life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

David Irving: Dziennik Radykała

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Niedziela, Key West, Floryda

Przedwczoraj wieczorem telefonowałem do mieszkającego na Florydzie Walta M., ponieważ doszły do mnie pogłoski, jakoby po mojej wizycie zaczął mieć kłopoty ze swoją kolekcją Kempnera. Przekazał mi kopie najważniejszych dokumentów, m.in. uważany przez długi czas za zaginiony ręcznie pisany dziennik działań bojowych Sonderstabu Oldenburg OKW.

Wcześniej poinformowałem różne wyższe uczelnie w Niemczech i w USA o istnieniu tej bezcennej kolekcji, na którą składa się zbiór nazistowskich dokumentów wojennych; M. odnalazł je w pojemniku na śmiecie opodal domu nieżyjącego Roberta M.W. Kempnera. Po dyskusji z moim znajomym uznałem, że znalezisko powinno trafić ostatecznie do archiwum amerykańskiego Muzeum Pamięci Holokaustu (USHMM), gdzie znajdują się pozostałe papiery Kempnera.

Pracownicy USHMM, którzy przeszukiwali w zeszłym roku dom Kempnera (zgodnie z jego ostatnią wolą) przeoczyli te papiery; nabył je potem legalnie M., handlarz antyków, który utrzymuje się z tego, że nabywa prawa do przeglądania zgromadzonych w domach przedmiotów i oddziela ziarno od plew.

Przed naszym spotkaniem i nim zinwentaryzowałem wszystkie te 15 kuferków wypełnionych dokumentami, M. złożyło również wizytę USHMM w osobie niejakiego dr. Meyera; w trakcie rozmowy padła obietnica wypłacenia M. około 2 mln. dolarów za ów nieoczekiwany historycznej wartości dar niebios. Wspomniano o takiej kwocie („Nie widzę żadnych problemów” – miał powiedzieć Meyer), ja jednak ostrzegłem M., że jest to suma nierealna, zwłaszcza, iż najwyraźniej nadal nie zostały odnalezione dzienniki Alfreda Rosenberga.

Wkrótce po mojej wizycie, opowiadał M., w połowie września odwiedził go ponownie wysoki rangą pracownik archiwum USHMM i po zbadaniu dokumentów zaproponował mu za nie kwotę 150 tys. dolarów. Dla dobicia targu panowie wymienili uścisk dłoni, niczego nie podpisywano.

Przez kilka dni nikt się jednak do M. nie odzywał, po czym (kontynuował M. w naszej rozmowie telefonicznej) sprawy przybrały zgoła nieoczekiwany obrót. Kolejnym gościem okazał się agent z filadelfijskiego oddziału FBI. Agent ów oświadczył mu, że kolekcja ulega konfiskacie, po czym zabrał ją z domu M.

Najwyraźniej działał w zmowie z USHMM, ponieważ poinformowano o zamiarze przekazania rzeczonych dokumentów – pomimo że nadal pozostają one własnością M. – do Muzeum Pamięci Holokaustu i to bez żadnego wynagrodzenia, czy odszkodowania. Jednakże M. jest, jak się zdaje, uszyty z odpornego materiału; miesiąc później wymógł, żeby przesłuchano go przed obliczem sędziego federalnego, wtedy to potwierdził, że jest legalnym właścicielem papierów, które nabył po tym, jak USHH je przeoczył. Przezornie sporządził zawczasu kilkanaście kopii dowodu transakcji na wypadek, gdyby oryginał „zaginął”.

W trakcie rozmowy telefonicznej z M. zdjęły mnie obawy, że lada chwila zacznie wymyślać Żydom za ich pokątne działanie i stosowanie brudnych sztuczek, lecz nie, nic takiego nie powiedział. Jest przekonany, że na dłuższą metę wygra, choć wzdychał, że musi niestety płacić wysokie honoraria prawnikom – a oczywiście jego przeciwników znacznie łatwiej stać na wyłożenie takich kwot niż jego.

Cóż, wiem coś o tym.

