life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Anders Dryński: Opowiadanie pt. „Przepowiednia” (część I)

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

UE--prison-des-peuplesPo raz pierwszy ujrzała go z góry, z odzianych w żeliwne kraty okien Najwyższego Trybunału. Widok miała najlepszy w okolicy – dokładnie pod nią groźnym zaproszeniem wiała rozwarta na ościeże brama, wiodąca na plac przed Trybunałem, a przed bramą długa aż po horyzont i zupełnie prosta, betonowa droga, po której niegdyś przewalały się parady wojskowe, lub pełzły czołgi skierowane do walki jedynie o śmierć. Kobieta stała w otwartym oknie, oparta delikatnie o zimną kratę, nie taką wcale starą, a jednak pokrytą już grubą warstwą brunatnej rdzy. Przed jej oczyma rozgrywała się jedna z tych scen, o których później rebelianci opowiadają szeptem przy przygaszonych ogniskach, w środku nocy, tak by nikt nie usłyszał.

Po obu stronach drogi zgromadzeni byli ludzie w wielkiej sile, a na twarzach wymalowaną mieli wściekłość i nienawiść – energia gniewu, którą emanował opętany rządzą zemsty tłum elektryzowała powietrze, sprawiała, że trudno było złapać oddech. Jedynie liche barierki oddzielały motłoch od właściwej jezdni, którą szła bardzo powoli osobliwa procesja. Na jej czele trzech mężczyzn w oficjalnych strojach i sile wieku – na ramionach błyszczały prokuratorskie insygnia, a każdy z nich z dłoni dzierżył Księgę Prawa oprawioną w mosiądz – symbol ich państwowej władzy. Szli z wyrazem niezwykłego tryumfu na twarzach, jakby co najmniej diabła samego udało im się schwytać. Za nimi kolejnych trzech przodem, i po trzech po bokach. Kolejnych trzech za nimi – tych dwunastu rosłych, maszerujących równo mężczyzn tworzyło prostokąt, klatkę z ludzkich ciał, po środku której szedł on. Ręce i nogi skute miał żelaznymi kajdanami w taki sposób, że mógł stawiać jedynie bardzo drobne kroki. Był co najmniej dwa razy większy od nich wszystkich, nie tylko gwardzistów, ale także każdego, kto był w zasięgu wzroku. Wysoki na ponad dwa metry, jego ciało przypominało bardziej kamienny posąg, posuwający się majestatycznie po drodze, niż sylwetkę mężczyzny. Ciężkie, skórzane buty ze srebrnymi okuciami uderzały ciężko o beton, między nimi dzwonił gruby łańcuch, przyspawany pewnie do kajdan. Mężczyzna odziany był całkiem w czerń, jeżeli nie liczyć biało-czerwonej opaski na lewym ramieniu, na której widniał znienawidzony przez zgromadzony motłoch symbol – splecione ze sobą znaki runiczne na Zwycięstwo, Braterstwo i Krew. Nie wiadomo co miał pod spodem – jego płaszcz długi do samej ziemi był dziwaczną, wyglądającą niezwykle ciężko niemal zbroją z wełny i skóry, gdzieniegdzie dziurawy jak od ostrza, gdzie indziej łatany srebrnymi płytami. Hafty zakonne dawno się zatarły, jedynie wszyte między płaty skóry żelazne naramienniki zachowały swój pierwotny kształt, podobnie jak sztywny, prosty kołnierz mający chronić kark. Twarz mężczyzny była niewidoczna, skryta między puklami czarnych jak najgęstszy olej włosów.

Za klatką z ciał gwardzistów szło kolejnych dwóch a w ich rękach błyszczał nienaturalnie przedmiot, na którego widok kobiecie w oknie Trybunału szybciej zabiło serce, a zgromadzona wzdłuż drogi tłuszcza milkła nagle, ogarnięta przerażeniem. Dwóch atletycznych gwardzistów niosło gigantyczny, kamienny młot z ciemnej barwy drzewcem. Dla nich niezwykły ciężar, trudny do udźwignięcia nawet z pomocą – dla niego jedynie dwuręczny. Gwardziści wyglądali na niezwykle niezadowolonych z funkcji jaka im przypadła – nieśli śmiertelnie niebezpieczną broń człowieka skazanego i zdawali sobie sprawę z faktu, że wcale nie schwytali go przewagą liczebną, lepszą taktyką, czy przebiegłym fortelem. Nie. On dał się pojmać i sam złożył broń.

