life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Adam Doboszyński: Mauriac, czyli o niedobrym katolicyzmie

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Człowiek, który gubi dusze

Parę miesięcy temu spotkałem człowieka pod czterdziestkę, poszukującego wiary. Wielu dziś takich. Powiedział do mnie:

— Szukam jakiegoś pisarza katolickiego, którego dzieła wprowadziłyby mnie w „klimat” katolicyzmu. Wie pan, nie drogą naukową, ale tak jak się uczy dzieci obcych języków, wymieniając im nazwy obcych przedmiotów, pokazując im obrazki, chodząc z niemi na spacer. Słyszałem, że najbardziej katolickim powieściopisarzem jest obecnie Mauriac. Zabiorę się uczciwie i przeczytam z dziesięć jego książek.

A ja odpowiedziałem prędko:

— Na miłość Boską niech pan czyta, co pan chce, byle nie Mauriaca!

- Dlaczego nie Mauriac’a?

Dopiero ta rozmowa uprzytomniła mi, jak dalece się boję tego pisarza. Boję się. To niewątpliwie człowiek, który gubi dusze. Odgania od katolicyzmu.’ Przypomniała mi się smutna historia nawrócenia, a właściwie „odwrócenia” Sainte Beuve’a. Znacie państwo tę historię? Przypomniała mi się również przykra chwila mego własnego zapoznania się z Mauriac’iem.

A było to tak. Przypadek, który rządzi doborem książek w wypożyczalniach, zdarzył, że z książek Mauriaca wpadły mi pierwsze w ręce „Cierpienia i szczęście chrześcijanina”. Wyznaję, że była to jedna z najprzykrzejszych rzeczy, jakie w życiu przeczytałem. Chwilami miałem wrażenie, że do końca nie doczytam, że zamknę książkę i odłożę. To, że Mauriac zwątpił, to jego dobre prawo jako katolika, a może nawet i sprawdzian szczerości jego wiary. Tylko niewierzący nie zna zwątpienia. Katolicyzm Mauriac’a się rozchorował, i pacjent puścił w świat swoje S. 0. S.

Bogactwo doktryny katolickiej jest tak ogromne, że każdy może sobie w niej wybrać najbardziej mu odpowiadające powody do zwątpienia i najgłębszy umysł może w pierwszej chwili stanąć wobec nich bezradnie.

Co prawda tego typu wątpliwości, jakie stały się w tej książce udziałem Mauriac’a, są dość banalne, i świadczą właściwie tylko o nieznajomości doktryny katolickiej. Jako „zawodowy” katolik, Mauriac powinien był wiedzieć, a nie wie. Byłby może lepiej zrobił, gdyby poszedł się uprzednio poradzić kogoś mądrzejszego, a nie dzielił się od razu z ogółem swymi wątpieniami, bo ktoś złośliwy mógłby przypuścić, że chciał innych pozarażać, a ktoś jeszcze złośliwszy mógłby sugerować (ale to już na ucho), że za rozsadzanie bakteryj chciał ponadto pobrać honorarium autorskie.

Ale mniejsza z tym, że Mauriac zwątpił. Nieporozumienie zaczyna się dopiero w drugiej połowie książki, w której Mauriac przedstawia argumenty, przy których pomocy zwalczył jakoby w sobie wątpliwości części pierwszej. Argumenty te brzmią tak sofistycznie, i powiedzmy otwarcie, tak się rozmijają z istotą zagadnienia, że czytelnik, który obojętnie przeszedł obok „cierpień chrześcijanina”, wychodzi zupełnie przygnębiony z lektury „szczęścia”. Atmosfera tej książki, jej tok, jej logika, jej koloryt — nie są katolickie. Zresztą sam autor daje nam klucz do rozwiązania zagadki, cytując bez przerwy Pascala, no i Bossueta, który nie był wprawdzie jansenistą, jak Pascal, ale żył w epoce Port Royal, i zwalczał żmudnie w sobie tendencje jansenistyczne, które raz po razu przebijają podświadomie z jego pism i kazań. Wgłębienie się w historię Port Royal odwróciło Saint Beuve’a od wiary. Obawiam się, że perypetie duchowe Mauriac’a mogą co najwyżej odnieść podobny skutek. Jego tok rozumowania religijnego jest do głębi przepojony jansenizmem, i choć Mauriac dobrze sobie z tego zdaje sprawę, nie wydaje się, by w obecnej fazie swego rozwoju mógł znaleźć jakąś drogę wyjścia.

