life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Stanisław Michalkiewicz: Rzeczy smakowite i smaczne

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Ach, ten sezon ogórkowy! Gdyby nie upały i towarzyszące im burze to czasami nie byłoby wiadomo, o czym właściwie pisać. Sytuację trochę ratuje rząd, zgodnie ze spostrzeżeniem Aleksandra Sołżenicyna, że „z władzą radziecką nie będziesz się nudził”. Okazuje się, że władza demokratyczna dostarcza obywatelom, a przede wszystkim mediom, nawet więcej materiału do obróbki skrawaniem, niż władza komunistyczna. Na przykład niedawno słyszeliśmy, że pan prezydent Andrzej Duda z wielkim przytupem podpisał ustawę o regulowanej cenie węgla – 966 złotych za tonę. Oczywiście sukces niebywały – „lecz tymczasem na mieście inne były już treście” – bo okazało się, że rząd się ze swego zbawiennego pomysłu wycofał na rzecz kolejnego zbawiennego pomysłu. Żadnego „taniego węgla” nie będzie. Będzie kosztował 3000 zł za tonę, a jak ktoś go sobie kupi, to rząd mu potem „zwróci”. Wyobrażam sobie, ilu urzędników trzeba będzie dodatkowo zatrudnić, nie tylko, żeby każdemu „zwrócić”, ale przede wszystkim – żeby skontrolować, czy takie „zwrócenie” aby na pewno się należy. Myślę, że to też nie jest ostatnie słowo rządu, który dniem i nocą przemyśliwuje, jak by tu nam jeszcze bardziej przychylić nieba. Ta troska przebija również w związku z burzami, które jak wiadomo, są konsekwencją globalnego ocieplenia. Za sanacji, dajmy na to, burz w zasadzie nie było, ale jak już się zdarzyły („Choć burza huczy wkoło nas…”), to żadne rządowe centrum nie produkowało żadnych ostrzeżeń, podczas gdy teraz przestrzega, żeby w czasie upałów nie podchodzić do okna – i tak dalej.

Ale na chudość tematyczną też jest rada. Jak zwykle w obliczu takich trudności, trzeba powrócić do leninowskich norm życia partyjnego. A co na ten temat pisał Lenin? Lenin pisał o organizatorskiej funkcji prasy, a konkretnie – że prasa, a teraz w ogóle wszelkie niezależne media głównego nurtu, nie tyle powinny informować o wydarzeniach zachodzących w otaczającej nas coraz ciaśniej rzeczywistości, to znaczy oczywiście powinny, jakże by inaczej – ale przede wszystkim powinny takie fakty organizować. Tak pojmowana organizatorska funkcja prasy ma tę zaletę, że nie tylko można wykreować tyle faktów prasowych, ile dusza zapragnie – na co zwrócił uwagę również nieboszczyk „drogi Bronisław” – ale w dodatku redakcja kreująca ma na nie wyłączność, więc zanim konkurencja się połapie, to czytelnicy rzucają się na publikację, niczym sępy, sprzedaż rośnie, a „dyrektor widząc ruch, z radości gładzi brzuch”.

Najwierniejszy leninowskim normom życia partyjnego, odnoszącym się zwłaszcza do organizatorskiej funkcji prasy, jest oczywiście Judenrat „Gazety Wyborczej”, którego uczestnicy wyssali ten nawyk nie tylko z mlekiem matki, ale i z mlekiem ojca. Toteż nic dziwnego, że właśnie ona przoduje w faktach prasowych. Jednym z nich, który zresztą ma charakter rozwojowy, jest sprawa księdza Andrzeja Dębskiego, który do poznanej w internecie młodej pani pisał SMS-y, w których przekazywał jej plastyczne obrazy, w jaki sposób i gdzie będzie ją bzykał. Na razie „Gazeta Wyborcza” podaje swoim czytelnikom przekaz jednostronny, to znaczy – co ksiądz pisał do swojej korespondentki, ale myślę, że to nie jest ostatnie słowo i wkrótce dowiemy się, co ona jemu pisała – chyba, że zastrzeże sobie anonimowość i w ramach minimum konspiracyjnego, przy pomocy niezawisłego sądu, zabroni podawania takich informacji. Takiej tajemnicy państwo broni jak niepodległości, a może nawet bardziej, o czym mogłem przekonać się osobiście, kiedy w uzasadnieniu pewnego wyroku przeczytałem, jak to ksiądz ze swoją korespondentką „wymieniali SMS-y o treści erotycznej”. Ciekawe, czy przewielebny ksiądz Dębski też „wymieniał”, czy też jego korespondencja miała charakter jednostronny, niczym dziada z obrazem. Nie bardzo jednak chce mi się w to wierzyć, bo ksiądz Dębski wkładał w swoje orgiastyczne SMS-y tyle pasji, że mogłyby one poruszyć nawet Galateę. Ale to tylko jedna zagadka, jakiej dostarcza nam ta sprawa. Druga zagadka polega na tym, dlaczegóż to Judenrat „Gazety Wyborczej”, który z taką pasją broni prawa zboczeńców do „samorealizacji”, ni stąd, ni zowąd zajął takie pruderyjnie wiktoriańskie stanowisko w sprawie, z której też mamy do czynienia z realizowaniem prawa do „samorealizacji” i to w dodatku – w granicach normy? Kiedy Daniel Cohn-Bendit – z „tych Cohnów” – opisywał, jak to się samorealizował z powierzonymi jego opiece dziećmi, Judenrat przeszedł nad tym do porządku, podczas gdy w przypadku księdza Dębskiego, rozkręcił aferę na 14 fajerek. Sezonem ogórkowym wszystkiego chyba wytłumaczyć się nie da, podobnie jak aryjskim pochodzeniem księdza Dębskiego. Zawsze przypuszczałem, że dla Judenratu „Gazety Wyborczej” pochodzenie rasowe delikwenta jest ważne, ale teraz podejrzewam też, że tym razem organizatorska funkcja prasy mogła być wykonywaniem zadania zleconego Judenratowi przez starego grandziarza („wiecie, rozumiecie, redaktorze…”), co to jeśli nawet płaci, to wymaga.

