life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

George Orwell: Życie w Folwarku Zwierzęcym

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Minęły lata. Zmieniały się pory roku, upływały krótkie żywoty zwierząt. Przyszedł dzień, gdy poza Clover, Benjaminem, krukiem Mojżeszem oraz niektórymi świniami nikt już nie pamiętał życia przed Powstaniem. Zdechła Muriel, zdechły psy: Bluebell, Jessie i Pincher. Nie żył również Jones – zmarł gdzieś daleko, w przytułku dla alkoholików. Zapomniano o Snowballu. Boxera pamiętało jedynie kilka zwierząt, które go znały. Clover była teraz starą, grubą klaczą o sztywnych od reumatyzmu stawach i kaprawych oczach. Przekroczyła o dwa lata wiek emerytalny, jednak ani ona, ani żadne inne zwierzę nie doczekało się emerytury. Już dawno przestano wspominać o wydzieleniu skrawka pastwiska dla zasłużonych zwierząt. Napoleon był teraz dojrzałym knurem, ważącym ponad sto pięćdziesiąt kilogramów. Squealer tak porósł w tłuszcz, że jego fałdy zasłaniały mu oczy. Jedynie stary Benjamin niewiele się zmienił, nieco tylko posiwiał na pysku; ponadto od śmierci Boxera zrobił się jeszcze bardziej ponury i małomówny.

Folwark liczył obecnie znacznie więcej mieszkańców niż dawniej, choć przyrost ów okazał się mniejszy, aniżeli się spodziewano. Dla wielu urodzonych tu zwierząt Powstanie było jedynie mglistą tradycją, przekazywaną słowami; inne, zakupione zwierzęta nigdy przedtem nie słyszały o tym wydarzeniu. Oprócz Clover folwark posiadał teraz jeszcze trzy konie. Były to ładne, silne zwierzęta, chętne do pracy – były również dobrymi towarzyszami – ale bardzo głupie. Żaden z nich nie potrafił nauczyć się alfabetu poza literę B. Wierzyły we wszystko, co im opowiadano o Powstaniu i zasadach Animalizmu – chętnie słuchały zwłaszcza starej klaczy, której okazywały niemal synowski szacunek – jednak wydawało się wątpliwe,czy wiele rozumiały. Gospodarstwo rozwijało się całkiem nieźle, było też lepiej zorganizowane, a jego obszar powiększył się nawet o dwa pola, które zakupiono od pana Pilkingtona. Dokończono wreszcie budowę wiatraka, który napędzał młockarnię, oraz wzniesiono elewator do siana; przybyło też sporo nowych budynków. Whymper kupił sobie powozik. Atoli wiatrak nie został wykorzystany, jak to niegdyś zapowiadano, do wytwarzania prądu. Używano go do mielenia ziarna, co przynosiło spore dochody. Zwierzęta ciężko pracowały przy budowie następnego wiatraka; dopiero po jego postawieniu, zapowiadały świnie, zainstaluje się prądnice. Nikt jednak nie wspominał już o luksusach, których obraz Snowball roztaczał dawno temu przed zwierzętami, o stajniach oświetlonych elektrycznością, z ciepłą i zimną wodą, oraz o trzydniowym tygodniu pracy. Napoleon potępił owe pomysły jako sprzeczne z duchem Animalizmu. Prawdziwe szczęście, dowodził, polega na ciężkiej pracy przy skromnym życiu. Wyglądało na to, że folwark się wzbogacił, co jednak w żadnej mierze nie dotyczyło zwierząt, oczywiście wyjąwszy świnie i psy. Być może działo się tak częściowo dlatego, że było tak dużo świń i tak dużo psów. Nikt nie mógł zarzucić im lenistwa; one także na swój sposób pracowały. Cały czas zajmowały się, jak to niestrudzenie wyjaśniał Squealer ,nadzorem i organizacją pracy na folwarku. Znaczna część tych zajęć była tego rodzaju, że inne, głupsze zwierzęta nijak nie pojmowały, na czym to wszystko polega. Squealer powiedział im, że świnie dzień w dzień harują przy sporządzaniu takich tajemniczych rzeczy jak „rejestry”, „sprawozdania”, „protokoły” i „memoranda”. Były to spore arkusze papieru, które od góry do dołu należało pokryć pismem, a następnie wrzucić do ognia. Czynność ta miała zasadnicze znaczenie dla dobrobytu folwarku, zapewniał Squealer. Jednak ani świnie, ani psy nie wytwarzały żywności własną pracą; za to było ich wiele i zawsze dopisywał im apetyt.

