life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Tadeusz Gluziński: Polityka a etyka – spojrzenie narodowo-radykalne

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Zakochany w nauce w. XIX nie umiał nigdzie obejść się bez definicji. Musiał mieć także definicję polityki. Każdy wybitny polityk czy specjalista od prawa politycznego usiłował tworzyć własną, przy czym ambicja „naukowa”kazała mu z reguły odrzucać krytycznie definicje cudze i zastępować je jakąś definicją własną, w której choć jedno słowo brzmiałoby inaczej. Nie pójdę ich śladem, bo nie oddycham już „naukowością”XIX w. i nie mam zamiaru ćmić czytelnika „nauką’’ tam, gdzie nie jej miejsce. Każdy wie dobrze, co mamy na myśli, gdy mówimy o „polityce”. Definicja polityki potrzebna jest dzikusom lub gościom z innej planety, a mam poważne wątpliwości, czy potrafiłaby ich oświecić i ułatwić im zrozumienie istoty samego przedmiotu.Niemniej przeto nie należy zapominać, że wiek XIX przez swe definicje wycisnął charakterystyczne piętno na pojęciach ogółu o polityce; był tu zresztą echem cechujących tę epokę, ogólniejszych tendencji. Z powodzi definicji, wyprodukowanych przez polityków i „uczonych” ostało się kilka popularnych, rzekomo trafiających w sedno. Jedna z nich to powszechnie znane określenie, wedle którego polityka to „sztuka dochodzenia do władzy”; druga, w kanapowych grupach niesłychanie wzięta, głosi, że polityka to „sztuka zawierania kompromisów”. Obie te, najbardziej utarte w XIX w. definicje, mają jedną, istotną cechę wspólną: obie uważają politykę za coś, oderwanego od potrzeb czy pragnień jakiejkolwiek zbiorowości, czynią z niej zaś wyłącznie środek do zaspokojenia celów tych, którzy się tym działaniem, tym „politykowaniem”trudnią. W pierwszym wypadku celem tym jest dojście polityka czy grupy polityków do władzy, w drugim zaś zawieranie kompromisu, czyli umiejętność dogadywania się z innymi politykami, czy grupami polityków, a więc wprawa i giętkość, pozwalające swój własny cel pogodzić chwilowo z celami innych w ten sposób, by był „wilk syty i koza cała”. Obie te definicje oddają – jak widzimy -pochodzące jeszcze z czasów „oświeconego absolutyzmu”przekonanie rządzących, że nie posiadają żadnego tytułu moralnego, uzasadniającego sprawowanie przez nich władzy, że – jednym zdaniem – władza ich opiera się tylko na sile i na umiejętności postępowania z rządzonymi oraz z przeciwnikami, czyli z tymi, którzy by pragnęli władzę wydrzeć lub wyszachrować z ich rąk. Grupy polityczne na dorobku, kipiące większym „temperamentem politycznym”, bliższe bywały na ogół definicji pierwszej i całą swą działalność polityczną nastawiały na dojście do władzy; beati possidentes drżeli o swoją pozycję i odpowiadała im bardziej definicja druga, albowiem ich działanie publiczne zmierzało niemal wyłącznie do utrzymania się przy władzy drogą ustawicznego lawirowania, drogą zawierania zręcznych kompromisów. W tej żonglerce widzieli więc właściwą istotę polityki.

