life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Stanisław Michalkiewicz: Flupy

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Jak pamiętamy, po fiasku „Ciamajdanu”, jaki, w ramach walki o demokrację, odbył się w Sejmie 16 grudnia 2016 roku, Nasza Złota Pani z Berlina 7 lutego 2017 roku przyjechała do Warszawy z gospodarską wizytą i po przeprowadzeniu rozmów z naszymi mężykami stanu, postanowiła inaczej rozłożyć akcenty w niemiecko-polskiej wojnie hybrydowej. Już nie będziemy walczyć o demokrację, to znaczy – oczywiście będziemy – ale przede wszystkim będziemy walczyć o praworządność w Polsce. Toteż w trzy tygodnie później wszystkie organizacje broniące na świecie praw człowieka, wystąpiły do Komisji Europejskiej z apelem, by zrobiła z Polską porządek, ponieważ poziom ochrony praw człowieka w naszym nieszczęśliwym kraju urąga wszelkim standardom. I od tamtej pory walczymy o praworządność, aż miło, to znaczy – aż rząd „dobrej zmiany” został zmuszony do przyjęcia formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, przywiezionej z Brukseli przez pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka) – a nie jest to przecież ostatnie słowo. Krótko mówiąc – pod osłoną tromtadrackiej retoryki, zmierzamy ku swemu przeznaczeniu.

Ale ja tym razem nie o tym, tylko o tym, czy organizacje broniące praw człowieka nie wystawiły Polsce recenzji zbyt surowej? Weźmy takie wykluczenie. Wprawdzie sodomczykowie narzekają i narzekają, ale chyba z przyzwyczajenia, bo zdążyli pozakładać sobie mnóstwo organizacji, które bronią ich – chciałem napisać: interesów – ale nie o interesy tutaj chodzi, tylko o roszczenie o podziw ze strony otoczenia, który miałby złagodzić ich dyskomfort z powodu dewiacji, którą sobie przecież w głębi duszy uświadamiają. Mają też swoje gazety i to nie żadne podziemne, tylko wydawane oficjalnie w kolorze i na kredowym papierze, więc takie rzeczy raczej o wykluczeniu nie świadczą. Co więcej, wykluczeniu nie są u nas poddawani nawet wariaci w sensie medycznym – o czym świadczy fakt posiadania przez nich reprezentacji parlamentarnej. Nomina sunt odiosa, ale myślę, że Czytelnicy wiedzą, że wariatów reprezentuje w Sejmie ta Wielce Czcigodna Pani, podobnie jak i ta druga, no a przede wszystkim – również ta trzecia. Nie jest to może reprezentacja tak duża, jak w Parlamencie Europejskim, no ale odsetek wariatów w sensie medycznym jest tam wyjątkowo wysoki, znacznie wyższy od średniej europejskiej. Za to u nas to środowisko ma też swoją rozgłośnię radiową, czym chyba nie wszystkie kraje europejskie mogą się pochwalić. Ja nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, podobnie jak Stanisław Lem, dopóki nie zaczął używać Internetu, aż niedawno, podczas podróży samochodem z Warszawy do Gorzowa Wielkopolskiego odsłuchałem sobie kilku audycji tej rozgłośni. Na tej podstawie powziąłem podejrzenie, że musi to być rozgłośnia dla wariatów. Przekonała mnie do tego zwłaszcza jedna rzecz – że pracuje tam pani red. Eliza Michalik, która na tle pozostałych redaktorów sprawia wrażenie osoby absolutnie normalnej.

Zaproszona do studia pani wygłaszała natomiast różne opinie, jedną bardziej postępową od drugiej, a wszystkie one zostały ukoronowane konkluzją, że powinniśmy „głośno mówić” o menstruacji. Uważam, że to bardzo ciekawy pomysł i nawet puszczając wodze fantazji wyobraziłem sobie scenę, jak, dajmy na to, pani wykładowczyni przychodzi na zajęcia ze studentami i od progu woła: słuchajcie, ale mam dzisiaj wspaniałą menstruację, zaraz wam pokażę jakiego kleksa zrobiłam, a potem urządzimy sobie warsztaty wróżenia z jego kształtu, podobnie, jak to się robi w Andrzejki podczas lania wosku. Można jeszcze tę scenę ubogacić dodatkiem, że pani wykładowczyni przyzywa swego faworyta – a z doświadczenia wiem, że każdy nauczyciel akademicki jakiegoś faworyta, albo faworytę w każdej grupie studentów ma – żeby powąchał kleksa i opowiedział pozostałym, z czym mu się ta woń cudna kojarzy. A w ogóle to dlaczego poprzestawać tylko na menstruacji? Przecież kobiety doświadczają jej zaledwie raz na miesiąc, podczas gdy inne czynności fizjologiczne wykonują codziennie, nawet po kilka razy, więc niczym, poza pozostałościami pruderii, nie można usprawiedliwić takich zahamowań, które poza tym – jak każde zahamowania – mogą prowadzić do ciężkich powikłań, wymagających długotrwałej terapii.