Kobieta patrzyła jeszcze długą chwilę, jak w ślimaczym tempie procesja z pojmanym czarnym wojownikiem zbliża się do bram Trybunału. Gdy tylko prokuratorzy przekroczyli ją, wiedziała że musi się spieszyć. Odbyć miał się proces, być może tysiąclecia. To jej wyznaczono obowiązek sporządzenia zeń protokołu. Pospiesznie zarzuciła oficjalny płaszcz na ramiona, chwyciła identyfikator i pewnym, choć pełnym nerwowości krokiem udała się do wielkiej głównej sali rozpraw, gdzie już otwierano wrota, chociaż procesja była jeszcze daleko. Proces, dekretem najwyższych władz, miał być otwarty dla publiczności. Gwardziści zabezpieczający budynek rozstawili się już w ustalonych pozycjach, sędziowie Trybunału czekali w skupieniu, a mieszcząca kilka tysięcy osób katedralna niemal sala z wolna wypełniała się wciąż wściekłym tłumem.

- Przed Najwyższym Trybunałem Nowej Republiki staje Heinrich, ostatni żywy członek zakonu Deus Sol Invictus, oskarżony o bluźnierstwo, zbrodnie przeciwko wolnym ludom Europy, aktywny udział w ludobójstwie i osiemset cztery tysiące dwieście trzydzieści dwa indywidualne morderstwa.

Głos sędziny przewodniczącej wybrzmiewał w ogólnej, mroźnej niemal ciszy i powadze. Mężczyzna w czerni, nadal skuty kajdanami, odrzucił głowę do tyłu, a włosy z twarzy spłynęły mu na kark, znikając gdzieś między ciałem a pancernym kołnierzem płaszcza. Patrzyli sobie w oczy z intensywnością, przy której najstraszniejsze nawet burze zdawały się cichymi powiewami letniej bryzy. Twarz sędziny i jej skóra były zupełnie nijakie – pozbawione chociaż jednej charakterystycznej cechy. Karnacja ni to europejska, ni azjatycka, ani też nie definitywnie afrykańska czy jakakolwiek inna – zwyczajnie nieokreślona, szarawa jakby i tchnąca pustką. Na twarzy nie było widać żadnych emocji, rysy jej również bez wyrazu, owalne i właściwie nieistotne. Można powiedzieć – marginalne, nieosobiste. On zaś, oskarżony, wyglądał przy niej jak monument sprzed tysięcy lat: chropowaty, wyraźnie północno-europejski, posiany bliznami i z rysami ostrymi jak krawędzie najdoskonalszych noży. Szerokie czoło, ostry nos i wyraźne kości policzkowe sprawiały, że wyglądał jak jedyny człowiek wśród tysięcy zgromadzonych na sali manekinów.

- Sędzina pozwoli, że poprawię. – Rzekł spokojnie głosem, który przywodził na myśl ostatnie pytanie egzekutora przed wykonaniem wyroku: „czy chcesz coś jeszcze powiedzieć?” – Przed rzekomo najwyższym trybunałem republiki uzurpatorów staje Heinrich, Wielki Inkwizytor Zakonu Deus Sol Invictus, Oświecony w Prawdzie i Młot Sprawiedliwości. Całkowicie winny zarzucanych mu tutaj czynów.

Na twarzy Heinricha pojawił się szyderczy uśmiech, a jego dziwacznie biały oczy zapłonęły nagle. Sędzina zagryzła wargę w gniewie jak dziecko, któremu udowodniono właśnie, że myli się całkowicie, a zgromadzony tłum wstrzymał oddech. Protokolantka w napięciu oczekiwała odpowiedzi, gwardziści odruchowo położyli dłonie na broni – tak, na wszelki wypadek. Ciszę przerwał tłumiony krzyk sędziny, – Heretyk i morderca, nie inkwizytor!

- Wszystko zależy, od punktu widzenia. Dla mnie to wy jesteście heretykami.

- Zamilcz! Będziesz odpowiadał tylko wtedy, gdy ja udzielę ci głosu, odmieńcze!

