life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Ferdynand Ossendowski: Wędrówka w świat

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Wojciech Budzisz nie wiedział, co ma ze sobą robić.

Od roku życie chłopaka zaczęło się układać niepomyślnie.

Przypomniał to sobie Wojtek i westchnął ciężko.

Matki swojej nie pamiętał, bo umarła, gdy skończył zaledwie drugi rok życia i od tego czasu wychowywał go ojciec — rybak z Kuźnicy — milczący, pozornie surowy i pracowity.

Nieraz podczas zamieci zimowej, gdy morze spienione i gniewne waliło bałwanami w obmarznięte urwisko nadbrzeżne, a wicher wył i ciskał śniegiem i piaskiem w szybki okienek chaty, rybak mówił do syna:

— Matka (świeć, Panie, nad jej duszą w niebiosach!) pragnęła, abyś nie został, synku, rybakiem i nie bratał się z morzem, bo złe ono, zdradliwe i chciwe na życie ludzkie! Toteż umyśliliśmy posłać ciebie do szkoły i na sędziego czy tam lekarza uczyć… Spełniam jej wolę i wszystko jest tak, jak ona tego chciała.

Istotnie, Wojciech Budzisz ze szkoły powszechnej wstąpił do gimnazjum i doszedł już do siódmej klasy.

Wojtek zacisnął raptem zęby i nachmurzył czoło. Nigdy nie zapomni strasznego dnia, gdy dyrektor, zawoławszy go do kancelarii, kazał mu czym prędzej jechać do domu. Przyjechawszy do wsi, zastał w chacie tłum obcych ludzi. Jedni wynosili należące do ojca sieci, więcierze, żaki, drudzy oglądali stoły, tapczan i pościel, inni krzyczeli coś i wykłócali się z wójtem.

— Jesteś, nareszcie! — zawołał, ujrzawszy chłopaka, sąsiad rybak i ująwszy Wojtka pod ramię, wyprowadził go z chaty.

Pykając fajkę i strosząc szczeciniaste brwi, mruczał:

— Nieszczęście! Bóg tak chciał… Rybacka dola… Dziś on, jutro inny… Wiadomo — morze… nie matka to, ino macocha… Był twój ojciec na połowie… Łososie szły wówczas ławą, ale nadleciała wichura, no… i nie wrócił już twój ojciec, ani śladu po nim i po kutrze nie pozostało! Może kiedyś morze coś wyrzuci na brzeg, a może i nie…

Rybak wzdychał ciężko i żałośnie, a Wojtek myślał o ojcu, którego porwał i pochłonął Bałtyk, i płakał gorzko. Od tego dnia minęło prawie sześć miesięcy.

Po sprzedaniu domu i innego mienia ojca Wojtek otrzymał od wójta około pięciuset złotych pozostałych po spłaceniu wszystkich długów rybaka, zaciągniętych na wykształcenie syna, i opuścił rodzimą Kuźnicę.

Obliczywszy dobrze, doszedł do przekonania, że starczy mu pieniędzy do końca roku szkolnego, więc po dawnemu, mieszkając na stancji u pani Rożkowej, uczył się pilnie, aby otrzymać świadectwo z siedmiu klas gimnazjalnych, a potem…

„A potem — kombinował chłopak — muszę zaniechać dalszego kształcenia się i szukać sobie pracy”.

Młody Budzisz uczył się jeszcze staranniej. Zdawało się, że w ciągu drugiego półrocza chciał wchłonąć jak najwięcej wiedzy, aż wreszcie, otrzymawszy świadectwo, po raz ostatni wyszedł z gmachu gimnazjum.

Miał jeszcze na książeczce w PKO sto pięćdziesiąt złotych, a w kieszeni około dwudziestu.

Pożegnawszy panią Rożkową, wyjechał do Gdyni i nie tracąc ani godziny, rozpoczął poszukiwanie posady. Obszedł wszystkie urzędy, biura prywatne i przedsiębiorstwa, lecz wszędzie spotykała go odmowa. Wyzbywano się go różnymi sposobami, to oświadczając, że jest zbyt młody jeszcze, to że nie ma wolnych posad, to znów, że Wojtek nie posiada żadnego fachu.