Skoro tylko postępujące „oświecenie” zdołało pozbawić stosunek rządzących do rządzonych założeń etycznych, z tą chwilą polityka ich stała się w teorii, a także i w praktyce amoralna. Uderzenie propagandy wolnomularskiej w walor zasad etyki chrześcijańskiej w XVIII w. i zastąpienie jej fikcją jakiejś etyki ogólnoludzkiej, niezależnej od wszelkiej religii, fikcją „etyki naturalnej”, uzasadniało w rezultacie dowolność zupełną w ocenie postępowania ludzkiego w życiu codziennym. A cóż dopiero w polityce! Historia wyświetliła już dostatecznie krańcowy cynizm polityki i polityków w okresie „oświeconego absolutyzmu”. Już wtedy zaczęła się w Europie rozpusta polityczna.Rewolucja francuska, a potem wojny Napoleońskie rozniosły „oświecenie”i pojęcia „etyki naturalnej”wśród szerokich kół ludności; zanik zasad etyki chrześcijańskiej rozprzestrzeniał się, jak zaraza, wyplenienie ich stało się miarą „postępu”, wymogiem „naukowego”stosunku do świata. W XIX w. przestali już „postępowi”ludzie gonić nawet za surogatem etyki chrześcijańskiej,jakim miała być „etyka naturalna”; namiastka ta stała im się niepotrzebna w życiu. Etykę zluzował bowiem kodeks karny, co najwyżej uzupełniony niepisanym kodeksem jakichś reguł postępowania, zwanych „kodeksem towarzyskim”, czy „regułami gentlemaństwa”. Te prawidła obowiązywać miały oczywiście tylko ludzi na pewnym poziomie i jedynie w życiu prywatnym; życie publiczne, wszystko to, co podpada pod pojęcie polityki, uwolniło się właściwie od wszelkich reguł, krępujących postępowanie. W polityce o doborze środków rozstrzygał skrajny pragmatyzm, talmudyczna zasada: cel uświęca środki. Jaki cel? Tu wróćmy do przytoczonych definicji polityki. Jedyny cel: wedle jednych dojście do władzy, wedle drugich lawirowanie, aby się przy niej utrzymać. Walka o władzę i o wpływy rozgrzesza więc wszystko. To generalne rozgrzeszenie odnosi się do całych grup politycznych. A jednostki? Politycy? Mężowie stanu? To samo. Także ożywieni myślą o uzyskaniu jak największych wpływów osobistych i osiągnięciu jak największych korzyści. Jeszcze w XVIII w. aż do rewolucji francuskiej, a w wielu państwach aż do rewolucji 1848 r. dostęp do życia politycznego był z reguły ograniczony do warstwy szlacheckiej, w praktyce zaś korzystali zeń tylko członkowie nielicznych magnackich rodów.

Demokratyzacja życia publicznego i ustrojów państwowych, parlamentaryzm i przemiana ancien regime’u w monarchie konstytucyjne i republiki otwarła kandydatom ze wszystkich warstw drogę do jawnego życia politycznego. Odtąd już nie tylko posłem, ale nawet ministrem mógł zostać każdy, kto zdołał tego dopiąć, nawet każdy, obcy pochodzeniem, jakiś żyd, czy świeżo naturalizowany „obywatel”. Ustrój demokratyczny stworzył w praktyce możliwości, dzięki którym dochodzili do steru ludzie, wybijający się ze społecznych nizin. Przy innym pojmowaniu stosunku człowieka do życia publicznego mogło to było dla narodów chrześcijańskich dać wyniki nader dodatnie, albowiem ujawniałoby stale w narodzie siły nowe, które w innych warunkach pozostałyby ukryte ii poszłyby na marne; demokracja nie zaprzęgała jednak tych sił do pracy prawdziwej pro publico bono, lecz ukazywała im jedynie możność wydźwignięcia się wzwyż i wzbogacenia się przez udział w polityce. Demokracja i jej parlamentaryzm namnożył w każdym państwie rzesze ludzi na śmierć i życie z mandatem i z polityką związanych, bo dosłownie żyjących z polityki i nie mogących już poza nią znaleźć źródeł dochodu. Tacy ludzie już z góry skazani byli na to, by wykonywać jak najbardziej niespodziane łamańce polityczne, byle utrzymać się na powierzchni. Im wystarczał byle poszept, jakieś rozgrzeszenie, z czyjejkolwiek pochodzące strony, by uwolnić się od wszelkich skrupułów jeżeli je żywili. Cóż mogło im bardziej dogadzać, jak określenie polityki, jako „sztuki dochodzenia do władzy”? Wtedy przecież już żaden wzgląd nie hamował ich apetytów osobistych, żaden wyrzut sumienia nie wstrzymywał ich w dążeniu do „kariery”. Dopiero demokracja stworzyła pojęcie „kariery politycznej” i „karierowicza”.