Co zaś do innych zwierząt, to życie wydawało się im takie, jakie było na początku. Zwykle cierpiały głód, sypiały na słomie, piły wodę z sadzawki, pracowały w polu; zimą dokuczał im chłód, latem muchy. Niekiedy co starsze sięgały przytępioną pamięcią w przeszłość, usiłując przypomnieć sobie, czy w pierwszych dniach Powstania, wkrótce po wypędzeniu Jonesa, żyło im się gorzej czy lepiej niż obecnie. Jednak nic to nie dawało. Nie miały z czym porównać dzisiejszych warunków życia; mogły oprzeć się jedynie na kolumnach liczb Squealera, z których niezmiennie wynikało, że wszystko wciąż idzie ku lepszemu. Zwierzęta uznały zatem, iż problem jest nie do rozstrzygnięcia; na dobitkę miały zbyt mało wolnego czasu, aby się zastanawiać nad podobnymi sprawami. Tylko stary Benjamin twierdził, że pamięta każdy szczegół swojego długiego życia oraz że nigdy nie było dużo lepiej czy też dużo gorzej; jest to niemożliwe, albowiem – jak dowodził osioł – głód, niedostatek i rozczarowania stanowią niezmienne prawo życia.

Mimo wszystko zwierzęta nigdy nie traciły nadziei. Co więcej, ani na chwilę nie opuszczało ich poczucie dumy i wyróżnienia: wszak były mieszkańcami Folwarku Zwierzęcego, jedynego gospodarstwa w całym hrabstwie – ba, nawet w całej Anglii! – należącego do zwierząt i przez nie zarządzanego. Żadne z nich, nawet te najmłodsze, nawet nowi przybysze, których zakupiono z folwarków odległych o dwadzieścia czy trzydzieści kilometrów, nie przestało się tym zachwycać. Gdy zaś słyszały huk wystrzałów z fuzji i spoglądały na zielony sztandar łopoczący na wietrze, ich serca napełniała nieugięta duma; w takich chwilach zawsze powracano do dawnych heroicznych dni, do wygnania Jonesa, spisania Siedmiu Przykazań oraz do pamiętnych bitew, w których rozgromiono dwunożnych napastników. Niewyrzeczone się żadnego z dawnych marzeń. Wciąż wierzono w Republikę Zwierząt zapowiadaną przez starego Majora, Republikę, która powstanie, gdy po zielonych łąkach Anglii stąpać będą jeno zwierzęta. Prędzej czy później jej czas nadejdzie: może nieprędko, może nie za życia obecnego pokolenia, ale nadejdzie na pewno. Tu i ówdzie nucono nawet potajemnie melodię „Zwierząt Anglii”; w każdym razie wszystkie zwierzęta z pewnością znały tę pieśń, choć żadne nie odważyłoby się zapewne zaśpiewać jej głośno. Możliwe, że żyło się teraz ciężko i nie wszystkie nadzieje zostały spełnione, jednak zwierzęta zdawały sobie sprawę z tego, iż różnią się od swoich pobratymców z innych folwarków. Jeśli nawet cierpią głód, to przecież nie dlatego, że muszą żywić ludzi, swoich ciemięży cieli; jeśli nawet ciężko pracują, to przynajmniej pracują dla siebie. Żadne z nich nie chodziło na dwóch nogach. Żadne nie zwracało się do drugiego: „panie”. Wszystkie zwierzęta były równe.

Pewnego dnia, wczesnym latem, Squealer rozkazał owcom, by poszły za nim, i poprowadził całe stado na skraj folwarku, tam gdzie znajdował się skrawek nieużytku porośnięty brzeziną. Pod opieką Squealera owce spędziły na nim cały dzień, skubiąc liście. Wieczorem knur powrócił do domu, ale ponieważ było ciepło; nakazał owcom, by pozostały na miejscu. Skończyło się na tym, że trzymał je przez cały tydzień w odosobnieniu, z dala od pozostałych zwierząt. Squealer przebywał z owcami przez większą część dnia. Ciekawskim tłumaczył, iż uczy je nowej pieśni, w czym nikt nie powinien przeszkadzać. Wkrótce po powrocie owiec do domu, o słodkiej, wieczornej porze wytchnienia, gdy zwierzęta skończyły pracę i wracały do budynków, z podwórza dało się słyszeć przerażone rżenie. Zwierzęta zatrzymały się zaskoczone. Poznały głos Clover. Klacz zarżała ponownie;wszyscy ruszyli galopem i wpadli na podwórze. Tam ujrzeli to, co zobaczyła Clover. Świnię chodzącą na zadnich nogach. Tak, był to Squealer. Trochę niezgrabnie, jakby jeszcze nie przywykł do dźwigania swojego grubego cielska w tej pozycji, niemniej całkowicie utrzymując równowagę szedł po podwórzu. W chwilę później z domu Jonesa wysunął się długi rząd świń kroczących gęsiego, wszystkie na zadnich nogach. Niektórym wychodziło to lepiej, innym gorzej, kilka nawet chwiało się nieco i wydawało się, że marzą o kiju do podparcia, jednak wszystkie bez wyjątku kroczyły bez szczególnych kłopotów. Wreszcie rozległo się przeraźliwe ujadanie psów i przenikliwe pianie czarnego kogucika, a na podwórzu, w otoczeniu psiej eskorty, ukazał się sam Napoleon, majestatycznie wyprostowany, ciskając wokół wyniosłe spojrzenia. W racicy trzymał bat. Zapadła śmiertelna cisza. Osłupiałe i przerażone zwierzęta zbiły się w gromadkę, łypiąc na długi rząd świń stąpających powoli dookoła podwórza. Wydawało się, że świat stanął na głowie. Potem, kiedy minął pierwszy szok, przyszła chwila, gdy wbrew wszystkiemu – wbrew trwodze, jaką wzbudzały psy, wbrew przyzwyczajeniu nabytemu w ciągu długich lat, by nigdy na nic nie narzekać i niczego nie krytykować – zwierzęta zdobyłyby się może na protest. W tej samej jednak chwili owce, jak na komendę, zaczęły przeraźliwie beczeć:

- Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: lepiej! Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: lepiej! Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: lepiej!