Ci ludzie mają w świecie taką reputację – a zyskali ją z powodu poczynań jednostek – którą na pewno trudno im przyjdzie zmienić. Przywódcy ich społeczności osiągają drobne sukcesy, jak na przykład usunięcie ze słowników czasownika „to jew” [w znaczeniu „okpić”, „oszukać” - przyp. tłum.], a tu nieoczekiwanie następuje jakieś wydarzenie, które stanowi kamień obrazy dla tego wrażliwego aż do przesady ludku.

Poniedziałek, Londyn

O 14.10 przyszła do mojego gabinetu nieco zaniepokojona Jessika. Jutro powraca po feriach do szkoły, toteż dziś ma ostatnią okazję, żeby obejrzeć w kinie „Odeon” przy Marble Arch ów słynny megafilm Harry Potter i kamień filozoficzny. Wgląd w gazetowy repertuar kin pozwala mi stwierdzić, że ostatni seans rozpoczyna się o 14.15. Przybywamy zdyszani do kina o 14.30 i lądujemy w wypełnionej zaledwie do połowy sali.

Film jest rzeczywiście widowiskowy i chyba nie muszę go zbyt obszernie komentować, ponieważ ludzie na każdym kroku słyszą o szczęściu pani J. K. Rowling, o jej sekretnym zamążpójściu, o książkach które pisze, o miliardach, jakie zarabia i o całej reszcie. Sam film jest czystą zabawą: Eton College spotyka Czarownika z Oz.

Jessika przeczytała dwukrotnie wszystkie cztery części Pottera i rozpoczyna czytać je po raz trzeci. Jest już znakomitym ekspertem.

Pisałem do 5.00 rano i miałem nadzieję zrelaksować się przez trzy godziny w kinowej ciemności, ale moje marzenia zniweczył płynący z ekranu hałas. Pojawiały się duchy, koty, trolle, nietoperze i służalczy trzygłowy rottweiler-olbrzym imieniem Fluffy, a wszystko przy wtórze donośnych dźwięków wytwarzanych w systemie Dolby surround. Ponadto zapomniałem już, jak trudno mi wyprostować nogi w kinie.

W „Odeonie” jest mniej przestrzeni dla nóg niż na pokładzie samolotu American Airlines (choć nieco tu bezpieczniej).

Oglądam więc film – i to z niesłusznych pobudek. Jako że posiadam wydany przez Sąd Najwyższy certyfikat poświadczający to, iż jestem skończonym antysemitą oraz rasistą, jestem wyczulony na wszystkie podteksty obrazu – jak na przykład świetnie wykreowane postacie goblinów, które w epizodzie rozgrywającym się w Banku Gringotta są informatorami i kasjerami; mają one złe, szydercze twarze, chytre i przebiegłe oczka oraz szpiczaste uszy.

Jednak największą (przyjemną) niespodziankę sprawiła mnie, osobnikowi z rocznika 1938, scena, kiedy to Harry przenika magicznym sposobem przez filar na stacji King’s Cross, który to filar jest wejściem na „Peron Dziewięć i Trzy Czwarte”; bohater znalazł się na ukrytym peronie, na którym stoi pociąg ciągnięty przez autentyczną brytyjską lokomotywę parową 4-6-2; scena ta przywołała mi na pamięć wspomnienia z roku 1942, kiedy to uczęszczałem do przedszkola prowadzonego przez panią Hall w Shenfield i w czasie każdego lunchu wpijałem palce w barierkę otaczającą nasz plac zabaw i z podziwem patrzyłem na przejeżdżające opodal pociągi „Gazelle”, „Springbok” i „Flying Scotsman”.

Jednak najprzyjemniejsze (przynajmniej dla mojego ucha) było to, że uczniowie występujący w filmie mówią stuprocentowym południowym akcentem.

Rzecz w tym, że wszystkie brytyjskie stacje telewizyjne i radiowe czują się obecnie w obowiązku obniżać poziom i zatrudniać spikerów mówiących prowincjonalnym akcentem, zwłaszcza ze środkowych hrabstw Anglii, albo nawet z okolic Newcastle. Lecz w całym Harry Potterze mówi się czystą, doskonałą angielszczyzną i nie słychać ani słowa z akcentem amerykańskim.