Kolejna rozmówczyni, jak się okazało – po wielu terapiach, podczas których najwyraźniej ktoś musiał jej zasugerować posiadanie talentu poetyckiego – wypowiadała też bardzo awangardowe opinie, a nawet czytała swoje utwory, nazywając je wierszami. Charakteryzuję je w ten sposób, kierując się wskazówką Antoniego Słonimskiego, który radził, że jeśli mamy wątpliwości, czy wiersz jest wierszem, czy tylko bełkotem, to powinniśmy zapisać go tak, jak zapisuje się prozę. Zrobiłem kiedyś kilka takich eksperymentów i przekonałem się, że ta metoda charakteryzuje się porażającą skutecznością. Po wysłuchaniu tych utworów nie miałem więc wątpliwości, z czym mam do czynienia, w czym utwierdził mnie kolejny utwór, składający się z różnych kombinacji cyfr. Okazało się, że są to numery telefonów rozmaitych instytucji, świadczących tak zwane „usługi siostrzane”. Najciekawsza była jednak opinia, że wierszem może być też pusta kartka, a w ogóle to wymaganie, żeby wiersz był ładny, jest starym przesądem burżuazyjnym. Tu włączył się pan redaktor prowadzący dodając, iż opinia, że wiersz powinien być ładny, ma taką samą wartość, jak wymaganie, by każdy obraz przedstawiał jelenia na rykowisku, który – jak wiadomo – uchodzi w mondzie za symbol kiczu. Tymczasem wydawało mi się, że wyjaśnienie wymagania, by wiersz był „ładny” podobnie zresztą, jak i obraz, tkwi w samy słowie: „ładny”. Cóż ono oznacza? Że czytając wiersz, czy oglądając obraz widzimy w nim „ład”, czyli harmonię. Bo właśnie harmonia przesądza o walorach estetycznych – czym wiedzieli starożytni Grecy, ale widocznie ta wiedza została już zapomniana, zwłaszcza w kręgach awangardowych.

Po wysłuchaniu tych dwóch rozmów doszedłem do przekonania, iż lepiej rozumiem, na czym polega tzw. literatura feministyczna. Jej charakterystyczną cechą jest koncentrowanie się na fizjologii; na przykład – na waginie, innych fascynujących otworach ciała, albo wprost na procesach fizjologicznych. Znakomitym przykładem takie twórczości jest utwór zatytułowany: „Flupy z pizdy”, ujęty w formę dialogu:
Mam flupy.
?
No, leci mi z pizdy!

Otóż literatura feministyczna różni się od literatury kobiecej. Tam też można dopatrzyć się fizjologii, ale jakby tylko na marginesie i w postaci aluzyjnej. Oto przez „wieków olbrzymi ordynek” dociera do nas kobiecy sopran Safony: „W górach hiacynt samotny pastusi idący stopami podeptali, legł kwiat purpurowy. Dziewictwo, dziewictwo, dokąd rzuciwszy mnie odeszłoś, już nigdy nie wrócę do ciebie, już nigdy nie wrócę.” Toteż przy innej okazji pisze: „Chcę morze zarzucić na głowę, by nikt nie dojrzał łez moich”. W Średniowieczu bywało bardziej dosłownie – o czym świadczy ballada żyjącego w połowie XV wieku Franciszka Villona o „Grubey Małgośce”: „Już zgoda. Małgoś pleszcze mnie po głowie. Pierdnie siarczyście wzdęta jak ropucha. Śmiejąc się swoim picusiem nazowie, życzliwie nóżką przygarnie do brzucha. Schlani oboje śpimy jak barany, a gdy nad ranem burknie jey w żywocie, wyłazi na mnie na jutrzne pacierze, aż jęknę pod nią na poły złamany…” – i tak dalej. Inna sprawa, że ten Villon pisał też bardzo subtelnie i wzniośle, o czym świadczy wierszowana modlitwa do Matki Boskiej, dedykowana jego matce: „Królowo Niebios, Cysarzowo Ziemi, Pani Monarsza Czeluści piekielnych. Przyjm mnie pokorną między pokornemi, niech pośród sług Twych siędę nieśmiertelnych…” Cóż dopiero urodzony 200 lat przed Villonem Dante? U niego też fizjologia jest obecna, na przykład, kiedy syrena śpiewa pięknym, kobiecym głosem, ale jak się do niej zbliżyć, obrzydliwie śmierdzi zdechłymi rybami. Mimo tych fizjologicznych, realistycznych wtrętów, średniowieczna poezja, która była odzwierciedleniem ówczesnego rycerskiego etosu, tak ładnie wyrażanego przez trubadurów, przesiąknięta była uwielbieniem dla kobiety. Wspomniany Dante wędrując przez Piekło i Czyściec dobiera sobie starożytnego poetę Wergiliusza za mistrza i przewodnika. Kiedy jednak zmierza ku Niebu, żegna się z Wergiliuszem, a jego przewodniczką zostaje Beatrycze, która prowadzi go aż do Nieba Empirejskiego, gdzie aniołowie kontemplują Boga, więc choć charakteryzują się ogromną inteligencją, nie mają pamięci, która w tych warunkach nie jest im już do niczego potrzebna. Ta literatura naśladowała życie; Dante poznał Beatrycze gdy on sam i ona byli dziećmi, a potem widział ją zaledwie kilka razy. Miał żonę i dzieci, a jednak całe życie kochał tylko Beatrycze, która nawet nie była jego znajomą, tylko miała męża, Szymona dei Bardi, któremu Dante w ogóle nie zazdrości, bo uważa, że „kto raz ją (tzn. Beatrycze) ujrzał, ten jest wniebowzięty” – więc niby czegóż miałby temu Szymonowi dei Bardi zazdrościć? Podobnie było w przypadku francuskiego trubadura Geofroya Rudela, któremu pewnego dnia pątnicy wracający z Ziemi Świętej pokazali portret hrabiny Tripolisu. Kiedy zobaczył ten portret, postanowił pojechać na krucjatę. W tej podróży zachorował i do Tripolisu przybył umierający. Doniesiono hrabinie o jego przybyciu, a ona wstąpiła na pokład okrętu, ofiarowała swemu rycerzowi pierścień, a on wpatrując się w nią umarł w jej ramionach. Hrabina kazała go pochować w tamtejszym kościele Templariuszy, a potem sama przywdziała habit zakonny. Przypominam te historie, bo moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, o Średniowieczu wyraża się z pogardą, że było „ciemne”. Być może ówcześni ludzie przesadzali z idealizowaniem kobiet, chociaż warto podkreślić, że idealizowali raczej kobiety nieznane, bo – jak zauważył Stanisław Cat-Mackiewicz – idealizowanie kobiet znanych jest znacznie trudniejsze. Tymczasem w notce biograficznej mojej faworyty na Wikipedii czytam, że jest absolwentką socjologii, a była też „menedżerką kultury”. Czy w tej sytuacji będziemy skazani na „Flupy z pizdy”? To nie jest wykluczone, bo zaproszona do studia wspomnianej rozgłośni dla wariatów poetessa z autonominacji pochwaliła się, że za pieniądze z Unii Europejskiej, będzie prowadziła „warsztaty” dla młodzieży w jakichś śląskich szkołach. Biedni uczniowie, przekonani że to wszystko naprawdę, mogą sobie potem pomyśleć, że ta cała poezja, to rzeczywiście kupa gówna i że w związku z tym „poezji nikt nie zji”.