Koncert ten trwał bitych pięć minut. Kiedy zaś owce się uspokoiły, przepadła jakakolwiek sposobność wniesienia sprzeciwu, albowiem świnie zdążyły już zniknąć w domu. Benjamin poczuł, że czyjś nos muska go po grzbiecie. Obejrzał się. Była to Clover. Jej stare oczy zasnuły się mgłą jeszcze bardziej niż zwykle. Nie mówiąc ani słowa pociągnęła go lekko za grzywę i zaprowadziła pod ścianę wielkiej stodoły, na której wypisano Siedem Przykazań. Przez kilka chwil osioł i klacz patrzyli w milczeniu na smołowaną ścianę z wymalowanymi na niej białymi literami.

- Oczy mam już nie te – powiedziała wreszcie Clover. – Nawet gdy byłam młoda, nie potrafiłam przeczytać tego, co tam wypisano. Ale wydaje mi się, że ta ściana wygląd ainaczej niż ongiś. Czy nasze Przykazania są te same, co dawniej, Benjaminie?

Po raz pierwszy osioł odstąpił od swoich zasad i przeczytał Clover to, co było wypisane na ścianie. Pozostało na niej tylko jedno Przykazanie. Brzmiało ono tak: WSZYSTKIE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNE, ALE NIEKTÓRE ZWIERZĘTA SĄ RÓWNIEJSZE OD INNYCH

Potem nikogo już nie zdziwiło, że nazajutrz świnie nadzorujące prace gospodarskie trzymały w racicach baty. Nikogo też nie dziwiło, że świnie kupiły sobie radio, poczyniły starania o założenie telefonu, oraz zaprenumerowały „Johna Bulla”, „Tit-Bits” i „Daily Mirror”. Nikogo nie dziwił widok Napoleona spacerującego z fajką w zębach po ogrodzie;nie, nikogo nie dziwiło nawet to, że świnie wyciągnęły z szaf ubrania pana Jonesa i nałożyły je na siebie. Sam Napoleon ukazał się w czarnym paltocie, myśliwskich bryczesach i skórzanych sztylpach, a jego ulubiona maciora paradowała we wzorzystej jedwabnej sukni,którą pani Jones wkładała w niedzielę. W tydzień później po południu na podwórze zajechało kilka bryczek. Na objazd folwarku zaproszono delegację właścicieli sąsiednich gospodarstw. Oprowadzono ich po całym terenie: delegaci wyrazili swój wielki podziw dla wszystkiego, co zobaczyli, szczególne zaś uznanie znalazł w ich oczach wiatrak. Zwierzęta pełły w tym czasie zagony rzepy. Pracowały pilnie, niemal nie podnosząc wzroku, nie wiedząc, kogo bać się bardziej – świń czy ludzi. Tego wieczora z domu świń dochodziły wybuchy głośnego śmiechu i odgłosy śpiewów. Nagle, na dźwięk pomieszanych głosów, zwierzęta tknęła ciekawość. Co mogło się dziać tam wewnątrz, gdzie po raz pierwszy zwierzęta i ludzie rozmawiali jak równy z równym?