Po kilku już dniach chłopak nie łudził się nadzieją, zrozumiawszy, że nic dla siebie w Gdyni nie znajdzie.

Wtedy to po raz pierwszy, siedząc na ławce na bulwarze Kościuszkowskim, zadał sobie straszne pytanie:

— Cóż będę ze sobą robił? A przecież muszę i coś robić będę!

Ostatnie słowa powtórzył na głos i nawet tupnął nogą.

Ktoś wybuchnął nagle wesołym, z lekka drwiącym śmiechem.

Wojtek obejrzał się. Na drugim końcu ławki siedział pucołowaty chłopak, w jego zapewne wieku, i śmiał się szczerze, aż mu białe zęby błyskały. Wojtek spostrzegł, że chłopak miał na sobie ciemnogranatową grubą kurtę, jaką noszą marynarze, na rogach kołnierzyka mosiężne kotwiczki.

— Cóż to, kawaler tak się na samego siebie rozsierdził, że aż kopytem przytupywał? — zapytał go drwiącym głosem nieznajomy i znowu wybuchnął śmiechem, a tak wesołym i beztroskim, że Wojtek nie wytrzymał i uśmiechnął się do niego.

— Bo to widzicie — powiedział — muszę zacząć nowe życie i robię pewne postanowienie. Szukam pracy, a tymczasem znaleźć jej tu nie mogę…

— Fiu! — gwizdnął przeciągle pucołowaty chłopak. — Taki wylizany szczur lądowy, jak za przeproszeniem — kawaler, to zapewne z miejsca w cwał chciałby być jakimś tam dyrektorem, prezesem czy innym ministrem?

— Skąd znowu?! — zawołał Wojtek. — Każdej podjąłbym się pracy, aby zarobić na życie i z czasem, dopiero po maturze i uniwersytecie być… prezesem, dyrektorem czy innym ministrem.

— No, to widzę, że dobrze wam w głowie ułożono! — pochwalił go chłopak i nagle spoważniał. — Dobrze! Chociaż czy wiecie dokładnie, co moglibyście robić, a czego nie?

Pytanie to zastanowiło Wojtka.

— Nie mam żadnego fachu — odpowiedział. — Ot, taki sobie niedoszły maturzysta ze świadectwem siedmiu klas gimnazjalnych…

— Macie mocne łapska? Grzbiet tęgi? A nogi?

Wojtek mimo woli obmacał się i po chwili odparł ze śmiechem:

— Wszystko w porządku! Siły mam i zdrowia pod dostatkiem!

— Gut*! — zawołał chłopak. — Więc posłuchajcie mnie. Chociaż prawie nie umiem czytać, ale i ja nie chcę być na ziemi niczym i marzę o prawdziwym, pożytecznym życiu. Rozumiecie? Nie miałem, jak i wy, żadnego fachu, a teraz od dwóch lat mam!

— Macie fach?

— A jakże! Jestem kukiem, to po marynarsku znaczy — kucharz!

— Na jakim parowcu pływacie? — spytał zaciekawiony Wojtek.

— Na parowcu! — zarechotał ubawiony chłopak. — Jestem kukiem na żaglowej barce fińskiego szypra Sajno Walmanajnena z Abo, zarabiam, ciułam grosz i marzę, by zdać kiedyś egzamin na szypra, mieć swoją barkę, a jeszcze lepiej — kuter parowy i ryć wszystkie morza, jak to robi nasza stara kadź „Fennia”!

— Niewielkie to zapewne pływanie robicie na tej swojej „kadzi” — uśmiechnął się Wojtek.

— Co wy możecie o tym wiedzieć, taki szczur lądowy?! — oburzył się kuk. — Nie wiecie zapewne, że właśnie barki żaglowe i kutry najwięcej mil morskich mają za sobą, bo stale pływają…

— Po Bałtyku… — wtrącił Budzisz.