Czy twórcom z Hollywood wreszcie znudziło się obsadzanie angielskich aktorów wyłącznie w rolach Klausów von Bülowów, chytrych, czarnych charakterów i nazistowskich masowych morderców?

Od uczęszczającej do tej samej szkoły co Jessica dziewczynki, jej przyjaciółki, dowiedziałem się, że wielu szkolnych kolegów Harry’ego występujących w filmie uczy się (podobnie jak sam Harry) w szkole Sussex House przy Sloane Street, o dwa kroki od Harrodsa, i bezwstydna „sloanizacja” ich wymowy dostarcza wiele radości takim zatwardziałym rasistom (posiadającym na tę okoliczność stosowny certyfikat sądowy) – nawet jeśli Harry mówi w pewnej chwili, że Hermione „has gone to the bathroom”, podczas gdy każdy autentyczny angielski chłopiec użyłby w tej sytuacji słowa „lavatory”.

Przy okazji, świetne jest to, że producenci filmu jakby z opóźnieniem przypomnieli sobie o tym, że wśród szkolnych kolegów Harry?ego powinno być kilka czarnych twarzy; z podobnych przyczyn Czarni zaludniają teraz obowiązkowo programy emitowane przez stacje telewizyjne w południowej Anglii; niektóre sceny filmu ani chybi zostały nakręcone (albo nakręcone ponownie) i „wklejone” stosunkowo późno, ponieważ w dalszym ciągu obrazu – aż do końca – chłopcy i dziewczynki to bez wyjątku Biali.

Ponieważ stałem się poniekąd specjalistą od takich kombinacji, dostrzegłem w jednym z końcowych epizodów twarz czarnej dziewczynki, którą umieszczono tam za pomocą techniki cyfrowej – w scenie ukazującej porwany entuzjazmem tłum. Użyto tej samej techniki jak wtedy, gdy „wklejono” Toma Hanksa grającego Foresta Gumpa we fragment filmu dokumentalnego z lat 60., ukazującego prezydenta USA (ostatnio, o ile można sądzić, dokonano tego zabiegu na wideokasecie z wielebnym Osamą ibn Ladenem).

Jessica chwyta mnie za rękę i powracamy do piekła, którym jest Oxford Street w godzinie szczytu; zastanawiam się, kiedy producenci będą znów mogli kręcić takie filmy, jak chcą, bez żadnego dyktatu spod znaku „pozytywnej dyskryminacji” specjalistów od poprawności politycznej? [...]

Czwartek, Londyn

Całe popołudnie spędziłem w Public Record Office, poszukując przechwyconych niemieckich depesz zlokalizowanych prze Petera Witte’a. Przewodnik komputerowy informuje mnie, że znajduje się tam znacznie więcej informacji dotyczących mojej osoby: tajne dochodzenia prowadzone przez rząd i tak dalej; świadectwa furii sędziego Phillimore?a po moich komentarzach w książce Norymberga, ostatnia bitwa odnośnie do osobliwej roli, jaką odegrał on po wojnie, oraz informacje dotyczące jego groźby z 1970 r., że wytoczy mi proces (czego jednak nie uczynił). Dziś jednak nie mam czasu, żeby przeglądać te dokumenty. Życie płynie.

Jeśli chodzi o przechwycone depesze, nie poszczęściło mi się z t. HW16/37, właściwym tomem, sądząc po miesiącu (okazało się jednak, że nie był to tom właściwy). Depesze rozszyfrowane przez Bletchley Park są banalną mieszaniną komunikatów o dezerterach, o zaginionych osobach, o częściach zamiennych poszukiwanych do samochodów, skrzyniach biegów, o ludziach ubiegających się o urlop z powodu śmierci (na zapleczu frontu albo w walce) ich synów albo rodziców, prośby o specjalne przydziały kawy, papierosów oraz alkoholu na Julfest, drobne komunikaty o potyczkach z partyzantami (tu dwóch zabitych, ówdzie pięciu), awanse, nagrody i polecenia. Większość przechwyconych depesz pochodzi z frontu wschodniego, jednak odnalazłem też kilka z Saarbrücken, Pragi i z innych miast – kurs dla treserów psów, ucieczka sześciu jeńców brytyjskich ściganych przez policję z Graudenz oraz raporty o zniszczeniach budynków w czasie nalotów powietrznych.