W tym nasyceniu życia politycznego ludźmi bez skrupułów walny i bezpośredni udział wzięła masoneria. Organizacja ta o zatajonych celach, hołdująca w całej rozciągłości talmudycznej zasadzie „cel uświęca środki”, stała się doskonałą ostoją dla wszelakiego typu karierowiczów politycznych. Metodą jej działania wobec tego rodzaju adeptów – to jednoczenie ich interesów osobistych z interesami związku; wolnomularstwo pętało ich do tego stopnia udzielaniem korzyści i szantażowało widmem prześladowań na wypadek odstępstwa, że uzyskiwało z kategorii karierowiczów element, zaprzedany bezwzględnie. Karierowicze wiedzieli dobrze, że wszystkie swe sukcesy osobiste zawdzięczali i zawdzięczać będą swej przynależności do lóż; poza niemi nie widzieli dla siebie miejsca w życiu publicznym, w którem nie uśmiechała im się rola męczenników czy abnegatów.Masoneria swą wewnętrzną atmosferę etyczną dzięki swym wpływom bezpośrednim i doktrynom przeniosła na całe życie publiczne narodów chrześcijańskich. Tam, gdzie nie zdołała jeszcze poczynić wyłomów jej propaganda, zmierzająca do wykorzenienia religii i etyki chrześcijańskiej w życiu prywatnym ludzi, tam jednak zdołała zatruć powietrze swymi doktrynami w zakresie życia publicznego. We wszystkich krajach trafiały się wyjątki: pojedynczy ludzie, a czasem nawet całe grupy polityczne, składające się z ludzi uczciwych. Zdarzali się demokraci, szczerze przejęci troską o wolność jednostki ludzkiej; zdarzali się socjaliści, szczerze współczujący niedoli proletariatu; zdarzali się tym częściej nacjonaliści, a nawet całe grupy nacjonalistyczne, szczerze miłujące swój naród i pragnące mu służyć. Byli to na ogół ludzie w życiu prywatnym bezwzględnie uczciwi. Tych jednak zakażono także powszechnie przyjętym rozumowaniem, które wygląda mniej więcej tak: w życiu prywatnym trzeba być uczciwym, liczyć się z etyką, ale w życiu politycznym, gdzie grasuje tylu łobuzów i łobuzerskich stronnictw uczciwość, jakieś liczenie się z etyką, nieuchronnie wiedzie do klęski.