Port Royal

Każdy człowiek, jako tako odczytany, słyszał o jansenizmie, ale mało kto zdaje sobie sprawę z fatalnej wprost roli, jaką jansenizm odegrał w dziejach Francji. Każdy słyszał o Janseniusie i Port Royal — ale mało kto wie coś dokładnego. Jakieś dalekie echa, towarzysko-literackie ploteczki, wyjęte z listów markizy de Seigne. Ja sam do niedawna widziałem oczyma wyobraźni Port Royal, jako coś w rodzaju klasztornej akademii platońskiej, w której świątobliwi mężowie, pół księża, pół filozofowie, oddawali się nieco scholastycznym rozmyślaniom, mającym ich doskonalić i pogłębiać naukę katolicką. Coś tam sformułował Jansenius, i coś tam pisał Pascal…

Przypuszczałem, że to świątobliwe grono przyczyniło się do podniesienia standartu moralnego katolicyzmu w świetnej epoce Króla- Słońca i przyczyniło się może do tego, że po swawolnej pani de Montespan przyszła dewotka pani de Maintenon. Długo żyłem w tem przekonaniu i wyznaję cynicznie: dobrze mi było z moją ignorancją. Błogosławieni ubodzy wiedzą — albowiem wydaje im się, że wiedzą, a to daje szczęście. Wiedzieć, że się nie wie (co stanowi jakoby cechę mędrców) wywołuje kompleks niższości. Niestety, przyszedł dzień, że dowiedziałem się prawdy o jansenizmie, i od tego czasu Mauriac mnie drażni. Przypadkowo natrafiłem w ciekawym podręczniku francuskiego Franciszkanina O. Belliot na następujące zdanie:

„W XVII wieku przybrał racjonalizm we Francji dwie charakterystyczne postacie, z których jedna była maskowaną schizmą a druga maskowaną herezją. Pierwszą był Gallikanizm, drugą Jansenizm. Gallikanizm był czemś w rodzaju pół-buntu, nie przeciw doktrynie, lecz przeciw autorytetowi Kościoła, reprezentowanemu przez Papieża. Co do Jansenizmu, to toczył on, jak robak, Kościół we Francji, aż do Rewolucji. Męczył i denerwował dusze, którym obrzydzał religję, przedstawiając ją w świetle jak najciemniejszem i jak najposępniejszem. Przyczynił się wielce do wytworzenia się w opinji publicznej pojęcia katolicyzmu ciasnego, niewyrozumiałego, nieinteligentnego, zasmucającego, które to pojęcie wykorzystali później z powodzeniem niewierzący, przedstawiając systematycznie prawdziwą religię pod fałszywemi barwami, które nadał jej Jansenizm. Połączone i skombinowane ze sobą, przygotowały Gallikanizm i Jansenizm drogę Racjonalizmowi następnego wieku, który był znacznie radykalniejszy.”

Po czym mój Franciszkanin udowadniał, że Jansenizm stanowił jedno z ogniw w nieprzerywającym się nigdy w ciągu dziejów łańcuchu herezyj, grzeszących nadmiernym pesymizmem, poczynając od tysięcznych odmian agnostycyzmu, poprzez Reformację, aż po tzw. Modernizm, na przełomie XIX i XX wieku.

,,A więc niewierzący wykorzystali Jansenizm” — w XVIII wieku? Dlaczegóż ich kontynuatorzy w wieku XX nie mieliby wykorzystać twórczości Mauriaca? Ależ… i tu dopiero wyjaśniło mi się wiele rzeczy. Przecież wykorzystują! I to jak jeszcze. Przecież echa Mauriac’owej sławy dolatują stale z tych stron, z których najmniej należałoby ich oczekiwać. Jeśli się ktoś spodziewa na wojnie odgłosów strzałów od południa, a echo doleci go nagle od północy, to odczuwa uzasadniony niepokój. Czyż nie może wzbudzić podejrzliwości fakt, że sławę Mauriac’a, jako katolickiego (najbardziej, najreprezentatywniej katolickiego) pisarza głoszą właśnie te jaczejki, których notorycznym zadaniem jest reklamowanie wszystkiego, co wrogie katolicyzmowi. Jak pisał Reymont w liście do Orzeszkowej, a’propos Dziejów Grzechu Żeromskiego:

„Nie rozumiem powodów napisania takiej książki. Że ją roztrąbują za arcydzieło nowej sztuki, a co gorzej, nowego życia — nie dziwię się, bo to robią żydowinowie, lub Polacy o mojżeszowo-europejskim porządku myślenia.”