- Nie masz takiej władzy nade mną, kobieto, by udzielać mi głosu. Ja jestem Prawem. Nawet teraz. Nawet tutaj, to ja jestem Prawem. – Ku zdziwieniu wszystkich, gdy ostatnie słowo zagrzmiało w wielkiej sali, Heinrich usiadł ciężko na ławie, bez większego wysiłku rozerwał łańcuch pętający mu dłonie, i ułożył ręce na kolanach, bez cienia nawet agresji czy złości. Strażnicy pilnujący go osłupieli ze strachu, a widząc, że mężczyzna nie ma jednak zamiaru walczyć czy uciekać, postanowili nie reagować. Tak, na wszelki wypadek.

Protokolantka skrupulatnie zapisywała każde słowo, jej uwadze nie umykały również wyrazy twarzy sędziny i oskarżonego. Samo jej oblicze przeszywał grymas niezwykłego napięcia, co było tym bardziej widoczne, że jej rysy, wynikające z urodzenia, nie były jeszcze zupełnie nijakie, tak jak u zdecydowanej większości zgromadzonych. Dla niej ten proces oznaczał prawdziwy ocean nadchodzącej pracy. Mógł ciągnąć się miesiącami, a nawet latami, ponieważ był to precedens, który miał postawić fundament nowego systemu. Dla Nowej Republiki rozprawienie się z Heinrichem oznaczało zwieńczenie wielkiej wojny, rebelii – podkreślenie nowego ustroju i porządku społecznego, oraz wykreślenie starego prawa i systemu, jakim rządzona była Europa za czasów władzy Zakonu. Młoda dziewczyna wiedziała, że jej zapis tego procesu stanie się niemalże nową ewangelią na tych pozbawionych indywidualności ludzi. Stanie się nową religią. Myśląc o tym pozwalała przerażeniu wedrzeć się do jej umysłu, zagościć tam na dłużej. Ten strach wynikał z tego samego, z czego płynęła zimna determinacja i fanatyczna pasja Heinricha, który teraz, zrelaksowany wręcz, patrzył z pogardą po katedralnej niemal sali rozpraw, jakby licząc zgromadzonych. Być może podświadomie sądził ich w myślach, według nie mającego już prawa bytu starego Prawa – jedynego jakie znał, jedynego, jakie go obchodziło.

- Protokolantka niech zapisze, że rozpoczynamy przesłuchanie wyjaśniające oskarżonego Heinricha – sędzina odezwała się po dłuższej chwili, gotowa wreszcie przełamać strach, który powodowało w niej przenikliwe, mordercze spojrzenie oskarżonego. – Zacznijmy od samego początku. Niech oskarżony opowie Trybunałowi i wszystkim zgromadzonym, jak został przyjęty do Zakonu i w jaki sposób ustanowiony został zbrodniczy reżim tegoż, który na ponad trzysta lat zniewolił Europę i zakończył się wojną, która sprawiła, że sam ten proces musi toczyć się przy świetle pochodni, zamiast przy elektrycznym.

- Niechże się zastanowię, to było tak dawno temu… – Heinrich z nostalgią w głosie pogrążył się w chwilowej zadumie, po czym zupełnie bezceremonialnie wydobył z poły płaszcza drewnianą fajkę, najwidoczniej nabitą i zapalił. Po sali rozpełzł się gęsty, dławiący dym. Jednak, nawet pomimo takiej zniewagi i tak w istocie niebezpiecznym zachowaniu, nikt nie odważył się nawet drgnąć. Chociaż wszyscy gwardziści obecni na zgromadzeniu byliby może w stanie wreszcie obezwładnić Heinricha, nie ulegało niczyjej wątpliwości, że osoby najbliżej oskarżonego poniosłyby błyskawiczną i nieuniknioną śmierć, gdyby ten nagle poczuł się w jakikolwiek sposób zagrożony. – Hmm, więc tak, to było, zdaje się, gdzieś na początku XXI wieku, według waszych kalendarzy. Sto lat po wojnach światowych, tak mniej więcej. Europa była na skraju zagłady z rąk waszych poprzedników.