— A właśnie że nie! — zaprotestował gorąco chłopak. — „Fennia” pływa z blokami granitu aż do Rio w Brazylii i Buenos w Argentynie. Stamtąd zaś powraca z pełnym ładunkiem kloców mahoniowych i palisandrowych dla tartaków i fabryk dykt. Teraz to wypłynęliśmy bodaj na dwa lata…

— Na tak długo?

— Jakżeż inaczej! Wieziemy granitowe płyty szlifowane na Maderę, gdzie na ich miejsce załadują nam kadzie z winem, by „stało pod wiatrem”…

— Co to znaczy? — zapytał Wojtek.

— Wino z Madery staje się lepsze i droższe, im dłużej pływa po ciepłych morzach. Będziemy wozić je na „Fennii” po Atlantyku i Oceanie Indyjskim półtora, a może i dwa lata. Kupcy potem nakleją na butelkach z tym winem papierki z napisem „rok” lub „dwa lata w Indiach” i będą za to obdzierali burżujów! — zaśmiał się kuk. — Ale zaczęło się od pecha!

— No, no?

— Zachorował nam Ikonen — pomocnik bosmana, więc szyper musiał zostawić go w szpitalu w Gdańsku. Teraz szuka zastępcy, ale jakoś kręci nosem i nikogo wybrać nie może, bo to i niełatwa rzecz! Ikonen gadał po niemiecku i francusku, pięknie pisał, rachunki i polisy załatwiał szyprowi, bo ten na tym się nie zna. Z bryzą w zawody iść, ze szkwałem za bary się brać, każdy prąd w morzu złapać — to jego rzecz, ale żeby z ludźmi gadać po ludzku i jakieś tam papiery pisać, to on — nie do tego! Starej daty szyper, wilk morski i tyle!

Wojtek milczał zamyślony i skupiony. Długo trwało milczenie. Wreszcie Budzisz spytał:

— Nie znam się ja na służbie marynarskiej, ale po niemiecku mówię biegle i po francusku dam sobie radę, a nawet po angielsku od biedy dobrze czy źle wyjęzyczyć się potrafię. Rachunków się nie ulęknę i wszelkie papiery, jeżeli będę miał wzory, wypiszę jak się należy. Jeżeli wy potrafiliście stać się kukiem, to dlaczegóż bym ja nie mógł być pomocnikiem bosmana? Może spróbuję pójść do waszego szypra? Jak myślicie?

Chłopak długo kiwał głową, pomagając tym sobie w rozważaniu pytania Wojtka, ale w końcu mruknął:

— Jedźmy do Gdańska! Było nie było, a spróbować nie zawadzi. Będę o was prosił szypra, bo stary mnie lubi.

— Dziękuję wam! Ale nie poznaliśmy się dotąd! Jestem Wojciech Budzisz.

— A ja Szymon Wawrzyńczak!

Uścisnęli sobie dłonie i szybkim krokiem skierowali się ku dworcowi kolejowemu.

Szyper, porozmawiawszy po niemiecku z Wojtkiem i dowiedziawszy się, że pochodzi z rodziny morskiej, dał mu na próbę jakieś rachunki i do wypełnienia przysłany przed chwilą kwestionariusz szpitala, a gdy chłopak skończył wszystko, poklepał go po ramieniu i spluwając za burtę, zamruczał:

— Właź z manatkami na barkę i płyń! Jeżeli wszakże nie będziesz robił jak należy, wyrzucę w pierwszym porcie, bo „Fennia” to nie przytułek, a Sajno Walmanajnen nie urodził się opiekunem lądowych wałkoniów! To już i wszystko! Daj mi swój paszport, bo muszę wyrobić dla ciebie książeczkę marynarską. Dobra! Pędź teraz po manatki!

Wojtek istotnie popędził i wkrótce, rozłożywszy swoje rzeczy i książki w szafce okrętowej, wyszedł na pokład. Załoga „Fennii” krzątała się koło żagli. Nieliczna to była załoga, gdyż prócz samego szypra i kuka składała się z czterech majtków — Finów, bosmana Duńczyka i nowego marynarza — Wojtka Budzisza.

