w NSZ obowiązywał nakaz bezwzględnego oszczędzania woźniców, przewodników, zakładników oraz koni, które były własnością rolników, zazwyczaj również zaangażowanych w konspirację. Wiadomym jest, jaką wartość stanowiły konie dla rolników, szczególnie w okresie nasilonych prac polowych.

Najlepsze rezultaty daje zasadzka, w której linia obronna rozwinięta jest równolegle do drogi, którą porusza się kolumna nieprzyjaciela. Daje to możliwość jednoczesnego zaatakowania awangardy i ariergardy kolumny. W przypadku obrony wsi Kępa nie było warunków terenowych, czasu ani dostatecznej siły ognia (w pierwszej fazie bitwy) do zastosowania takiej taktyki. Nasza niewielka linia obronna, usytuowana przed wjazdem do wsi, zamykała prawie prostopadle drogę wiodącą z Kłodnicy do Kępy. Za plecami mieliśmy nieliczne zabudowania gospodarcze, a trochę dalej niewielki park i dworek majątku ziemskiego pań Janiszewskich. Dwie siostry Janiszewskie nie prowadziły już same gospodarstwa, które dzierżawił pan Lakutowicz. Byli to bardzo sympatyczni, kulturalni i gościnni ludzie, związani z naszym ruchem niepodległościowym. Po wojnie dworek ten barbarzyńsko zniszczono, a na tym miejscu wybudowano tzw. blok, w którym mieściła się również szkoła. W nowym ustroju nie było miejsca dla pańskich dworów.

Na naszym przedpolu, niedaleko bronionej drogi, znajdowała się sklepiona piwnica, służąca do przechowywania ziemniaków. Za tą piwnicą urządził stanowisko LKM-u jego celowniczy Józef Kociak ps. „Biały”, ze swoim amunicyjnym. Niestety obaj już nie żyją. „Biały” zmarł w Szczecinie, gdzie po wojnie wyjechał, a jego amunicyjny zmarł ostatniego września 1994 r. w szpitalu w Bełżycach.

Ostrzelaliśmy kolumnę niemiecką, gdy była przed wsią, na górce. Niemcy natychmiast opuścili furmanki i rozwijali swoją linię (tyralierę) w kierunku swojego prawego skrzydła. W miarę wydłużania się niemieckiej tyraliery byliśmy zmuszeni przegrupować się w lewo i w końcu częściowo zajęliśmy stanowiska w sadzie położonym na górce (niewielkim wzniesieniu). Sad ten we fragmentach zachował się do dzisiaj. To była druga faza bitwy.

Myśmy mieli za osłonę drzewa sadu oraz nierówności terenu, natomiast Niemcy – ustawione kopy ze snopków zżętego zboża, tzw. mendle, których linia przebiegała równolegle do naszych pozycji obronnych. Ukryci za tymi snopami, prowadzili intensywny ostrzał naszych pozycji, gdy tymczasem część z nich przebiegała od jednej kopy do drugiej. Z początku nasz ogień był mało skuteczny, tak że linia niemieckiej tyraliery rozwijała się coraz bardziej. Po dwóch moich strzeleckich niepowodzeniach (strzały były spóźnione) przypomniałem sobie, jak się strzela do dzików przeskakujących wąski dukt. Strzela się do chowających się, a nie ukazujących się. To daje sekundę, czy jej ułamek, na bardziej precyzyjne celowanie. Linię poziomą celowania ustaliłem na około jednego metra nad ziemią, a pionową stanowił prawy brzeg snopa. Gdy schylony żołnierz dobiegał do brzegu mendla ściągałem spust, mając cały czas cel w przyrządach celowniczych. Skutek był natychmiastowy. Czwarty Niemiec nie odważył się już przeskakiwać od snopka do snopka wzdłuż linii. Zaczęli zajmować stanowiska za snopami położonymi dalej od naszej linii obronnej, a więc praktycznie się wycofywali. Mój karabinek okazał się bardzo celny. Wszystkie trzy strzały oddane do widocznych celów były celne. Naturalnie nie tylko ja opanowałem podniecenie pierwszych chwil walki. Koledzy również zaczęli strzelać do ukazujących się Niemców, a nie do snopków.