Człowiek uczciwy, czyli – jak dawniej mówiono – człowiek poczciwy stał się w kołach polityków czymś równoznacznym z człowiekiem naiwnym, wobec przeciwników bezbronnym. W polityce żadna etyka nie obowiązuje – stało się ustaloną zasadą. A więc: tytuł moralny władzy przekreślono, zastępując go poczuciem siły; celem dążeń całych stronnictw, czy ugrupowań politycznych uczyniono utrzymanie się przy władzy, czy też jej zdobycie; przed politykiem postawiono cel w postaci zrobienia „kariery politycznej”, dającej zadowolenie ambicji i namacalne korzyści; uczciwym ludziom wmówiono, że w polityce etyka nie może mieć zastosowania, bo równałaby się kapitulacji. Talmudyczna zasada „cel uświęca środki”zatriumfowała nawet tam, gdzie cel stracił wszelkie cechy świętości. A jaki z tego wynik? Oto ludzie uczciwi, nie mogący pogodzić się z niemoralnością życia politycznego, uciekają w zacisze prywatnego domu, gdzie wolno im jeszcze zachowywać „przesądy” etyczne. W polityce robią miejsce kanaliom, albo ludziom tak giętkim, że ich sumienie wytrzyma doskonale obciążenie grzechami politycznymi. W ten sposób polityka zrywa z uczciwością już nie tylko dzięki wolnomularskiej doktrynie, ale i także wskutek nieuczciwości przeważającej większości ludzi, których zatrudnia. Z oszustem niepodobna porozumiewać się uczciwie, a cóż dopiero bratać się, czy choćby współdziałać w politycznej pracy. Od karierowicza niepodobna domagać się poświęcenia jego interesów osobistych, czy ambicji na rzecz jakiegokolwiek celu wyższego. W takiej atmosferze wszelkie dążenia do rehabilitacji „uczciwej polityki”natrafiać muszą na instynktowny odpór u tych wszystkich, w których osobistym interesie leży, by polityka pozostała nadal rzeczą z konieczności nieuczciwą, a więc najłatwiej dostępną dla ludzi nieuczciwych. Koszty takiej bezetycznej polityki płacą narody własną skórą, co najdotkliwiej odbić się musi na grzbietach tego ogółu ludzi uczciwych,którzy nie biorą udziału w polityce i od jej zatęchłych ustępów odwracają się ze wstrętem. Za korzyści polityków płacą dzisiaj zawsze ci, którzy nie politykują. Czy w polityce istotnie etyka nie może obowiązywać?

Czy istotnie wiedzie do przegranej? Czy ta polityczna moral insanity to nieodstępny towarzysz życia publicznego? Po prostu, czy każdy naród, choćby wychowany na cywilizacji chrześcijańsko-rzymskiej, musi paść czołem przed talmudyczną zasadą „cel uświęca środki” i stykać się bezustannie z tą jaskinią wyuzdania, jaką jest jego życie polityczne? Czy koniecznie wszyscy mu-simy brodzić w politycznym bagnie? Ci, którzy hołdują w calem swym życiu talmudycznej zasadzie „cel uświęca środki”, są konsekwentni, gdy i w polityce stosują tę samą zasadę. Zazwyczaj zresztą i cel, który rozgrzesza stosowane przez nich środki, niewiele ma wspólnego z jakąkolwiek świętością; na ogół bywa to poziomy interes własny polityka, lub jakiejś politycznej grupy. Niekonsekwencja zaczyna się dopiero tam, gdzie ktoś hołduje zasadom etyki chrześcijańskiej w swym życiu prywatnym, uważa zaś, że w polityce etyka, czyli po prostu uczciwość, nikogo nie obowiązuje. Wtedy całe jego życie duchowe staje się z konieczności zamazanym obrazem; jest bowiem odzwierciedleniem stałego kompromisu między zasadami etyki chrześcijańskiej, noszącymi z samej swej istoty charakter norm, obowiązujących generalnie, a zasadą etyki Talmudu, którą stosuje w życiu publicznym. Przecież w życiu polityka granice między jego działalnością prywatną, a działalnością publiczną nie dają się pociągnąć wyraźnie; linia ta bywa zatarta, jedna dziedzina zachodzi na drugą tym częściej, im bardziej ktoś wrósł w życie polityczne, im bardziej polityka go pochłania.