Wojtek uważnie przyglądał się robocie załogi i przekonywał się coraz bardziej, że nie jest to zbyt zawiła filozofia. Jak najwięcej wprawy, odrobina sprytu i wiele siły — na tym wszystko polegało.

„Dam sobie radę!” — pomyślał z radością i uśmiechnął się do Wawrzyńczaka, który wdrapywał się na fokmaszt, aby rozwikłać poplątane linki żaglowe.

Po zachodzie słońca „Fennia” pod wszystkimi żaglami wypływała już na pełne morze.

Wojciech Budzisz rozpoczynał nowe, samodzielne życie. Nie trwożyło go. Był spokojny i nie dręczyło go więcej pytanie, co ma ze sobą robić, gdyż już „robił”.

Ferdynand Ossendowski

3348241-ferdynand-ossendowski-fot


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.


Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

3 Komentarzy

  1. Tak, to kolejna ciekawa postać, osobowość, indywidualność, obiezyswiat doswiadczany przez los zycie ludzi, pisarz, jakich nam dziś b.brakuje/II wojna św. i 50 lat komuny socjalizmu PRL i desracji ludowej zrobiły swoje/;
    a niejaki WS Michałowski /Rurociągi pismo/ sporo kiedyś w RM o nim mówił i pisał, chociaż sam jak twierdził jest ateistą/muzułmaninem?! jakoś tak…
    Przy okazji przypomina sie tu postac zmarlego nie tak dawno wybitnego tlumacza Wittgensteina, filozofa i logika wspolczesnego prof. B. Wolniewicza RIP oraz x. prof. JM Bochenskiego i takoz x. prof. M. Poradowskiego, pod koniec zycia osiadlego we Wroclawiu/tam tez ostatnie wyklady i prelekcje na placu Katedralnym; pozdrowienia!

  2. Był najczęściej tłumaczonym polskim pisarzem po Henryku Sienkiewiczu oraz jednym z najpopularniejszych autorów dwudziestolecia międzywojennego – jego książki zostały wówczas wydane w 80 milionach egzemplarzy. Za swój radykalny antykomunizm w okresie PRL został skazany na zapomnienie.

    Ferdynand Antoni Ossendowski był pisarzem, podróżnikiem, działaczem politycznym i dziennikarzem. Zmarł 3 stycznia 1945 roku, w Grodzisku Mazowieckim. Śmierć najprawdopodobniej zaoszczędziła mu cierpień z rąk NKWD, którzy dopuścili się nawet rozkopania jego grobu, aby potwierdzić, czy pisarz rzeczywiście umarł.

    Ossendowski był znienawidzony przez komunistów za wydaną w 1930 roku powieść biograficzną o Włodzimierzu Leninie – w której demaskował rewolucję październikową i jej przywódców – oraz za wspomnienia z Rosji z lat 1917-1920, w których opisywał zbrodnie bolszewików.

    – O jego życiu wiemy tylko to, co sam powiedział – prof. Zbigniew Kopeć w audycji Doroty Gacek z cyklu „Spotkania z Dwójką”. – Korzystamy z jego wspomnień, utworów biograficznych i wywiadów, które udzielał prasie. Większość informacji pochodzi ze źródeł, których sam jest autorem.

    Podróże inspirowane nauką

    Dorastał na Kresach w rodzinie szlacheckiej o tatarskich korzeniach. Żył najpierw w Lucynie, na terenie dzisiejszej Łotwy, a następnie w Kamieńcu Podolskim. Jako nastolatek przeprowadził się do Petersburga, w którym ukończył gimnazjum.

    – W tym czasie razem z wujem wyruszył na wyprawę, podczas której mieszkali w namiocie, polowali i łowili ryby. To był jego pierwszy kontakt z przyrodą, który później zaowocował podczas wędrówek przez Syberię, gdzie Ossendowski radził sobie doskonale – powiedział prof. Zbigniew Kopeć.

    W Petersburgu ukończył studia chemiczne i podjął pracę naukową. W jej ramach odbywał ekspedycje po Azji, które stały się inspiracją dla jego pierwszych książek podróżniczych.