Niespodziewanie poprawiła się sytuacja w zasobach amunicji, której nigdy w partyzantce nie było za dużo. W pierwszej fazie potyczki, gdy ostrzelaliśmy zbliżającą się na furmankach kolumnę Niemców, dwie dość długie serie oddał nasz LKM. To musiało zrobić wrażenie na Niemcach. Nie ośmielili się później atakować w tym kierunku i do końca pamiętali, że obrońcy dysponują cięższą bronią maszynową. Ale nawet nie wszyscy obrońcy wiedzieli, że te pierwsze serie były ostatnimi. LKM zaciął się, a obsługujący go nie byli w stanie usunąć przyczyny zacięcia. Dostali więc rozkaz rozdania amunicji posiadającym karabiny strzeleckie. W efekcie naszego ostrzału Niemcy stracili zarekwirowane w Kłodnicy furmanki, nie wkroczyli do wsi (Kępa i Kolonia Kępa) i zalegli na polu usianym snopami zżętego zboża. Nikt nie miał chęci atakować i obydwie strony czekały na ruchy przeciwnika. Kilku naszych żołnierzy podczołgało się do opuszczonych najbliższych stanowisk niemieckich przynosząc kilka pistoletów maszynowych i amunicję. W tej sytuacji spokojnie czekaliśmy na swoich pozycjach na ewentualny atak Niemców.

Wypada wyjaśnić dzisiejszemu czytelnikowi, że w taktyce walk partyzanckich obowiązywał nas nakaz mówiący, że oddział partyzancki na odgłos walki winien rozpoznać przyczynę strzelaniny i udzielić pomocy walczącej stronie polskiej. Stoczona wcześniej przez sowiecki zwiad konny walka z oddziałem niemieckim, z którym później przyszło nam walczyć, spowodowała mobilizację naszych placówek w Marianówce pod dowództwem Bolesława Skulimowskiego „Sokoła” oraz placówek z okolic Sobieszczan pod dowództwem doświadczonego partyzanta Leona Bartkiewicza „Marynarza”. Do nich dołączyli później chłopcy z Kłodnicy i Borzechowa. Z chwilą wywołania przez Niemców pożaru w Kłodnicy i zaatakowania bronionej przez nas wsi Kępa, będące już w ruchu siły tych placówek pospieszyły na odgłos walki i zajęły stanowiska na tyłach atakujących nas Niemców, manifestując swoją obecność dość gęstym ostrzałem. Ponadto w niedługim czasie nadjechał od strony Niedrzwicy, liczący około 20 koni, uprzednio rozbity zwiad sowiecki z wolą wzięcia udziału pod naszym dowództwem w toczącej się walce. W tej sytuacji los oddziału niemieckiego został przesądzony. Znad snopków zaczęły się ukazywać białe chustki, a wkrótce i żołnierze niemieccy z rękami na głowie. Chłopcy z placówek rzucili się do zbierania porzuconej broni. „Sokół” i „Marynarz” usiłowali utrzymać dyscyplinę i nie dopuścić do dezorganizacji swego wojska. Żołnierze z placówki Kępa dostali rozkaz nieopuszczania swoich stanowisk. Zameldowałem kpt. „Niebieskiemu”, że pójdę rozeznać sytuację i postaram się pomóc w utrzymaniu porządku. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to „Sokół” i „Marynarz” przyszli nam z pomocą.

Nie kryjąc się, pobiegłem w kierunku niedawnych linii niemieckich. Po drodze podniosłem dwa MP i wkrótce witałem się serdecznie z „Marynarzem” i „Sokołem”. Tworzyliśmy we trzech coś w rodzaju sztabu. W pierwszym rzędzie zgrupowaliśmy jeńców i sprawdziliśmy, czy nie mają ukrytej broni. Wyznaczono odpowiedzialne warty pilnujące jeńców i wysłano trzy patrole w kierunku północnym i wschodnim. Powstał poważny problem, co robić z jeńcami. Przecież się poddali. Tylko trzech usiłowało przedostać się w kierunku Borzechowa, ale zostali schwytani przez tamtejszą placówkę, rozbrojeni i doprowadzeni z powrotem.

W warunkach partyzanckich zawsze był problem jeńców. Zazwyczaj po rozbrojeniu i ewentualnym rozmundurowaniu wypuszczało się ich w najbardziej odpowiednim miejscu. Mieliśmy zamiar przetrzymać Niemców do nocy, podprowadzić w kierunku szosy i wypuścić. W tym czasie nadciągnął sowiecki zwiad, prowadzący kilkanaście osiodłanych luzaków. Były to konie tych żołnierzy, którzy zginęli lub zostali ranni w pierwszym starciu z oddziałem niemieckim. Dowodzący starszy lejtnant wystąpił z konkretną propozycją, by mu przekazać jeńców. Ze względu na znajomość rosyjskiego byłem głównym negocjatorem i tłumaczem. Propozycja bardzo nam odpowiadała, ale „Marynarz” postawił warunki: oddajemy jeńców i zdobytą broń niemiecką w zamian za konie, 10 pepesz i 3 skrzynki amunicji. Porucznik zgodził się chętnie, z tym że po amunicję będziemy musieli pojechać z nim do Niedrzwicy. Koło kościoła w baraku-gospodzie urządził szpital dla swoich rannych i tam miał również podręczny magazyn z amunicją. Po krótkiej wymianie zdań zaakceptowaliśmy propozycję. Chłopcy „Sokoła” i „Marynarza” dostali pepesze i konie. Ja też wybrałem sympatyczną z wyglądu klaczkę.