Cały mojżeszowo – wszechświatowy klan (od czasów Reymonta rozszerzyło się królestwo Izraela) reklamuje Mauriaca, wyrządzając mu tern samem niedźwiedzią przysługę. Bywają takie usta, których chwalba mierzi…

Historia Sainte Beuve’a

I bywają przesolone zupy i bywa przerafinowana wiara, która odraża. Czy znacie państwo historię Sainte Beuve’a? Jeśli nie, to przeczytajcie ją sobie w „Revue des Deux Mondes” (l.X 1934). Sainte Beuve, jak wiadomo, jeden z najświetniejszych krytyków literackich, jakiego Francja wydała, pokraczny Saite Beuve, przyjaciel uroczej pani Victor Hugo, wielki talent, acz wątpliwy gentleman, w połowie swego życia postanowił wrócić do katolicyzmu. Postanowienie to przyszło mu tym łatwiej, że za młodu był bardzo religijny i że libertynizm lat późniejszych odsunął tylko trochę w cień, lecz bynajmniej nie wykorzenił jego wierzeń. Jednym słowem, klasyczny materiał na dobrego katolika. Co więcej, samo życie nastręczyło mu wspaniałą sposobność do odbudowy życia religijnego. Oto uniwersytet w Lozannie powołał go do wygłoszenia cyklu wykładów o historii Port Royal. Wyjeżdżając z Paryża do spokojnej, szwajcarskiej dziury, mając walizy pełne materiałów, tyczących epoki, Sainte Beuve nie wątpił, że wróci za rok praktykującym katolikiem no i autorem książki o Jansenizmie, która będzie powodem całych seryj nawróceń.

I stało się, że Sainte Beube wrócił po roku do Paryża z gotowym rękopisem wielkiego dzieła o Port Royal, ale wrócił – ateuszem, którym miał już pozostać do śmierci. Klimat religijny Port Royalu zmroził jego wierzenia i porywy.

Dziwną tę historię czytałem ze zdziwieniem. Może się nawet zdarzyć, że wgłębiając się w życiorys św. Franciszka, ktoś się nie nawróci. Ale aby się odwrócił od wiary swego dzieciństwa, która na dobitkę jeszcze silnie w nim tkwiła? Czyżby po trzystu latach Jansenizm nic utracił nic ze swej trującej mocy? Rozmyślając nad Mauriac’iem, wyobrażam sobie legiony takich współczesnych Sainte Beuve’ów, głodnych Boga, pochylonych nad dziełem tego pisarza. Co z niego wyniosą? Czy się nawrócą, czy się odwrócą? Wyobraźmy sobie człowieka, który o katolicyzmie wie niewiele. Ot, np. przeciętny „inteligent” polski, który zdążył już siedem razy zapomnieć tę trochę katechizmu, której uczyli go w szkole. Jakiego poglądu na doktrynę katolicką zaczerpnie z dzieł Mauriaca?

„Podwójne oko” Mauriaca

Przede wszystkim odniesie wrażenie bezbrzeżnego pesymizmu. Według Mauriac’a każde życie jest „partią z góry przegraną”. Człowiek jest „zwierzyną Bożą”, osaczoną przez bezlitosnego łucznika, który zależnie od swej dobrej lub złej woli wypuści na niego strzałę łaski, lub potępienia. Sam Mauriac, według własnego wyznania szamocze się w pętach katolicyzmu, w którym się urodził, tak jak koń, któremu każą ciągnąć w zbyt ciasnym chomącie. Mauriac zazdrości tym, którzy, nie będąc katolikami od urodzenia, do katolicyzmu się nawrócili. Ale czytając jego zwierzenia, nabiera się pewności, że on do ich grona by nic należał, że z takiem nastawieniem psychicznym na pewno by do katolicyzmu nie przyszedł, gdyby nie był nim spętany od dziecka.

Ramon Fernandez, krytyk- wolnomyśliciel, autor obszernej przedmowy do „Dieu et Mammon”, z nieukrywaną przyjemnością wskazuje na „podwójne oko”, którym Mauriac beznadziejnie ocenia prawdy katolickie, a równocześnie z o ileż większym zrozumieniem odnosi się do ludzi, którzy prawdy te odrzucają. Z tego „rozdwojenia” wypływa „pesymizm, przekraczający formułę katolicyzmu” — jak twierdzi Fernandez.

Charakterystyczne, że nawet taki zupełny sceptyk, jak Fernandez (skłonny jak wszyscy, odrzucający wiarę, do poglądu, że religia zatruwa radość życia) uważa pesymizm religijny a la Mauriac za sprzeczny z ortodoksyjną doktryną katolicyzmu. „Mętny chrystianizm stosowany” Mauriaca wyraża się zdaniem Fernandez’a — przede wszystkim w tym, że ludzie niewierzący stoją w jego powieściach z reguły na znacznie wyższym poziomie moralnym niż wierzący. W utworach Mauriac’a prawdziwy katolicyzm spotyka się na ogół tylko u księży (którzy graniczą już wtedy ze świętością) i u wielkich grzeszników nawracających się u progu śmierci, natomiast codzienny katolicyzm praktykowany przez przeciętnego człowieka nabiera cech wręcz odrażających.