    Już wtedy dał o sobie znać jego porywczy temperament. Z powodu udziału w demonstracjach studenckich musiał uciec z Rosji. Trafił do Francji i uczył się na Sorbonie, gdzie poznał samą Marię Skłodowską-Curie.

    Powrócił do Rosji i ponownie udał się na ekspedycje naukowe na Syberię. Kolejny raz podpadł carskiej władzy za udział w proteście przeciwko represjom wymierzonym w Królestwo Polskie podczas rozruchów rewolucji 1905 roku. Dostał wyrok kary śmierci, która została zmieniona na półtora roku więzienia.

    Po wyjściu na wolność tymczasowo się ustatkował i podjął pracę dziennikarza. Współpracował z rosyjskimi gazetami, a następnie zaczął pracę w polskim „Dzienniku Petersburskim”.

    Świadek rewolucji październikowej

    W Petersburgu zastał go wybuch rewolucji bolszewickiej w listopadzie 1917 roku. Nie miał złudzeń co do nowej władzy i uciekł z miasta w kierunku dobrze znanej mu Syberii.

    – Sądził, że tam odbędzie się walka. Pojawiła się Ententa i będzie wspomagać Rosję w zwalczaniu rewolucji. Znalazł się w szeregach tzw. białej armii admirała Aleksandra Kołczaka. Według swoich wspomnień był tam jednym z ministrów, co jest pewnie informacją grubo przesadzoną – mówił prof. Zbigniew Kopeć w audycji Polskiego Radia z 2017 roku.

    Podczas zawieruchy wojennej Ferdynand Ossendowski wszedł w posiadanie dokumentów, które potwierdzały finansowanie Włodzimierza Lenina oraz pozostałych przywódców rewolucji październikowej przez Niemców. Ściągnęło to na niego nienawiść bolszewików, spotęgowaną jeszcze bardziej po wydaniu w 1930 powieści „Lenin”, która demaskowała rewolucję oraz jej przywódcę.

    Po klęsce Kołczaka dotarł do Mongolii, gdzie dołączył do grona zwolenników barona Romana von Ungerna-Sternberga, zwanego „krwawym baronem” ze względu na brutalne metody walki z bolszewikami. Jest to najbardziej tajemniczy rozdział życia Ossendowskiego, do końca nie wiadomo, czym zajmował się w Mongolii.

    Pisarz-podróżnik

    Po ucieczce z kraju opanowanego przez bolszewików dotarł do Stanów Zjednoczonych, w których w 1920 roku wydał książkę „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Opisał w niej swoją drogę przez Syberię i Mongolię. Powieść szybko stała się światowym bestsellerem i przyniosła autorowi rozgłos, ale również dyskusje na temat wiarygodności. Wiązały się z ambicjami naukowymi autora, który podpisywał się z tytułem „profesor doktor”.

    – Zarzucano Ossendowskiemu, że jest niekonkretny, a jego doświadczenia są niemożliwe do przeżycia. Mylił się podstawowych sprawach odnośnie odległości, opisu gatunków i w związku z tym jest niewiarygodny jako naukowiec – mówił prof. Zbigniew Kopeć w audycji Doroty Gacek.

    Ossendowski odpowiedział na krytykę. Dbał o wiarygodność następnych książek – podawał rozmówców, od których zasięgał informacji – oraz zrezygnował z naukowych pretensji.

    Na początku lat 20. powrócił do Polski. Pomnażał fortunę zakrojoną na szeroką skalę działalnością wydawniczą. Wydał kilkadziesiąt książek podróżniczych i reportaży z rozlicznych podróży, m.in. do Afryki, Azji, ale również i po bezdrożach II Rzeczpospolitej.
    https://www.polskieradio24.pl/39/156/Artykul/2430720,Ferdynand-Ossendowski-drugi-po-Sienkiewiczu

  3. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci.
    https://dzieje.pl/aktualnosci/ferdynand-ossendowski-pisarz-demaskator

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*