Stopniowe i niedostrzegalnie etyka talmudyczna wkracza zwycięsko w jego życie prywatne, rugując zeń zasady etyki chrześcijańskiej. Natura ludzka zazwyczaj ucieka od dwoistości. Ta chrześcijańska strona życia polityka przeistacza się przeto coraz więcej w czczy pozór, w jakiś szyld, ukazywany ludziom. Polityk staje się człowiekiem „bez przesądów”. W ten sposób polityka demoralizuje samych polityków. Tak więc doktryna, jakoby w polityce nie obowiązywały normy etyczne, miarodajne dla życia prywatnego, wiedzie w rezultacie do moral insanity polityków także i w życiu prywatnym. A teraz zważmy wpływ takiego stanu rzeczy na szerokie masy ludności wśród narodów chrześcijańskich. Politycy – to ludzie, stojący na świecznikach, dla każdego widoczni; ich przykład zaraża i pociąga; ich powodzenie, osiągnięte bezetycznem postępowaniem, kusi ogół do naśladownictwa. Ale to jeszcze mało. Politycy stwarzają fakty, których istnienie odbija się na życiu codziennym każdego, najskromniejszego człowieka. Co więcej, tworzą prawo, do którego musi się stosować każdy „obywatel”. Prawo to, nadawane przez ludzi, którzy wzięli rozbrat z etyką chrześcijańską, jest tworem zasady „cel uświęca środki”, jest więc w założeniu amoralne. A prawo działa wychowawczo. Niemoralne prawo demoralizuje, rozkłada pojęcia etyczne szerokich mas. Powoli zbliża się chwila, w której wszyscy w narodzie skłonni są do rozejścia się z za sadami etyki chrześcijańskiej, padają plackiem przed etyką Talmudu. W kąt bez wyjścia wciskają ich rządy, prawodawcy, jednym słowem politycy. W ten sposób nawet ludzie, pragnący oddać narodowi usługi, podcinają gałąź, na której siedzą; niszczą historyczne instynkty narodu i te wszystkie wartości, na których można opierać trwałe dzieła polityczne.

Co to znaczy twierdzenie, jakoby polityka musiała być bezetyczna? Czy żadna etyka nie może obowiązywać w działaniu politycznym? Ci, którzy propagują tę zasadę, mają oczywiście na myśli niemożliwość pogodzenia życia publicznego z zasadami etyki chrześcijańskiej, z chrześcijańskimi pojęciami o uczciwości. A czy z inną etyką, z innymi pojęciami o uczciwości da się życie polityczne zharmonizować? W rozumieniu tych przeciwników etyki chrześcijańskiej jest to rzeczą bezsporną, tylko się o tym nie mówi zbyt głośno. Przecież etyka murzyńska: „Źle jest, jak ktoś Kali zabrać krowę, a dobrze jest, jak Kali komuś zabrać krowę”, nie natrafiłaby na żaden sprzeciw w lożach. Co więcej: przecież zasada, mająca dziś pełne prawo obywatelstwa w polityce, jakoby cel uświęcał wszelkie środki – to przecie powszechnie znana zasada etyki żydowskiej, etyki Talmudu. Stąd wynika jasne, że – jak głosi się dzisiaj – polityka nie może się poddać zasadom etyki chrześcijańskiej, natomiast można ją poddać pod panowanie innych zasad etycznych, choćby zasad etyki Talmudu.Etyka chrześcijańska ma wedle tej doktryny -uniemożliwiać prowadzenie polityki celowej i skutecznej. Aby to twierdzenie umocnić, fałszuje się i upraszcza w sposób cyniczny i podstępny przykazania tej etyki, a nadto fałszuje się lub przemilcza przeszłość historyczną Kościoła. Oczywiście, że tak wykoszlawiona etyka, niby to chrześcijańska, jaką podsuwają czytelnikom w swych rozważaniach wrogowie Kościoła, nie dałaby się pogodzić z realnym życiem politycznym.