Trudno uważać za usprawiedliwienie Mauriaca fakt, że obraca się przy doborze swych bohaterów wyłącznie w świecie zamożnej burżuazji swych stron rodzinnych, która rzeczywiście przejdzie z trudem przez ucho igielne. Ale w tejże samej Francji, i niewątpliwie również i w stronach rodzimych autora spotyka się mnóstwo przykładów wspaniałej wiary, których Mauriac nie umiał jednak ani dojrzeć ani opisać. Czytając Mauriac’a dochodzi się do wniosku, że własność, posiadanie, z reguły zabija w człowieku wszelkie odczuwanie moralne i instynkt religijny. Jakże to pożyteczny wniosek dla tych, którzy walkę o lepszy ustrój społeczny uzależniają od wykorzenienia katolicyzmu, tak silnie związanego z -instytucją własności indywidualnej.

Albo święty, albo ateusz

Drugi wniosek z pism Mauriaca, to postulat świętości posunięty do ekstremu, to jakiś dziwaczny dylemat „albo święty, albo ateusz”, dylemat, który przez swój maksymalizm zdaje się wykluczać wiarę jako drogowskaz w życiu maluczkich. Z takiego postawienia sprawy wypływa ponownie nieuchronne przekonanie o całkowitej nieprzydatności katolicyzmu jako doktryny społecznej. „Czuł się dobrze między tymi ludźmi” — pisze Mauriac o jednym ze swych bohaterów) — „daleki był od przypuszczenia, że wystarczyłoby jednego słowa, by się ukazała raptownie pustynia dzieląca między sobą zarówno klasy jak i jednostki”. A więc poszczególne klasy przegrodzone są pustynią, tą samą „pustynią miłości”, po której krążą „czarne anioły”, oplatające „kłębowiska żmij” dokoła serc ludzkich. W innym miejscu pisze Mauriac: „Nie przyda się na nic zrewolucjonizować twarz świata; należy ugodzić świat w serce”. Ale Mauriac nieraz wyraża wątpliwość, by katolicyzm miał siłę zreformować serce świata. I W tak ujętej doktrynie nie ma miejsca na katolicyzm społeczny, na katolicyzm dnia powszedniego.

Mauriac nie kryje się ze swym zainteresowaniem dla twórczości Nietsche’go. W mauriacowskim pojmowaniu chrześcijaństwa jako hodowli świętych „nadludzi” ginie z pola widzenia praktyczna miłość bliźniego, która by się starała np. normować stosunek przemysłowca do robotnika. Jeden tylko z bohaterów Mauriac’a podejmuje w młodości próbę podejścia do sprawy robotniczej „z katolicyzmem w ręce” – rezultat zniechęca go całkowicie. Z dłutem, przeznaczonym do rzeźbienia rysów heroicznych, nie warto się brać do obróbki kamieni, którymi brukuje się gościńce doczesnego życia. Zresztą życie to staje się tak nieważne w obliczu śmierci, która przedstawia się Mauriac’owi jako „drzwi otwarte na czarną otchłań”. W te drzwi wpatruje się każdy „katolik” poczynając od chwili, gdy wypali się w nim ogień pierwszej młodości. Patrzy, oganiając się demonom, z których najgroźniejszym jest niewątpliwie „demon poznania”.

Nie myśleć o religii, bo to grozi katastrofą! Jakże dalecy jesteśmy już nie tylko od Św. Tomasza z Akwinu, który modlił się „Użycz mi, Panie Boże mój, rozumu który Cię poznaje, myśli, która Cię szuka, mądrości, która Cię znajduje…” – ale nawet od współczesnego Mauriacowi Hilarego Belloca, twórcy dzieła, w którym dowodzi, drogą czystego rozumowania, istnienia Boga i jedynej prawdziwości religii katolickiej.

Nic dziwnego, że Fernandez pisze:

„Skoro istnieje dziś pewna liczba ludzi zdecydowanych na połamanie wszystkiego, bez względu na koszta tego zniszczenia, to niech się Mauriac nie dziwi tym ludziom ani ich wzburzeniu… Ale czy dziwi to Mauriaca? Odgaduje się, na samem dnie jego duszy, pod oporami silnymi wprawdzie, lecz powierzchownymi, coś w rodzaju nieuchwytnego współdziałania, dzięki któremu Mauriac staje się nam drogi”.