Wszystkie zwierzęta zaczęły skradać się jak najciszej do ogródka przed domem.Przy furtce zatrzymały się nieco wystraszone, ale Clover dała znak, by podążyły za nią. Podeszły więc cichuteńko aż pod sam dom, a potem te, które były dość wysokie, zajrzały przez okno do pokoju stołowego. Przy długim stole siedziało sześciu gospodarzy i sześć co znamienitszych świń, a Napoleon zajmował honorowe miejsce. Świnie najwyraźniej czuły się całkiem swobodnie na swoich krzesłach. Towarzystwo grało w karty, ale akurat nastąpiła przerwa, widocznie po to, by mógł zostać spełniony toast. Wśród zebranych krążył wielki dzban, do kufli dolewano piwa. Nikt nie zauważył zdziwionych pysków zwierząt gapiących się z ogrodu. Pan Pilkington z Foxwood powstał, trzymając kufel w dłoni. Za chwilę, zapowiedział, poprosi zgromadzonych, by spełnili toast. Nim to jednak uczyni, czuje się w obowiązku wygłosić kilka słów. Otóż zarówno on sam, jak i (czego jest pewien) pozostali obecni, czerpie, powiedział,ogromną satysfakcję z tego, iż długi okres nieufności oraz nieporozumień dobiegł końca. Był bowiem czas – oczywiście należy zastrzec, iż ani on, ani ktokolwiek z gości nie żywi dziś podobnych przekonań – był więc czas, gdy szanowni właściciele Folwarku Zwierzęcego spotykali się z pewną – słowo: „wrogością” nie jest tu chyba na miejscu – ale być może z niejaką rezerwą ze strony sąsiadów – ludzi. Miały miejsce niezbyt fortunne incydenty, szerzyły się błędne poglądy. Mniemano, że istnienie folwarku, którego właścicielami i gospodarzami są świnie, jest czymś poniekąd nienormalnym, a ponadto mogłoby wywrzeć niekorzystny wpływ na sąsiedztwo. Zbyt wielu sąsiadów przyjęło za pewnik, nie wnikając,niestety, głębiej w istotę sprawy, iż na takim folwarku będzie się szerzyć rozpasanie i brak dyscypliny. Właściciele ci wykazywali zaniepokojenie, obawiając się o skutki podobnych wpływów na ich własne zwierzęta, a nawet na pracowników. Wszelkie wątpliwości zostały jednak rozproszone. W dniu dzisiejszym bowiem on sam i jego przyjaciele przybyli na Folwark Zwierzęcy i obejrzeli go bardzo dokładnie. Cóż takiego się okazało? Oto ujrzeli nie tylko najnowocześniejsze metody rolnicze, ale taką dyscyplinę i porządek, jakie powinny stanowić wzór dla wszystkich bez wyjątku gospodarzy. Nie pomyli się chyba, jeśli stwierdzi, iż pośledniejsze zwierzęta na Folwarku pracują więcej i otrzymują za to mniej żywności niż jakiekolwiek inne zwierzęta w ich hrabstwie. On sam zaś i towarzyszący mu goście podpatrzyli dziś sporo innowacji, które natychmiast zamierzają wprowadzić w swoich gospodarstwach.Tych kilka uwag, dodał, pragnie zakończyć raz jeszcze podkreślając dobitnie, iż Folwark Zwierzęcy oraz jego sąsiadów łączą i powinny łączyć przyjacielskie więzy. Między świniami i ludźmi nie ma i nie powinno być żadnych sprzecznych interesów. Wspólne są bowiem ich wysiłki, wspólne trudności. Czyż problemy z siłą roboczą nie są wszędzie takie same?

W tym momencie słuchacze dostrzegli, że pan Pilkington chciałby zabłysnąć przed towarzystwem jakimś starannie przygotowanym dowcipem, jednak przez chwilę tak był nim ubawiony, że nie mógł wykrztusić ani słowa. Wreszcie, dławiąc się dłuższy czas śmiechem,co zabarwiło na purpurowo jego liczne podbródki, zdołał wyjąkać:

- Skoro wy macie swoje niższe zwierzęta, z którymi musicie się użerać, wiedzcie, że my mamy nasze niższe klasy!

Ów bon mot wywołał ryk śmiechu, pan Pilkington raz jeszcze pogratulował świniom mniejszych racji żywnościowych, dłuższych godzin pracy i ogólnego braku pobłażania innym zwierzętom, co zauważył na Folwarku. Teraz zaś, dokończył, wzywa szanownych zebranych,by powstali i napełnili kufle.

- Panowie – zawołał – panowie, oto wznoszę toast:za pomyślność Folwarku Zwierzęcego!

Toast przyjęto entuzjastycznymi okrzykami i tupaniem. Napoleon był tak uszczęśliwiony,że opuścił swoje miejsce i obszedł stół, by przed wypiciem trącić się kuflem z panem Pilkingtonem. Gdy wrzawa ucichła, Napoleon, który nie usiadł, oznajmił, iż również on chciałby wygłosić kilka słów. Tak jak wszystkie jego poprzednie mowy, ta również była krótka i dotykała sedna sprawy. On także, powiedział knur, jest szczęśliwy, iż okres nieporozumień się zakończył. Przez dłuższy czas krążyły pogłoski – rozsiewane, jak miał powody przypuszczać, przez złośliwych wrogów – że poglądy jego i jego towarzyszy pachną wywrotowością, a nawet rewolucją. Zarzucano im usiłowanie wzniecenia buntu wśród zwierząt sąsiednich folwarków. Nic bardziej błędnego! Ich jedynym pragnieniem jest żyć w pokoju i utrzymywać normalne stosunki handlowe z sąsiadami. Folwark, którym ma zaszczyt kierować, dodał, jest spółdzielnią. Tytuł własności, który on sam przechowuje, należy wspólnie do wszystkich świń. Choć osobiście nie wierzy, dodał, by wciąż jeszcze utrzymywały się dawne uprzedzenia, niemniej jednak na folwarku zostały ostatnio wprowadzone pewne zmiany, których celem jest utrwalenie zaufania sąsiadów. Dotychczas zwierzęta miały na przykład niezbyt mądry zwyczaj zwracania się do siebie per „towarzyszu”. Ów zwyczaj będzie zniesiony. Inną dziwaczną tradycją nieznanego pochodzenia było defilowanie w niedzielę rano przed czaszką jakiegoś wieprza, przytwierdzoną do słupa ogrodowego. Temu także położy się kres, a czaszkę już zakopano. Szanowni goście być może zauważyli też zielony sztandar na maszcie. Jeśli tak, zapewne spostrzegli, iż białe kopyto i róg, które uprzednio zdobiły ów sztandar, zostały usunięte. Odtąd będzie to zwykła zielona flaga. Jeśli chodzi o wspaniałą, dobrosąsiedzką mowę pana Pilkingtona, stwierdził Napoleon, on ma tylko jedno jedyne zastrzeżenie. Otóż pan Pilkington przez cały czas mówił o „Folwarku Zwierzęcym”. Oczywiście nie mógł wiedzieć – albowiem podaje się to po raz pierwszy do wiadomości – iż nazwa „Folwark Zwierzęcy” została zniesiona. Odtąd folwark ma nosić dawną nazwę: „Folwark Dworski”, która to nazwa, jak sądzi, jest właściwa.