Na szczęście etyka Chrystusa nie nakazuje ludziom naiwnej bezbronności, ani zwierzania się podstępnym wrogom z własnych zamiarów. Z radości powołują się wykrętni interpretatorzy chrześcijaństwa na polecenie nadstawienia policzka po doznaniu zniewagi, przemilczając, że nie kto inny, jak właśnie Chrystus Pan powrozami osmagał przekupniów w świątyni. A Kościół, będący w zasadniczej swej linii wiekowym wyrazem nauk Chrystusa, ma przecież za sobą czyny ziemskiej obrony chrześcijaństwa przeciw jego wrogom; ma w swych dziejach wojny krzyżowe przeciw islamowi, krucjatę przeciw Albigensom i on to właśnie stworzył i uświęcił nazwę „Kościoła wojującego”(„Ecclesia militans”). Nie wełno również zapomnieć faktu, że średniowieczne rycerstwo – mimo swej genezy feudalnej – wiele swoich cech istotnych zawdzięcza właśnie chrześcijaństwu. Bo też powstało i utrwaliło zasady „honoru rycerskiego” w walkach w obronie wiary Chrystusowej, toczonych z Saracenami w Ziemi św. lub z Maurami na półwyspie iberyjskim. I dzisiaj jeszcze, gdy mówimy o postępowaniu „szlachetnym”i „rycerskim”, mamy na myśli postępowanie, zgodne z zasadami etyki chrześcijańskiej. Etyka chrześcijańska dopuszcza walkę z przeciwnikiem, a nawet wojnę; ale musi to być walka, czy wojna „sprawiedliwa”. Nie będę się silił na określenie tego, co jest wojną sprawiedliwą; jest to rzecz chrześcijańskiego sumienia. Niewątpliwie jednak rozbój ani wojna o koncesje dla międzynarodowej finansjery nie dadzą się pogodzić z chrześcijańskim pojęciem sprawiedliwości.

Etyka chrześcijańska w sprawiedliwej walce rozróżnia środki godziwe od niegodziwych. Tu znowu musi rozstrzygnąć sumienie. Niewątpliwie jednak udawanie sojusznika, gdy się jest przeciwnikiem, godzenie oszukańczym podstępem w walczącego po rycersku nie mieści się w arsenale godziwych środków walki. Za to każdy rozumie, że przeciw komuś, walczącemu zdradziecko, trucizną, czy sianiem zarazy, nie obroni się jawnym dobyciem miecza. Etyka chrześcijańska w sprawiedliwej wojnie zezwala na zabicie przeciwnika tak samo, jak pozwala zabić człowieka w obronie życia lub w wykonaniu sprawiedliwego wyroku. Albowiem chrześcijaństwo nie jest martwą, sztuczną doktryną, jak liberalizm, demokracja czy socjalizm i staje się nią tylko w opacznej interpretacji jego wrogów. Dlatego to polityk-chrześcijanin nie mus być wcale takim bezbronnym cielęciem, jak to się wydaje „braciom” z lóż. W danym razie może nawet kąsać dotkliwie i nie musi wcale na łonie „braci” wypłakiwać swoich zamiarów.

Polityka pozornie bezetyczna, a naprawdę hołdująca etyce Talmudu, demoralizuje i rozkłada narody chrześcijańskie i tępi w nich instynkty ofiarności pro publice bono, bez których żaden naród nie przetrwa burzy dziejowej. Przykład rozstroju idzie wszędzie od polityków. I zapytam: czy przeciętny, rozsądny człowiek może w te uwierzyć, że polityk, posługujący się w swym działaniu politycznym nieetycznymi środkami, oszust i kłamca, pozo staje w szczerym, uczciwym stosunku do celu, któremu rzekomo służy, do własnego narodu? Czy ta, głoszona przezeń krzykliwie, chęć służby narodowi, nie jest czczą deklamacją, jednym kłamstwem więcej? Czy – jednym zdaniem – bezetyczny oszust i kłamca jest zdolny do pełnienia bezinteresownej służby na rzecz jakiegoś wyższego celu, czy może się zdobyć na poświęcenie własnych interesów na ołtarzu narodu, pro publico bono? Czy taki polityk zasługuje na zaufanie?