Tajemna trucizna

Przedstawiając, z talentem, którym dysponuje, katolicyzm tak jak go czuje i rozumie, Mauriac staje się niewątpliwie wspólnikiem tych, którzy chcą stłuc najpierw katolicyzm, a następnie cały dorobek tysiąca lat katolickiej cywilizacji. Co gorzej, Mauriac zdaje sobie sprawę z jadu, sączącego się z jego pism. Sam się z tego spowiada:

„Dzięki etykietce katolickiej poczciwi ludzie znosili moje pierwsze próby pisarskie; ale już nawet one wywoływały pewne pomruki. Choć próby te nie były szkodliwe, to jednak raziły dusze, i to nie dusze lękliwe, jak początkowo myślałem, ale delikatne i wrażliwe na moją tajemną truciznę”.

Ciężkie słowo, ale sam Mauriac je wypowiedział. Tajemna trucizna! Co to musi być za męka dla pisarza aż tak dogłębnie się zanalizować, czuć jak się w nim zbiera jego trucizna i przelewać ją codziennie na papier. Mauriac pisze w jednej ze swych książek o tym, jak się pisarz musi utożsamiać ze stwarzanymi przez siebie postaciami, jak czuje ich sercem i patrzy ich oczyma. Co za męka czuwać wraz z Teresą Desqueyroux i wraz z nią wsłuchiwać się w nocną ciszę.

„Jakże trudno sobie wyobrazić” — myśli Teresa — „że na tę ciszę nocną składają się tysiące uścisków miłosnych i agonij…” Ale nadchodzi rano. „Teresa podeszła do okna. Robotnicy tkwili po pas w rowie, który obnażał czarną rurę kanału. Mechanizm życia był nakręcony, regulował go policjant. Nic się nie dało zrobić by ten mechanizm powstrzymać, nie można było zabić nikogo poza sobą. Ale można pchnąć innych do samobójstwa…”.

Mauriac popycha swych bohaterów do popełniania zbrodni. Jeśli ich zbrodnicze ‚instynkty nie dadzą się psychologicznie (ani fizjologicznie) uzasadnić, pisarz przywołuje do pomocy Szatana. Znajdzie się zawsze (jak w „Czarnych aniołach”) do pomocy jakiś stary ksiądz, który powie tajemniczo: „Istnieją dusze, które mu są dane…”. W stosunku do tych dusz pisarz może się nie krępować.

Nie ma siły ludzkiej…

Ale czy wolno mu nie krępować się w stosunku do dusz czytelników? Pozostanie zasługą Mauriaca, że postawił (nie rozwiązał) w naszym pokoleniu problem katolickiego pisarza. W poczuciu jadu, sączącego się z jego książek, Mauriac uprzytomnił sobie niesłychaną odpowiedzialność pisarza-katolika, który wierząc w w dobro i zło, w winę i karę, w doczesność i wieczność, zdaje sobie sprawę, że może setkami gubić dusze. Co ma robić pisarz katolicki, który czuje, ze podaje społeczeństwu strawę trującą? — Przestać pisać — sugeruje mu Konrad Górski. „Jeśli artysta czuje, że ma wiele do powiedzenia” – odpowiada Mauriac – „że znajduje się w okresie swej najwyższej płodności, to nie ma siły ludzkiej, która by go zmusiła do milczenia”. Ludzkiej siły może nie ma, ale gdyby w nim była łaska Boża, to i siła by się znalazła.

Ale problem katolickiego pisarza nie ogranicza się do problemu oddziaływania na dusze. Nie wystarcza, by jego pisma miały posmak katolicki. Będąc pisarzem, winien jest światu sztukę, a piękno w literaturze nie da się (zdaniem Mauriac’a) pogodzić z obyczajną tendencją. Dzieło sztuki musi być bezinteresowne. Gide, którego Mauriac w dość nieoczekiwany sposób wielbi, poucza go, że wartość moralna utworu jest obojętna, byle myśl została artystycznie wyrażona. Mauriac’owi ta recepta nie wystarcza. Zwraca się więc do drugiego faktora, Maritaine’a (także Żyda jak i Gide). Ten go poucza, że nie o to chodzi, czy powieściopisarzowi wolno odtwarzać zło; istotne jest, czy serce i sztuka artysty są dość czyste i silne, by czynić to bez pobłażania. Ale jakżeż nie mieć pobłażania dla dramatis personae, z którą razem knuje się i morduje, w którą pisarz się wcielił i skutkiem tego wyczuł żywy puls jej człowieczeństwa? Jakże nie współczuć, gdy się wierzy (za Freudem), że „pewien stopień analizy nie pozostawia już w naszych postaciach ani jednego dobrego uczucia w stanie czystości?”.