- Panowie – zakończył Napoleon – pozwólcie, iż wzniosę taki sam toast jak poprzednio, tyle że w innej formie. Napełnijcie kufle po brzegi. Panowie, oto mój toast: za pomyślność Folwarku Dworskiego! Wybuchł tak ogromny aplauz jak chwilę wcześniej i kufle wychylono do samego dna. Jednak zwierzętom, które przyglądały się temu z ogrodu, wydało się, że oto zachodzi jakaś dziwna przemiana. Cóż takiego zmieniło się w wyglądzie świń? Clover przyglądała się starczymi ,przyćmionymi oczami to jednemu ryjowi, to drugiemu. Niektóre miały po pięć podbródków, inne po cztery, jeszcze inne po trzy. Cóż takiego jakby się w nich przeobrażało i rozpływało? Umilkły już wesołe okrzyki, zebrani znów zasiedli do kart i podjęli przerwaną grę, a zwierzęta wycofały się cichcem. Nie uszły jednak i dwudziestu metrów, gdy naraz zatrzymały się w pół kroku. Z budynku doleciał je gwar podniesionych głosów. Pośpieszyły więc z powrotem i znów zajrzały przez okno. Tak, wewnątrz wybuchła zajadła kłótnia. Wrzeszczano na siebie, walono pięściami w stół, rzucano podejrzliwe spojrzenia, gwałtownie się zapierano. Źródłem nieporozumienia było to, iż Napoleon i pan Pilkington równocześnie zagrali asem pik. Słychać było dwanaście wściekłych głosów, a wszystkie brzmiały jednakowo. Nie było już żadnych wątpliwości, co się zmieniło w ryjach świń. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim.

George Orwell

orwell


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

10 Komentarzy

  1. Orwell był lewakiem i antyfaszystą walczącym w Hiszpanii przeciwko nacjonalistom. Gdyby dzisiaj żył to pewnie byłby mentorem antify, albo innego tęczowego gówna.
    Orwell krytykował totalitaryzm bolszewicki, ale nie dlatego, że ten niszczył tradycję narodu rosyjskiego i innych narodów, które ciemiężył. Nie dlatego, że prowadził on ludobójstwo na białych ludziach i że był on formą dominacji Żyda nad wschodnimi białymi narodami. Orwell krytykował totalitaryzm bolszewicki tylko dlatego, że naruszał on zasady „demokracji” i „wolności” rozumianej liberalnie.
    Dla Orwella nie było różnicy np między bolszewizmem i faszyzmem, dla niego jedno i drugie było totalitaryzmem, więc było tym samym, jedno i drugie to było „zło”.

    W przeciwieństwie do Orwella nie jestem przeciwnikiem jakiegokolwiek totalitaryzmu. Jeśli totalitaryzm ma znaczyć to, co miał Mussolini na myśli, a więc skupienie państwa i narodu wokół jednej idei, przenikanie tej idei przez całe życie społeczeństwa, pełne zaangażowanie obywateli w życie państwa i wreszcie dyscyplinę to jestem zwolennikiem tak rozumianego totalitaryzmu. Ogół jest wartością przewyższającą abstrakcyjną wolność jednostki, jednostka ma w pierwszej kolejności obowiązki wobec własnego państwa i narodu, potem ma dopiero prawa takie, na jakie sobie zasłużyła. Należy skończyć z tą głupią retoryką antytotalitarną, która jest bezcelowa i świadczy o nacjonalistach tylko o ich braku świadomości w zakresie celu, do jakiego nacjonaliści dążą. Nacjonalizm jest ideologią kolektywistyczną, nacjonalistyczna koncepcja demokracji jest odmienna od powszechnego rozumienia terminu ‚demokracja’, więc slogany o demokracji nienadają się ani na sztandary nacjonalistów, ani do nacjonalistycznej propagandy.