- II -

Poranek nad Warszawą był tego dnia wyjątkowo upalny, z nieba lał się niesłychany żar a powietrze jak nieruchoma masa stało w napięciu, spowalniając nie tylko ruch, ale i myśli ludzi, którzy nieświadomi czegokolwiek, po raz kolejny zamknięci w autobusach, tramwajach i samochodach, spieszyli się do pracy. Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak wszędzie gdzie tylko było to możliwe, od najwcześniejszych godzin rannych zbierał się kolorowy tłum. Telewizory w sklepach z elektroniką ustawione były wszystkie na ten sam kanał informacyjny, gazety schodziły z pras wszystkie z jednym nagłówkiem. Ludzie w rannym pośpiechu wychwytywali strzępy informacji, jednak zbyt zaspani jeszcze, by zrozumieć ich wagę, zwyczajnie jechali dalej. Tymczasem, na warszawskich placach, skwerach i na Starym Mieście było już niezwykle, jak na tę porę dnia, tłoczno. Zewsząd napływał kolorowy tłum – dziwacznie ubrani młodzi ludzie wprost wylewali się na ulice i zgodnie podążali w kierunku najbliższego zgromadzenia. Atmosfera była podniosła i prawie świąteczna. Podobnie kuriozalne zebrania miały miejsce we wszystkich większych miastach. Kraków, Poznań, Gdańsk i Wrocław, wszystkie mniejsze i większe miasta powiatowe, w każdym województwie panował jednakowy zamęt. W oczekiwaniu na coś niezwykłego, podekscytowany tłum nastolatków i starszych śpiewał nieznane piosenki, słychać było bicie w bębny, a na wpół nadzy ludzie zdawali się nic nie robić sobie z jakichkolwiek zasad przyzwoitości. Nie było to jednak żadne polskie święto, czy jakaś tam parada w takiej czy innej sprawie – zjawisko to ogarnęło całą Europę. Berlin, Paryż i Madryt, Londyn i Oslo, Kopenhaga i Praga; wszystkie te miasta były tego dnia zatłoczone i nieprzejezdne, ponieważ spocony tłum z koszmarnym pomrukiem oczekiwał na… coś.

Pod Kolumną Zygmunta jakichś nieznany młody chłopak zaczął wykrzykiwać słowa „zwycięstwo! Zwycięstwo!”. Kilkanaście tysięcy zgromadzonych zawtórowało mu i nie wiedzieć jakim sposobem, ten okrzyk zawładnął w jednej chwili całym miastem, potem krajem, a w końcu i kontynentem. W tłumie dominowała młodzież, z rzadka pojawiał się człowiek dojrzały, w garniturze czy ubrany wedle ogólnie przyjętych zasad przyzwoitości. Poza tymi samotnymi jednostkami masa ludzka stanowiła żywioł niemal całkiem nagich ciał. Upał zdawał się być nie do przeżycia, a ospałe służby porządkowe nie wiedziały nawet, w jaki sposób rozpocząć porządkowanie ludności wyległej na ulice.

Nagle, z rozmieszczonych po miastach głośników, z ekranów milionów telewizorów na półkach sklepowych i domowych regałach, z każdego możliwego źródła dźwięku popłynął ku teraz niezwykle skupionym ludziom komunikat, na który najwidoczniej czekali od samego świtu. W uszach wszystkich zabrzmiał beznamiętny głos telewizyjnej prezenterki, odczytującej treść wiadomości.

Dziś o godzinie dziewiątej wchodzi w życie Nowy Traktat Europejski, którego treść jest następująca: decyzją Rady Europy i Parlamentu Europejskiego z dniem dzisiejszym zniesione zostają wszelkie kwoty imigracyjne obowiązujące dotąd na terenie Wspólnoty. Granice Unii zostają otwarte na swobodny przepływ ludzi i towarów. Zniesione zostają cła. Ponadto, decyzją wyżej wymienionych organów zniesiona zostaje autonomia państw członkowskich, a ich władze zastąpione zostają przez Parlament Europejski. Jednocześnie poszczególne systemy prawne byłych państw członkowskich zostają zastąpione Kartą Praw Jednej Europy.