Mauriac myślał początkowo, że pisarz mógłby się tak udoskonalić wewnętrznie, że mógłby tak „oczyścić źródło” swej twórczości, iż twory jego automatycznie wyrastałyby już czyste i nie budzące zgorszenia. Ale to było tylko złudzenie – pisze Mauriac -

„…było to zapominaniem”, „że źródło, nawet oczyszczone, zachowuje swoje pierwotne błotniste dno, w którym zanurzone są ukryte korzenie mojego dzieła. Nawet w stanie łaski moje twory rodzą się z najbardziej zmąconej części mego ja. One się tworzą z tego, co we mnie tkwi wbrew mojej woli”.

A więc błoto na dnie duszy zawsze zostanie, i zadanie polega na tym, by innym ludziom dopomagać w analizowaniu ich własnego błota na dnie ich własnej duszy. Ostatecznie więc definiuje Mauriac w następujący sposób katolickiego pisarza:

„Wydobywać na jaw w istotach najszlachetniejszych i najwyższych to, co się w nich opiera Bogu, co się kryje złego, co się zataja; i oświetlać w duszach, które nam się wydają upadłe, tajemne źródło czystości”.

Czy jest katolickim pisarzem?

Niewątpliwie można, wykonując powyższy program, pozostać też katolickim pisarzem. Ale czy Mauriac nie jest sam dla siebie zbyt pobłażliwy, rozciągając na wszystkich innych pisarzy receptę, odpowiadającą jego indywidualnemu nastawieniu? Francuzi mają świetne wyrażenie, absolutnie nieprzetłumaczalne, które usłyszałem niedawno z ust jednego Francuza w odniesieniu do Mauriac’a. „II est morbide”. Chorobliwy? Mniej więcej, z tą różnicą, że słowo „morbide” wywodzi się od śmierci (mort). U nas mówi się o takich ludziach, że są „patologiczni”. Wielkie to dla nich nieszczęście. Otoczenie ich unika, przy cięższych formach schorzenia bywają izolowani. A jakże często patologiczne zboczenia wyładowują się w sferze religijnej.

Pisząc, Mauriac się wyładowuje. Zasługą byłoby, gdyby nie pisał. Pisząc, daje upust wewnętrznej konieczności. To jest jego bardzo ludzkie prawo i nie wolno za to rzucać na niego kamieniem. Ale wolno nam się zastanowić, czy taki, jaki jest, zasługuje Mauriac na miano katolickiego pisarza?

Jakiego pisarza można uważać za pisarza katolickiego? Definicja Maritaine’a wydaje mi się zbyt ogólnikowa, definicja Mauriac’a jest ukuta przez Mauriac’a dla Mauriac’a. Mogą powstawać dzieła niewątpliwie katolickie, nie szukające w człowieku źródeł zła. Ponadto istnieją dzieła, nie rozpatrujące w ogóle problemu zła ni dobra, dzieła bez problematyki katolickiej, dzieła opisując życie tubylców na wyspach hawajskich lub analizujące przebieg wojny trojańskiej. Kiedy tego rodzaju dzieła zasługują na miano katolickich? Czy w ogóle mogą zasłużyć? Tendencja? To jest chyba rzeczą przesądzoną, że tendencja nie stanowi o klasyfikacji dzieła. Z tendencją moralizatorską katolicką można stworzyć kicz katolicki, ba, można nawet, ale rzadko, stworzyć arcydzieło, ale nie musi ono koniecznie być katolickie, o ile autor nie dość trafnie odczuł istotę katolicyzmu. Nie zgadzam się na komunał, że tendencja w utworze wyklucza artyzm. O artyzmie decyduje rzecz tak podmiotowa, jak talent. Kiedyś więc dzieło będzie katolickie? Skoro ten talent wyrasta z wewnętrznego podłoża katolickiego. Gdy pisarz jest nie tylko katolikiem nominalnym, ale ponadto katolikiem w dobrym gatunku.