Rosjanie problem jeńców rozwiązali bardzo prosto. Ustawili w szeregu na skraju lasu, a sami odciągnęli zamki w pepeszach gotowi do dokonania egzekucji. Jeden z Niemców (okazało się, że był Austriakiem) na ten widok uklęknął i zaczął się modlić. Stanowczym głosem wstrzymałem egzekucję i tego Niemca wyciągnąłem z szeregu oddając go pod opiekę „Sokołowi”. Sam wskoczyłem na swego nowego konika i pojechałem do Kłodnicy, gdzie zgromadziła się większość wojska „Marynarza” i „Sokoła”. Za kilka chwil usłyszeliśmy długie serie z pistoletów maszynowych. To Rosjanie rozwiązywali problem jeńców. Wart Pac pałaca… Wiem, że „mój” Austriak doczekał się wkroczenia regularnych oddziałów sowieckich i poszedł do niewoli. Czy przeżył?

W Kłodnicy zginął młody chłopak z placówki, któremu wypaliła zdobyczna pepesza przy nieostrożnym obchodzeniu się z bronią. Pocisk trafił w podbródek i przeszył czaszkę. Była to jedyna ofiara z naszej strony poniesiona w tej potyczce (bitwie).

„Marynarz” wziął luzaka i pojechaliśmy we dwóch polnymi drogami do Niedrzwicy po obiecaną amunicję. „Sokół” został w Kłodnicy. Lejtnant, który dojechał do Niedrzwicy przed nami, kazał wydać trzy skrzynki amunicji do pepeszy i chyba jakby na usprawiedliwienie pokazał nam swoich umierających żołnierzy z ranami postrzałowymi przeważnie w klatkę piersiową i brzuch. Umierali spokojnie z jakąś dziwną determinacją, rezygnacją. Nie mieli żadnych lekarzy i żadnych opatrunków.

W drodze do Niedrzwicy byliśmy pod wrażeniem niepotrzebnej śmierci naszego chłopca z placówki i sposobu rozwiązania problemu jeńców przez Sowietów. W pewnym momencie „Marynarz” zaczął się zwierzać ze swoich obaw: Ci to byli zwykli żołnierze pierwszej linii. Ale już w Niedrzwicy mogą być politrucy i ich żandarmeria [NKWD]. Musimy zdjąć nasze emblematy świadczące, że jesteśmy żołnierzami NSZ i ukryć ryngrafy. Tak, miał rację. Przecież to są bolszewicy. Odpruliśmy emblematy naszywane na lewym rękawie munduru i schowaliśmy z ryngrafami do wewnętrznej kieszeni. Zostaliśmy polskimi partyzantami bez określonej przynależności. Gdy żegnaliśmy się z lejtnantem, ten nam serdecznie podziękował za broń odebraną Niemcom i jeńców, którym, jak się okazało, odebrał wszystkie dokumenty. – To będą załączniki do raportu, który muszę napisać. No, przecież zniszczyliśmy w boju cały oddział niemiecki. Po chwili zastanowienia dodał: Ja znam życie, to się wam może przydać i na kartkach z zeszytu napisał dwa jednakowe oświadczenia, z których wynikało, że on – st. lejtnant taki a taki – zaświadcza, że obywatel … polski partyzant, w dniu … współdziałał bojowo z oddziałem Czerwonej Armii i pomógł w rozgromieniu niemieckich faszystów. Podpis i numer jednostki i poczty polowej.

Tak, starszy lejtnant znał życie w komunistycznym państwie. Jestem przekonany, że to zaświadczenie uratowało mi życie lub ustrzegło od długoletniego więzienia. Widziałem, jakie wrażenie zrobiło ono na przesłuchujących mnie ubowcach w styczniu 1945 r.

W taki sposób pod koniec lipca 1944 r. zakończyłem moją wojnę z bronią w ręku z Niemcami.