Tymczasem literatura, nawet ta kobieca – jeśli już musimy ją tak dzielić – jest bardzo bogata i żeby się o tym przekonać, wystarczy na chybił-trafił sięgnąć do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Oto przykład: „Lwica senna i naga nie czuje więzienia. Śmiało spogląda w oczy lwu, panu stworzenia. A on się zbliża cały w grzywie i męskości. A jakaś pani patrzy i płacze. Z zazdrości.” Albo innego rodzaju, jak np. Branka”: „Dawniej piękna dziewczyno byłaś łupem wojny. Branką, zdobyczną różą dla sułtana w darze. Napastowanych włości najcenniejszym skarbem, unoszonym w objęciach, przed sobą, na siodle, pod promieniami Wenus, gwiazdy polubownej, w brutalnym, wrogim hołdzie piękności złożonym. Dzisiaj skrzydlaty człowiek, gryf o ludzkiej twarzy, przelatując nad tobą gardzi twym urokiem. Pragnie cię tylko zabić, zabić – i nic więcej. Bo ma serce z metalu i płonie ku tobie i twoim rówieśnicom biegnącym przez łąki, ogniem salwy stokrotnej i żądzą celności.

W 1990 roku biurokratyczny gang pod nazwą Światowa Organizacja Zdrowia, przez głosowanie ustalił, ze zboczenia seksualne nie są chorobą, tylko – szlachetną „orientacją” i obecnie nie tylko nie wolno ich leczyć, ale nawet o tym wspominać pod rygorem odpowiedzialności sądowej. Nie dlatego, że to prawda, tylko dlatego, żeby nikogo nie „wykluczać”. Przy takim podejściu tylko patrzeć, jak zostanie zadekretowane, że choroby psychiczne też nie są żadnymi „chorobami”, tylko dowodem ludzkiej różnorodności, wyrazem chwalebnego pluralizmu i nie tylko wszelka terapia zostanie surowo zabroniona, ale nawet sama wzmianka o takiej ewentualności zostanie uznana za myślozbrodnie. Wariatów, jak się wydaje, jest bowiem znacznie więcej, niż – jak mówią statystyki – 20 procent, więc nie jest wykluczone, że pewnego dnia uzyskają większość i korzystając z procedur demokratycznych – zdobędą władzę polityczną, dzięki czemu zaczną urządzać świat po swojemu. Przyczółki zostały już uchwycone.

Stanisław Michalkiewicz

Typowa feministka – wredna morda, krzykliwe zachowanie, IQ na poziomie szympansa

feministka

Tekst ukazał się w tygodniku  „Najwyższy Czas!”. Źródło: michalkiewicz.pl.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*