Dugim wydarzeniem, które wywołało burzę w szklance wody, była wypowiedź pani Olgi Tokarczuk, która najwyraźniej musiała dopuścić sobie do głowy noblowskie nobilitacje w przekonaniu o ich autentyczności. Powiedziała mianowicie: „nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze”. Ciekawe, że taki np. Henryk Sienkiewicz, który nagrodę Nobla dostał w czasach, gdy jeszcze nie uległa ona takiej galopującej inflacji, nie miał nic przeciwko temu, by czytali go „idioci”. Świadczy o tym choćby wspomnienie Stefana Żeromskiego, jak to na poczcie w Staszowie wczesnym popołudniem zbierali się szewcy, czeladnicy i im podobny plebs, czekając na nadejście gazety, w której drukowana była w odcinkach Trylogia, a którą na głos odczytywał im naczelnik. Najwyraźniej nie byli oni koneserami literatury, a przecież nieomylnym instynktem wyczuli, że mają do czynienia z wielkim dziełem – czego niekoniecznie można powiedzieć o snobach, o których w jednym ze swoich felietonów wspominał Janusz Głowacki. Jegomość znany w kręgach pod pseudonimem „Kocica” rzucił hasło: „poznajemy się po Ulissesach” – bo na początku lat 70-tych w mondzie snobowali się na „Ulissesa”, jak dzisiaj – na panią Olgę Tokarczuk. Nie jestem zresztą pewien, czy z tymi „strzechami” jest ona do końca szczera, bo wygląda mi to na „kwaśne winogrona”. Mniejsza jednak o mnie, bo ważniejsze wydaje mi się to, co na temat wypowiedzi pani Tokarczuk sądzi inny literat, mianowicie pan Jakub Żulczyk. Pan Żulczyk z zagadkowych powodów skupił się na analizie słowa „idiota” i doszedł do wniosku, że to nie ma nic wspólnego z wykształceniem, oczytaniem, czy pochodzeniem, tylko z brakiem empatii i w ogóle – odstawaniem od sztancy obowiązującej w mondzie, charakteryzującej się m.in. tzw. „myśleniem wspólnotowym”, inaczej nazywanym stadnym. Ponieważ komentatorzy lewicowi zarzucili pani Tokarczuk „klasizm”, pan Żulczyk ten zarzut zdecydowanie odrzuca twierdząc, że pod płaszczykiem walki z „klasizmem” często broni się ludzi, którzy tym wrażliwym, dobrym i walczącym równościowcom najchętniej zwyczajnie by wpierdolili.”

No dobrze – ale jak w takim razie zakwalifikować literaturę, którą uprawiał ksiądz Andrzej Dębski? Z całą pewnością apelował do pewnego rodzaju wrażliwości i szkoda, że nie znamy reakcji osoby, do której swoje przesłanie kierował, ale podejrzewam, że musiała być ona żywa, skoro o wszystkim dowiedział się nawet Judenrat „Gazety Wyborczej”. Czy można stawiać literaturze większe wymagania? Jeśli iustitia nie polegnie w Akademii Szwedzkiej, to możliwe, że doczekamy się następcy pani Olgi Tokarczuk – bo kariera literacka nie zawsze bywa usłana różami, a częściej stanowi drogę przez mękę.

Rozpisałem się o tych sprawach, ale mamy przecież sezon ogórkowy, więc dlaczego również ja nie miałbym skorzystać z okazji. Jak mawiał pewien biskup-sybaryta – „azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?

Stanisław Michalkiewicz

Adam Michnik z „Gazety Wyborczej” – wzór aryjskiej rzetelności, nasz „ulubieniec” :)

adam_michnik

Tekst ukazał się w tygodniku  „Najwyższy Czas!”.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*