To prawda, że politycy zawsze są ludźmi, a ludzie nigdy nie będą aniołami. Ale dzisiejsze zło nie tkwi w zbrodniczości pojedynczych aktów politycznych, lecz w samem założeniu, wedle którego polityka nie da się pogodzić z etyką chrześcijańską, czyli musi być z zasady nieuczciwa. A przecież przeczy temu zdrowy rozsądek i historia. Aż do XVIII w. taka teoria wywołałaby szczere oburzenie nawet u większości mężów stanu; jeszcze w drugiej połowie XVIII w. cynizm „oświecenia” musiał się drapować w płaszcz cnoty, a Kaunitz musiał Marii Teresie dorabiać tytuły moralno-historyczne do zagarnięcia części Polski przy pierwszym rozbiorze. Któż by się dzisiaj tak trudził? Jeżeli pragniemy się wyrwać z zaklętego koła dzisiejszych bolączek i kryzysów i wyprowadzić nasze życie publiczne na światło dnia, to musimy przede wszystkim wierzyć naprawdę, że polityka to szczytna służba narodowi, do której trzeba przykładać wyższą jeszcze miarę etyczną, niż do prywatnego życia jednostki. Zrozumiemy wówczas, że największą zbrodnią polityka – to oszukiwać i okłamywać tych, którzy mu zawierzyli: swój własny naród, swych własnych zwolenników. O ileż zmieniłyby się na lepsze stosunki w świecie, gdyby mężowie stanu i działacze publiczni zerwali z tak powszechną metodą okłamywania i oszukiwania własnych narodów i własnych sympatyków politycznych, gdyby udało się za jednym zamachem wyplenić ten cyniczny, lekceważący stosunek rządzących do rządzonych, „braci” do „profanów”!

Naprawdę dzięki dzisiejszym pojęciom o polityce atmosfera zatęchła już do tego stopnia, że -jeżeli nie chcemy się udusić -musimy co najrychlej otworzyć drzwi na oścież i wpuścić ożywczy strumień świeżego, czystego powietrza. Tym powiewem będzie odrodzenie powszechnego przed wiekami przekonania, że polityka musi być uczciwa, bo jest tak samo działaniem ludzkim, jak wszelkie inne, a tym bardziej odpowiedzialnym, że skutki jego padają swym ciężarem na plecy najszerszych mas ludności, tysięcy, milionów ludzi. Gdy to zrozumiemy, gdy odwrócimy się ze wstrętem od błota, wówczas dostęp do polityki -odwrotnie, jak dzisiaj -znajdą tylko ludzie uczciwi. Polityka pozostanie oczywiście czymś ziemskim, jak jest nim życie codzienne każdej jednostki ludzkiej; będzie jednak służbą wyższemu celowi, daleko wyższemu nawet niż doraźne interesy jakiegoś pokolenia.

Tadeusz Gluziński

NOPlogo


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , ,

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. „Czytelnik aryjski pragnie przede wszystkim prawdy i pragnienie to jest ostoją naszej cywilizacji”. Ta maksyma w sposób najbardziej pełny oddaje pojmowanie swoich obowiązków wobec społeczeństwa Tadeusza Gluzińskiego, jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy politycznych okresu międzywojnia. Urodził się w 1888 r. w patriotycznej rodzinie inteligenckiej. Atmosfera panująca w domu rodzinnym sprzyjała wyborowi politycznej drogi, jakiej dokonali Tadeusz Gluziński i jego młodszy brat Kazimierz – późniejszy Przewodniczący Rady Politycznej Narodowych Sił Zbrojnych. Po wstąpieniu do Związku Ludowo-Narodowego Tadeusz Gluziński dość szybko piął się po szczeblach kariery organizacyjnej. Wpłynął na to niewątpliwy talent organizatorski, jak również sukcesy, jakie osiągał jako pisarz i publicysta nacjonalistyczny….
    https://www.nacjonalista.pl/2010/11/05/daniel-pater-zyciorysy-dzialaczy-obozu-narodowo-radykalnego/

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*