Gdy komunikat wybrzmiał już zupełnie i nawet jego echo przestało odbijać się od fasad budynków, wzrok milionów zwrócił się w stronę budynków urzędowych i państwowych, wokół których zapanowało nagłe poruszenie. Z Pałacu Prezydenckiego i z ratusza na Placu Bankowym, sprzed Bundestagu i Pałacu Buckingham, z każdego budynku rządowego w całej Europie znikały flagi państwowe. Biało-czerwona flaga Polski zjeżdżała po maszcie, by po chwili spaść z niego bezdźwięcznie. Odpowiedzialni za to ludzie pogrążeni byli nawlekaniem nowych flag. Biel i Czerwień uderzyły o kamienne podłoże, lecz nikt nie zwrócił uwagi. Oto bowiem na tym samym maszcie pojawił się nowy sztandar – flaga Unii Europejskiej, już samotna, już nie w towarzystwie flag narodowych. Dominująca, beznamiętna granatowa flaga nowego porządku na Starym Kontynencie. Szalony tłum wiwatował i rwał szaty w ekstazie.

 - Czymże była ta Karta Praw, o której wspomniał oskarżony? – sędzina niemal z rozpaczą w głosie powtórzyła pytanie po raz piąty, widząc że Heinrich na ławie oskarżonych jest zupełnie nieobecny, jedynie jego ciało spoczywa ciężko pomiędzy spiętymi gwardzistami. Umysł mężczyzny pogrążony był z zadumie, a na jego twarzy malował się ból. Protokolantka nie nadążała z zapisywaniem nie tylko dlatego, że ilość treści była powalająca, ale również przez samą wagę słów, które padały na sali rozpraw. Młoda kobieta zaczynała rozumieć, dlaczego strach tak silnie pulsuje w jej skroniach. Zaczynała zdawać sobie sprawę, czego tak właściwie się boi.

Heinrich oderwał wzrok od niewiadomego punktu, w który się wpatrywał w zadumie. Zdawał się dopiero teraz być obecny, jakby faktycznie jego duch uleciał gdzieś na czas składania zeznań, czy raczej snucia opowieści. – Karta Praw? – zapytał wreszcie z pogardą w głosie, jakby obrażało go samo pytanie. – Karta Praw tak zwanej Jednej Europy… To był traktat, jakich wiele było i przed nim. Wprowadzał nowy ustrój, nowe rozwiązania gospodarcze i społeczne… ale przede wszystkim usuwał suwerenność państw europejskich. Wy nie pamiętacie, jak to było, ja doskonale. Z dnia na dzień przestały istnieć Polska, Niemcy, Francja, słowem, wszystkie państwa. Teraz była już tylko Europa. Bez granic, nawet zewnętrznych. To była prawdziwa inwazja…

- Co jeszcze?

- Wprowadzono jednolite wszędzie prawo. Nie było nawet podziału na regiony, cokolwiek. Ten sam kodeks cywilny, takie same przywileje dla wszystkich, nawet dla tych zupełnie spoza kontynentu. Znikły wszystkie tradycje, teraz wszystkim wolno było wszystko. – Heinrichowi głos się załamał, jakby te słowa przechodziły mu przez gardło z największym trudem.

- Tak, to wiemy. Zniesiono zabobon i wprowadzono egalitarne prawo dla wszystkich, by wreszcie zapanować mogła nowoczesność – sędzina wyraźnie starała się sprowokować oskarżonego by wykonał jakiś nieprzewidziany ruch, który tym samym mógłby być ostatnim w jego życiu.

- Jak śmiesz kobieto? – Ryknął z ławy oskarżonych, widocznie walcząc o panowanie nad sobą.

- Spokojnie, tylko spokojnie. Teraz pozostał już tylko spokój, nic więcej się tu nie wydarzy. Kontynuuj więc, Heinrichu heretyku. Co było dalej?