  2. Orwell był kim był. Jednak „Folwark” jest ponadczasowym dziełem, a dziś czytając widzę Polskę A.D. 2020. Szczególnie te świnie przy korycie knesejmowym ;)

    • Orwell dobrze opisał jedynie moment, gdy totalitaryzm zdegeneruje się do skrajnego zamordyzmu, zbrodni i koryciarstwa, tworzenia klik zawłaszczających dla siebie państwo. Poza tym sama w sobie krytyka totalitaryzmu jest głupotą, jest nonsensem. Zacytuję jeden mądry cytat jednego z naszych portalowych kolegów:

      „Chciałbym jeszcze dodać, że pojęcie cuck jest tu jak najbardziej na miejscu z perspektywy rasistowskiej. Z tej perspektywy rasy walczą między sobą o ziemię i zasoby. Która zwycięży? Najlepiej zorganizowana, to jest najbardziej kolektywistyczna, najbardziej totalna i totalitarna. Cuckpitalism (tj. indywidualizm) skazuje nas na klęskę w świętej wojnie ras, i właśnie dlatego musi zostać zniszczony”

      Pomijając pewne elementy retoryczne, które niektórych bardziej „umiarkowanych” mogą razić to w powyższym cytacie podana została cała prawda. Przetrwają te narody, które są najlepiej zorganizowane, tzn są najbardziej kolektywistyczne i totalitarne/totalistyczne. Choćby obecny kryzys demograficzny jest wynikiem złamania tej zasady, to jest rozleniwienia, braku dyscypliny, dezorganizacji i w konsekwencji przejścia na łatwiznę, egoizm, które kończą się niezaradnością i atomizacją, upadkiem solidaryzmu społecznego i twórczości. Zdrowy totalitaryzm powinien być jednym z aksjomatów nacjonalizmu jeśli nacjonalizm ma cokolwiek w przyszłości osiągnąć, jeśli ma być ideologią przyszłości.

      Dziwi mnie tylko to, że to, co było oczywiste dla nacjonalistów przed wojną dopiero teraz zostaje wyłożone na stół w byle komentarzu na portalu. Dziwi mnie to, że dopiero teraz przedstawiono to, co jest sednem totalitaryzmu, bo dotychczas chyba wszyscy nacjonaliści przyjmowali zafałszowany obraz totalitaryzmu narzucony przez demokraturę. A jeśli nie wszyscy to nikt nie wyjaśnił, co to jest prawdziwy totalitaryzm i dlaczego jest on dobry. Dla każdego totalitaryzm był synonimem przeciwieństwa wolności, demokracji i synonimem terroru.

    • „Orwell dobrze opisał jedynie moment, gdy totalitaryzm zdegeneruje się do skrajnego zamordyzmu, zbrodni i koryciarstwa, tworzenia klik zawłaszczających dla siebie państwo”
      Dodam jeszcze, że taki totalitaryzm jest w rzeczywistości wypaczeniem sensu prawdziwego totalitaryzmu. Terror przeciwko całemu narodowi wypacza rozumienie narodu jako całości, jako podmiotu historii, a koryciarstwo i zawłaszczanie państwa przez kliki jest zaprzeczeniem kolektywizmu, czyli rozumienia państwa i społeczeństwa jako dobra wspólnego, o które wszyscy powinni dbać.

    • Jak widzisz przełamanie tego indywidualizmu skoro ludzi ideowych, rozumiejących tę rzeczywistość o której piszesz jest niewielu? Upadek białego człowieka jest nieunikniony chyba że zdarzy się cud i nagle nastapi ogólne oświecenie. Czytałem ,,Śmierć Zachodu” Buchanana i liczby mówią same za siebie.

    • Wracając do cytatu, nawet jeśli nie wybuchnie wojna rasowa i rasy lepiej zorganizowane nie zniszczą nas to w wyniku obecnego zepsutego nieładu sami siebie zniszczymy, bez wojen i bez walk. Powszechne zepsucie moralne, tolerancjonizm, „antyrasizm”, wyuzdanie i dbanie tylko o własną dupę, czyli generalnie „wartości” antytotalitarystów wykończą naszą cywilizację.

    • „Jak widzisz przełamanie tego indywidualizmu skoro ludzi ideowych, rozumiejących tę rzeczywistość o której piszesz jest niewielu?”