Niestety, tragiczny los spotkał mego konika, naprawdę miłą i przyjacielską klacz, którą dostałem od starszego lejtnanta sowieckiego, dowodzącego zwiadem konnym w bitwie pod Kępą. W tym okresie teren, na którym przebywaliśmy, był tak zwaną ziemią niczyją i często ostrzeliwała go artyleria sowiecka i niemiecka. Jeden z pocisków trafił w stajnię, gdzie przebywał i mój koń, wywołując gwałtowny pożar. Mimo natychmiastowej pomocy, dwa konie nie dały się wyprowadzić. Jednym z tych koni była moja klacz. Bardzo przeżyłem śmierć tych niewinnych, przyjacielskich zwierząt.

Po tylu latach zacierają się szczegóły, zapamiętane daty nie są pewne. Oddział „Cichego”, ten oddział z okresu okupacji niemieckiej, uległ reorganizacji. Wielu musiało odejść, przyszli nowi, zmienił się styl konspiracji i warunki trwania w tzw. lesie (w końcu zmienił się i dowódca), ale to zupełnie inny temat. Dostałem od siostry kilka cudem zachowanych pamiątek z tamtego okresu, między innymi obrazek z dedykacją otrzymany od naszego ostatniego kapelana ks. Edmunda Nastróżnego. Pamiętam tę mszę polową, którą odprawił kapelan dla reorganizującego się oddziału gdzieś na leśnej polanie. Zapisana data świadczy, że jeszcze 10 sierpnia 1944 r. byliśmy zorganizowaną grupą, której trzon stanowili żołnierze z okupacji niemieckiej. A dedykacja brzmi: W dniu kiedy Warszawa krwawi, a na pamiątkę czasu wspólnej pracy dla Polski - Ks. Edmund [Nastróżny]. 10/VIII.44.

Wszyscy chcieliśmy iść na odsiecz Warszawie. Wielu poszło, niektórzy dotarli nawet do Otwocka. Dla wielu zakończyło się to tragicznie. Sowieckie dywizje NKWD czuwały i działały.

Opisaną bitwę pod Kępą zauważył nawet komunistyczny „historyk” Zbigniew Jerzy Hirsz. W książce Miejsca Walk i Męczeństwa w powiecie lubelskim 1939-1944, w tekście traktującym o oddziale AL im. Bartosza Głowackiego, ów „historyk” pisze: Cywilny [sic] ruch oporu w Sobieszczanach przybrał na sile w lipcu 1944 r. Przed samym wyzwoleniem partyzanci [AL?] zaatakowali grupę żandarmów, rekwirującą furmanki chłopskie. W potyczce brali udział również partyzanci radzieccy oraz chłopi pod dowództwem Leona Bartkiewicza. W czasie walki zginęło 9 Niemców. Ponadto ujęto dwu ukraińskich nacjonalistów w mundurach żandarmerii. Tak to Leon Bartkiewicz „Marynarz”, wielce zasłużony i bojowy żołnierz NSZ, został przywódcą jakiejś nieokreślonej bliżej cywilnej grupy chłopskiej współpracującej z AL i partyzantami radzieckimi. A ja, można domniemywać, byłem w oddziale AL im. Bartosza Głowackiego. Szkoda, że o tym nie wiedziałem przebywając w piwnicach WUB przy ul. Krótkiej w Lublinie.

Szanownym Czytelnikom moich wspomnień nie jest obcy kpt. „Niebieski”, jeden z przywódców NSZ w pow. kraśnickim. Otóż „wzorcowy historyk” – Zbigniew Jerzy Hirsz w tejże książce bez żadnej żenady sugeruje, że 22 stycznia 1944 r. „Niebieski”, dowodząc oddziałem BCh, stoczył w Olszance walkę z żandarmerią niemiecką. Dlaczego miał dowodzić oddziałem BCh, a nie AL, wie zapewne tylko Z. J. Hirsz lub ewentualnie jego mocodawcy. Byłem z „Niebieskim” w Olszance, ale jestem pewien, że jako żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych i był tam oddział NSZ, a nie BCh. Tak komuniści fałszowali i fałszują dalej historię.

Bohdan Szucki

Narodowe Siły Zbrojne – elita polskiego nacjonalizmu walcząca z okupantami

bsnsz


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , , ,

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. Dr Bohdan Szucki ps. „Artur” – wierny żołnierz Wielkiej Polski:
    https://www.nacjonalista.pl/2017/01/15/dr-bohdan-szucki-ps-artur-wierny-zolnierz-wielkiej-polski/

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*