Jedynie to kryterium wydaje mi się istotne. Może ktoś zarzucić, że to kryterium tak ogólnikowe, iż praktycznie nie może oddać żadnych usług. Nie sądzę. W Polsce podjęto już kilka prób, do tej pory chybionych (ks. Pirożyński, Czesław Lechicki) sklasyfikowania utworów literackich z punktu widzenia czytelnika katolickiego. Problem to oczywiście trochę inny, gdyż chodzi tu o kryteria szkodliwości czy pożyteczności moralnej książek. Książka pisana przez niekatolika, może być pożyteczna, a nawet umoralniająca katolika, choć będzie „niekatolicka”. Książka pisana przez katolika wierzącego, lecz o niedobrym gatunku katolicyzmu, choćby miała nawet katolicką tendencję moralizatorską, może być również niekatolicka. Co więcej, twórczość katolika z urodzenia, który przestał wierzyć i praktykować może zostać nadal „katolicka”. Ocena „katolickości” utworu musi zostać rzeczą subiektywną oceniającego. Oceniający musi rozstrzygać na wyczucie.

Kilka przykładów

Kilka przykładów. Mam mocne wątpliwości, jak wygląda obecnie życie religijne pp. Dąbrowskiej i Nałkowskiej, dla mnie jednak „klimat” ich utworów jest katolicki. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym… trąci pod lat niewieścich południe. Nie był (moim zdaniem) katolickim pisarzem Żeromski. Był nim Sienkiewicz, był nim Reymont. Waham się, co do Kasprowicza. Nie jest nim Mauriac.

Konrad Górski przyznaje Mauriac’owi, że wyleczył się z jansenizmu. Protestuję. Moim zdaniem, Mauriac się nie wyleczył. Katolicyzm jego jest niedobry. Nie boję się ironicznych docinków, więc powiem, że katolicyzm Mauriac’a jest heretycki. To człowiek religijny, ale nie po katolicku. Należy do wielkiej rodziny heretyków, liczącej sobie już dwa tysiące lat, której czołowe jednostki, czy to będzie Luter czy Jansenius, czy Averrhoes czy Siger z Brabantu, lubią się wywodzić od Św. Augustyna, ale w rzeczywistości starają się uciec przed ortodoksyjną doktryną katolicką, opartą na wolnej woli, wywołującej świadomym wysiłkiem łaskę. Starają się uciec w dziedzinę mniej lub więcej wyraźnego fatalizmu, spokrewnionego poprzez stulecia z Islamem, poprzez Pismo Święte ze Starym Testamentem. Pesymizm tej doktryny powoduje, że raz po razu odszczepiają się pod jej wpływem prądy myśli, które, zniecierpliwione oczekiwaniem łaski, która nie przychodzi, tłuką swą wiarę i idą szukać optymizmu na ścieżki bez Boga.

Prostowanie ścieżek przed….Gidem

Jansenizm w dużej mierze przygotował racjonalizm Wieku Oświecenia i Wielką Rewolucję. Mauriac nie prostuje ścieżek przed Panem, ale — przed Gide’m. Nie powinno to pozbawiać go naszej sympatii. To człowiek bardzo cierpiący, który popełnia ten jeden tylko błąd, że upiera się cierpieć publicznie. To artysta wprawdzie bardzo nierówny, ale sięga niekiedy takich wyżyn artyzmu, że i ten błąd jego staje się nam bliski i zrozumiały: pojmujemy, jak trudno by mu było zrezygnować z ujawnienia takiego talentu. To człowiek, który ciągle jeszcze tworzy się w bólu. Nie dziwiłbym się, gdyby urządził kiedy na skalę światową to, co nam Zegadłowicz zrobił na miarę wadowicką. Zdziwiłbym się jeszcze mniej, gdyby umarł in odore sanctitatis. Chwilowo wiem tylko jedno: czytanie go męczy, odraża i niepokoi. Kto jest na tyle uodporniony, by się nie bać zarazy — niech go czyta. Na lekturę szkolną się nie nadaje. Nikogo w obecnej swej fazie na katolicyzm nie nawróci. Ci, co go reklamują, wiedzą dobrze, dlaczego to czynią. — Patrzcie — zdają się nam mówić — jak musi cierpieć każdy katolik, w jakiem świetle widzi świat, jakie błoto jest na dnie jego duszy. — Patrząc na Mauriac’a i na świat jego bohaterów, odnosi się wrażenie, że Chrystus ich nie odkupił. I chwilami bierze człowieka rzeczywiście pasja potłuc świątki i kościoły i iść — szlakiem Gide’a i Lenina — polować na „wyzwolonego” człowieka. Czego Mauriac na pewno nie zamierzał.

Jakoś się tak złożyło, że francuskie powiewy Polsce nie służą. Idee Wielkiej Rewolucji tracą już w Polsce ostatnich zwolenników. Ale strzeżmy się również francuskiego katolicyzmu. „Najstarsza córka Kościoła” roztrwoniła swój posag i zdradziła swą rodzinę religijną. Nie wątpię, że do niej powróci. Ale wskazujmy jej sposoby, przy pomocy których my pozostaliśmy, a nie bierzmy od niej wzorów, jak się odchodzi.