      Jak widzę przełamanie indywidualizmu? Szczerze mówiąc nie liczę na wyjście do ludu i oświecanie go. Już niejeden próbował i kończyło się to na niczym. Nie chcę wydawać „nieomylnych” rad, bo nie uważam siebie za papieża, czy ajatollaha nacjonalizmu, zbyt wiele mam wad, żebym za takowego się uważał. Ale wydaje mi się, że nacjonaliści powinni zacząć od siebie. To znaczy powinni sami sprawnie zorganizować się i stać się społecznością kolektywną, taką „mini-totalitarną” w rozumieniu słowa „totalitaryzm”, jakie opisałem. Czyli w dalszej perspektywie sami powinni stać się takim małym społeczeństwem w obrębie polskiego państwa, polskiego społeczeństwa (nie chcę mówić państwem w państwie, bo to byłoby nadużycie, nie da się kopiować działalności państwowej w warunkach polskich). Problemem mogą być paragrafy i związane z tym państwowe polowanie na czarownice. W każdym razie, nie musi to być od razu zasięg ogólnokrajowy (nie ma aż tylu polskich nacjonalistów, żeby mogli ogarnąć cały kraj – niech zaczną od terenu istnienia całych ekip nacjonalistycznych, czyli na chwilę obecną duże i średnie miasta), jak coś będzie działać to samo będzie przyciągać nowe twarze i w ten sposób będzie stopniowo rozlewać się na cały kraj.
      W każdym razie polscy nacjonaliści powinni skończyć z patologiczną sytuacją istnienia większej ilości grup (zwalczających się ze sobą) niż liczy liczba nacjonalistów w tym kraju. Bodajże Paweł Suchodolski napisał, że zamiast stawiać na zjednoczony ruch polityczny trzeba tworzyć zdecentralizowane sieci doraźnie współdziałające ze sobą (czy coś takiego). To jest najgłupsza rada, jaka może zostać udzielona nacjonalistom, nie jesteśmy al-Kaidą żebyśmy mogli sobie pozwolić na taką walkę z systemem, w rzeczywistości nasze poglądy są niszowe i przeciętny Kowalski nie rozumie sporów przykładowo między Szturmem, a ONR i ma te spory w głębokiej dupie. Zresztą taka „sieciocentryczna” taktyka nie od dzisiaj jest obecna w ruchu, występuje nawet już zanim pojawili się Autonomiczni Nacjonaliści i poniosła ona porażkę, na dłuższą metę nacjonaliści nie zrobili kroku naprzód. Kolejnym błędem stosowanym przez nacjonalistów jest jednoczenie się ze środowiskami niemającymi z nacjonalizmem nic wspólnego. Głównie tu chodzi o MW oraz w przeszłości ONR. Bujanie się z ruchowcami i korwinistami to była największa głupota, te środowiska zbiły kapitał polityczny na nacjonalistach i jednocześnie same wypchnęły wspomnianych nacjo-frajerów z dyskursu. Ale też błędna była droga Falangi, najpierw bujali się z quasi-bolszewikami, teraz z komucho-konserwatystami, a efekt jaki? Nie zrobili żadnego postępu do przodu, zmarnowali 10 lat swojej działalności. Kolejnym błędem jest dostosowywanie się do różnych mend, które przyczłapują się z motłochu do organizacji narodowych. MW i ONR poniosły porażkę dostosowując swój przekaz do tych kurwiszonów. Bo tak naprawdę niezależnie od tego, czy identyfikujemy się jako rasowi, etniczni, czy kulturowi nacjonaliści to w rzeczywistości każdy z nas uważa to samo za priorytet, wszystkie te środowiska za priorytet uważają monoetniczność państwa, nikt nie chce masowej imigracji. Ale do rzeczy – każde środowisko nacjonalistyczne powinno stawiać warunek, że wyznają określone wartości i jeśli się to komuś nie podoba to wypad, nikt nie będzie nikogo trzymał na siłę w organizacji. No i powinno się dbać o to, kogo kieruje się na stanowiska kierownicze. Z takimi kryteriami przy okazji można się pozbyć zbędnych szkodników, którzy i tak na końcu opuściliby swoje środowisko.
      Jak już określone zostają problemy podziałów między nacjonalistami to należy przejść do następnej rzeczy. Przedstawiciele, najlepiej przywódcy wszystkich środowisk nacjonalistycznych, pomijając medialnych szurów takich jak Jabłonowski powinni spotkać się i przy luźnej atmosferze powinni przeprowadzić między sobą debatę, w której dyskutowaliby nad błędami popełnionymi przez nacjonalistów, nad przyczynami braku postępu środowiska nacjonalistycznego oraz nad strategią działania na przyszłość.
      Raczej na jednym spotkaniu nacjonaliści nie powinni kończyć, powinno się zrobić kilka spotkań, na których dyskutowanoby nad stworzeniem wspólnego ruchu politycznego będącego federacją ugrupowań.