- Dalej… Dalej zaczęły się zmiany. Gdy zdjęto ostatnie flagi a prezydenci stali się najzwyczajniejszymi obywatelami tego nowego pseudo-państwa, Europa zorganizowała sobie policję polityczną, która miała wyłapywać ludzi niezgadzających się z nowym porządkiem rzeczy. Największą zbrodnią nowej Europy był teraz nacjonalizm. Nie zamykano tylko oczywistych aktywistów – za nacjonalistę uważano każdego, kto nawet we własnym domu starał się zachowywać wedle tradycji i kultury, w której się urodził. Więc dewastowano domy, palono symbole narodowe, ostracyzowano ludzi, którzy chcieli mieć normalne domy i normalne rodziny. Wszystko stanęło na głowie. Trwało to kilka długich lat. Ta policja polityczna była do tego stopnia skuteczna, że nawet nie było możliwości stworzenia jakiegoś ruchu oporu, czy nawet małej lokalnej rebelii. Podsłuchiwano rozmowy, namierzano satelitarnie, wszędzie montowano kamery, by zupełnie nic nie umknęło uwadze obserwującej wszystko władzy. Dlatego tacy jak my, pierwsi Bracia Założyciele, musieliśmy uciekać. Nie było innej drogi. Czuliśmy, że nie uciekniemy daleko, nie tylko bo nie zdołamy, ale także dlatego, że nie chcemy. Europa była nasza, a nie tych, którzy ją sobie tak bestialsko zagarnęli. Trzeba było szybko podjąć działania.

Nadchodziła kolejna zima, a my byliśmy tylko jednostkami. Jakimiś kanałami między nacjonalistami całego kontynentu rozeszła się wiadomość, że da się jeszcze normalnie żyć na dalekiej północy, tam gdzie zawsze panuje zima. To taka ironia losu, czyż nie? Tam gdzie kiedyś wierzono, że leży wyspa Thule, tam musieliśmy się dostać, by ujść z życiem… i z godnością. Po kilku miesiącach było nas już kilkadziesiąt osób. Mężczyzn głównie, ale kobiet też, zazwyczaj były to żony zbiegów, albo córki. Bardzo męczyły się w surowych warunkach, ale mimo to my mogliśmy się od nich uczyć – nigdy, ani słowa nawet skargi. Z każdym tygodniem pojawiała się jedna, może dwie nowe osoby. Byli zmęczeni i głodni, wszyscy już z wyrokami, aktywnie ścigani. Jednak, po przekroczeniu pewnej szerokości geograficznej pościg zawracał. Ciekawe dlaczego…

- To wtedy pojawił się on? Ten potwór, którego wy heretycy nazywacie Odnowicielem?

- O tak, właśnie tak – Heinrich nagle ożywił się znacznie, tak, że w jego chimerycznych oczach zapłonął ogień. Czy były to wspomnienia, czy może na nowo ożyła w nim pasja jego powołania, nikt nie mógł wiedzieć – a na pewno nie mogła tego wiedzieć protokolantka, która powoli traciła kontakt z otaczającą ją rzeczywistością. Jedyne co cicho wibrowało w jej głowie to jakiś nieuświadomiony jeszcze pociąg do tego mężczyzny, do jego słów. W jej oczach wyglądało to tak, jakby Heinrich z każdą minutą nabierał blasku, niczym pożerający wszystko ogień, rósł w siłę i stawał się coraz potężniejszy……….


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

6 Komentarzy

  1. Znakomity tekst, bardzo mi się podoba. Życzę sukcesów na tym polu!

  2. Dzięki :) W następnych odcinkach będzie się działo.

  3. W tekście pojawia się słowo „sędzina”. Sędzina to żona sędziego, a sędzia płci żeńskiej to nadal sędzia ;)

  4. Słownik dopuszcza użycie w mowie potocznej jako wyrazu na sędziego płci żeńskiej. Poza tym wg mnie sędzia to facet.

  5. Zreasumujmy fabułkę: UE stała się państwem co przyjęto z entuzjazmem, rozpoczęto prześladowania nacjonalistów, garstka uciekła do Skandynawii gdzie założyła „Zakon” i stała się nieśmiertelna. „Zakon” zwyciężył i rządził przez 300 lat, ale niestety toleraści znowu wygrali (w wojnie atomowej?). I teraz złapali jakiegoś typa, który jest wypadkową Lobo i Varga Vikernesa, ale przyszedł im tylko opowiedzieć, co właściwie się działo.

    Być może połączenie „Kantyczki dla Leibowitza” z „Dziennikami Turnera” i „Władcą Pierścieni” brzmi jak fajny pomysł, ale w praktyce robi to dokładnie takie wrażenie jak kiczowate okładki power-metalowych zespołów.

  6. Fakt, Lobo był zajebisty.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*