Adam Doboszyński

Zdjęcie Autora tekstu

doboszynskiadam

„Prosto z Mostu”, nr 17 (71), 26 kwietnia 1936


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , , , , ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. Adam Doboszyński to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych myślicieli i działaczy polskiego ruchu narodowego. Urodził się 11 stycznia 1904 r. w Krakowie w rodzinie ziemiańskiej. Jego ojciec był adwokatem i członkiem austriackiej Rady Państwa. W czasie wojny polsko- bolszewickiej 1920 r. Adam Doboszyński zgłosił się jako ochotnik do 6 pułku artylerii ciężkiej w Krakowie, w którym służył cztery miesiące. Po zdaniu matury w tym samym roku podjął studia na Uniwersytecie Warszawskim na wydziale prawa, jednak szybko z tego zrezygnował, przenosząc się do Wyższej Szkoły Technicznej w Gdańsku. W 1925 r. ukończył studia uzyskując tytuł inżyniera budowlanego. W latach 1925 – 1927 kontynuował naukę w Szkole Nauk Politycznych w Paryżu, jednak musiał je przerwać z powodu kłopotów materialnych rodziny. Po powrocie do kraju ukończył z wyróżnieniem Szkołę Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie uzyskując stopień podporucznika rezerwy. W 1931 r. D. przystąpił do Obozu Wielkiej Polski i od tej pory pozostawał czynny politycznie w szeregach ruchu narodowego. Gdy w 1933r. przebywał w Anglii, wówczas nawiązał znajomość z Gilbertem Chestertonem, wybitnym katolickim filozofem i pisarzem. Od 1934r. Doboszyński aktywnie działał w Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego w Okręgu Krakowskim. Jego aktywność przejawiała się m.in. poprzez pracę formacyjną w środowiskach robotniczych.
    .
    Adam Doboszyński zyskał szczególną sławę w 1936r., gdy zorganizował słynną wyprawę na Myślenice. Celem tego przedsięwzięcia była chęć wymierzenia sprawiedliwości wobec myślenickiego starosty Antoniego Basary, znanego z praktykowania korupcji, faworyzowania przedsiębiorców narodowości żydowskiej, oraz utrudniania działalności Stronnictwu Narodowemu. Przykładam rzucania kłód pod nogi małopolskim narodowcom było m.in. dokonywanie represji wobec uczestników akcji bojkotu żydowskich sklepów. Warto wspomnieć, że ów mający miejsce w latach 30. bojkot był prowadzony wyłącznie z wykorzystaniem pokojowych, legalnych metod, a więc działania Basary były tym bardziej nieuzasadnione. Słynny „Marsz Myślenicki” miał miejsce w nocy z 22 na 23 czerwca 1936r. Doboszyński na czele grupy ok. 70 narodowców, dokonał rozbrojenia powiatowego posterunku policji w Myślenicach. Aby uniemożliwić szybkie wezwanie posiłków, przecięto kable telefoniczne. Towary, które znajdowały się w żydowskich sklepach zebrano na rynku, po czym podpalono. Widać tu, więc wyraźnie, iż wydarzenia myślenickie w żadnym wypadku nie mogą być określane, jako szaber, czy grabież- sam Doboszyński pilnował, aby owe towary były niszczone, nie zaś przywłaszczane. Swój dramatyczny protest, wobec dominacji Żydów w polskim handlu, Doboszyński przypłacił wyrokiem 3,5 roku więzienia. We wrześniu 1939r. Adam Doboszyński, jako ochotnik walczył w Kampanii Wrześniowej. Będąc ranny, przedostał się przez Węgry do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii. Został udekorowany Krzyżem Walecznych (otrzymał go z rąk będącego wówczas Naczelnym Wodzem, gen. Władysława Sikorskiego), oraz francuskim Croix de guerre. Jednak uważał Sikorskiego za słabego polityka, będącego zakładnikiem francuskich decydentów.
    .
    23 grudnia 1946r. Adam Doboszyńskim podjął najbardziej tragiczną w skutkach decyzję w swoim życiu- powrócił do Polski, pogrążonej wówczas w najcięższej fazie komunizmu. 3 lipca 1947r. został aresztowany. Po 2-letnim śledztwie, pełnym tortur i poniżeń, odbył się pokazowy proces. 11 lipca 1949r. sąd wydał wyrok śmierci. Egzekucja odbyła się 29 sierpnia 1949r.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*