      Dlaczego akurat zjednoczona organizacja, a nie sieciocentryczność? Bo jak już wspomniałem sieciocentryczność nie jest niczym nowym, a w ostateczności i tak prowadzi do porażki. A sprawna organizacja z przywódcą jest sprawdzonym już przed wojną rozwiązaniem, dzięki któremu nacjonaliści pozyskiwali tysiące ludzi i niekiedy przejmowali władzę tworząc następnie silne państwo. Dlaczego mamy się nie wzorować na swoich poprzednikach, którzy w przeciwieństwie do nas osiągali sukcesy, o jakich możemy sobie pomarzyć? Zwłaszcza że jak pokazuje współczesność ugrupowania nacjonalistyczne, które osiągają sukcesy stosują taką samą strategię. Więc zamiast głupich wojenek między nacjonalistami, z których każdy chciałby być wodzem niech raczej zjednoczą się zachowując autonomiczność w szczegółach, a w sprawach wspólnych i kluczowych niech zachowują jedność, zorganizowanie i dyscyplinę. Podziałami nacjonalizm nigdy nie wygra, zresztą na dzień dzisiejszy przy obecnym stanie liczebnym podzieleni nacjonaliści mogą sobie tworzyć leader party, ale chyba na urodzinach. Ale oczywiście przywództwo nie może polegać na koryciarstwie. Przywódca ma swoją funkcję widzieć tak samo, jak widział ją Codreanu. Codreanu mawiał, że nie uznaje egalitaryzmu, uznaje hierarchię i przywództwo, ale jeśli znalazłby się ktoś większy od niego to ustąpiłby z funkcji przywódcy Ruchu Legionowego.
      W zasadzie pierwszym krokiem, który przełamie spory ideowe między nacjonalistami jest odrzucenie demokracji liberalnej, pluralizmu, absolutyzowania wolności i wynikającego z tego liberalizmu ekonomicznego. Znaczy się po prostu konsekwentne odrzucenie tego, co jest charakterystyczne dla obecnego syfstemu, totalne odrzucenie bez żadnych wyjątków. Inne spory są w porównaniu do tej głównej kwestii mało ważne, są bzdurą. Odrzucenie tego podstawowego aksjomatu będzie przezwyciężeniem 90% sporów ideologicznych. Wtedy łatwiejsze będzie stworzenie jednej, zorganizowanej i zdyscyplinowanej struktury, a to jest pierwszy krok do jakiegokolwiek kroku naprzód.
      Na tym portalu w komentarzach było już mówione o „szkodliwości” drogi parlamentarnej, że nacjonaliści nigdy nie powinni angażować się w politykę parlamentarną. Sranie w banię, jeśli nacjonaliści mają uprawiać taki wyklętyzm to jak niby ma ktokolwiek usłyszeć głos nacjonalistów? Nie raz jak mówiłem o swoich sympatiach politycznych pytano mnie się co to jest NOP, nie mówię już o „popularności” takich grupek jak 3 Droga (swoją drogą rozłamowość i poparcie dla ruchowca Bosaka to z pewnością jest „mądre” posunięcie…), czy Szturmowcy. Po prostu przy obecnym nastawieniu polskich nacjonalistów nie wróżę żadnych sukcesów, stawiam krzyżyk na drogę.
      Ważna jest zarówno działalność oddolna, jak i polityczna, przezwyciężenie podziałów umożliwi intensyfikację na obu polach. Zaangażowanie oddolne ma napędzać rozwój działalności politycznej organizacji i na odwrót – działalność polityczna ma wspomagać działalność oddolną, umożliwiać jej intensyfikację i poszerzanie aktywizmu. No i oczywiście nacjonaliści w dłuższej perspektywie nie powinni lekceważyć znaczenia popularności. W ostateczności niemożliwa jest działalność zarówno polityczna, jak i oddolna, społeczna jeśli brakuje działaczy, a tych brakuje jeśli nie ma popularności.
      Oczywiście to wszystko nie zostanie osiągnięte od razu, należy ogarnąć etapy, kiedy będzie można uczynić następne kroki.
      Kluczowe jest jedno – nacjonaliści muszą sami być bardzo dobrze zorganizowani, by byli gotowi przejść do ofensywy (w znaczeniu działalności propagadowo-populistycznej), kiedy w państwie będzie nadchodzić kryzys lub kiedy będzie dobra koniunktura (np taka, jaka była w czasie trwania mody na patriotyzm). Nacjonaliści powinni być przygotowani na każdą okazję, która będzie dla nich okazją. Teraz mamy kryzys związany z koronawirusem. Gdyby nacjonaliści byli dobrze zorganizowani i dzięki temu zyskaliby duży rozgłos to mogliby obecnie skutecznie promować własne postulaty antyliberalne, antyglobalistyczne, antyimigracyjne i antykapitalistyczne. A tak to co zamiast tego mamy? Błaznów z konfrajeracji, których retoryka w zasadzie nie różni się od retoryki platformy. A wspominając o kobfrajeracji to oczywiście należy uważać na to, żeby stanowisk kierowniczych nie przejmowali tacy winniccy, albo inne andruszkiewicze, bo na koniec może się to skończyć tym, co mamy teraz, czyli za reprezentantów sprawy narodowej mają się ruchowcy w sojuszu z Sośnierzem – miłośnikiem pornoli z silikonowymi cyckami w roli głównej.
      Ale najważniejszym pierwszym krokiem jest poważna debata międzynacjonalistyczna, bez sal konferencyjnych, na gówno one są. Usiąść do stołu i bez zbędnych ceregieli i kurtuazji przedyskutować kluczowe kwestie dla przyszłości polskiego nacjonalizmu.

    • Po prostu nie można mówić o leczeniu narodu z indywidualizmu jeśli nie ma nawet odpowiedniego ośrodka, który by to mógł zrobić. Na razie mamy co najwyżej znachorów kłócących się o metody leczenia, chociaż sami nie do końca wiedza jak leczyć organizm (czyli naród) z choroby (jaką jest system i mentalność, którą system narzuca społeczeństwu).

    • „Nacjonaliści powinni być przygotowani na każdą okazję, która będzie dla nich okazją”

      Masło maślane. Nacjonaliści powinni być przygotowani na każdą okoliczność, która będzie dla nich okazją

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*