Depesze informują że np. Mutter und Kind gesund (są to wiadomości o narodzinach), albo o egzekucji siedmiu zakładników dokonanej (jako akt represji) w Boże Narodzenie 1942 r. na rozkaz dowódcy wojskowego w Krusevaću – o, tam niewiele się zmieniło.

W innych znajduję raporty o niezbędnych zestawach mundurowych, zapytania o odpowiedni wymiar proporczyków umieszczanych na samochodach, o kradzieżach pojazdów. 6 I 1943 r. wszystkie jednostki łączności policyjnej otrzymały stosowne przypomnienie: „Dnia 6 I 1929 Heinrich Himmler został Reichsführerem SS”.

Niekiedy, choć bardzo rzadko, depesze mają zgoła inną treść, jednak nawet wtedy, by ująć rzecz przenośnią, nie znajdują się one wysoko na skali megabarometru Holokaustu:

31 XII 1942 jednostka gestapo w Braginie za linią frontu wschodniego informuje dowództwo, że Sonderkomando Bragin sonderbehandelt („poddał procedurze specjalnej”) 83 osoby; obecnie sprawdzono ogółem 581 osób, z czego zostało sonderbehandelt 355. „Aktion jest kontynuowana”.

Można się domyślać, że tych 355 nieszczęśników nie otrzymało nominacji do żadnych Oscarów; bardziej prawdopodobne, że doznali takiego traktowania, jakiemu Amerykanie oraz ich sympatyczni Północni Sojusznicy poddali jeńców w Mazar-i-Szarif [wymordowanie kilkuset więzionych talibów].

Z 18 I 1943 pochodzi kolejna depesza nadesłana przez tę samą jednostkę: mowa w niej o tym, że spośród 853 osób sprawdzonych zostało obecnie sonderbehandelt 614. Większość depesz to w porównaniu z nimi Kleinkram, małe piwo. Dnia 12 I jedyny raport 102 Batalionu Policyjnego do dowództwa w Mińsku brzmiał: „Dnia 11 I 1943 r. w Ko.i.ny zastrzelona jedna Żydówka. Żadnych innych wiadomości”. Sonderkommando Binder donosi dumnie w depeszy: „Zabito jednego bandytę”.

W tomie (liczącym około 1300 stronic i zawierającym 10 tys. depesz) znajduje się tylko jeden telegram z wysokiego szczebla: dnia 9 II 1943 r. Himmler zawiadamia telegraficznie obrzydliwego nazistowskiego masowego mordercę, generała SS Ericha von dem Bach-Zalewskiego (był on jednym z podstawowych źródeł, na które powoływał się prof. Richard Evans, „superekspert” Lipstadt w moim procesie):

„Drogi Bachu, gauleiter Sauckel [pełnomocnik Hitlera do spraw siły roboczej - przyp. D.I.] domaga się, żeby jego gestii – jako siła robocza – podlegały wszystkie osoby wyłapane w ramach operacji przeciwpartyzanckiej i skierowani do obozów koncentracyjnych. Nie mogę spełnić tej prośby. Uważam jednak za właściwe skierowanie do gauleitera wszystkich osób podejrzanych nie będących partyzantami, poprzez ewakuację w najlepszym wypadku całych rejonów Białorusi. Tajne! – H. Himmler”.

Interesujące są regularne (niemal codzienne) raporty niemieckie z Serbii dotyczące aresztowań, porywań, zabijania mieszkańców, operacji wojskowych oraz strat wśród partyzantów. Jednak liczby są skromne.

Nie ma śladu depesz Hofle’a, muszę więc ponownie sprawdzić te materiały.

Środa, Londyn

Całe popołudnie spędziłem w Public Record Office; przebywałem tam do 19.00, poszukując odnalezione przez Petera Witte?a tekstów przejętych depesz. Właściwa teczka nr 23 okazała się cieńsza niż ta, którą przeglądałem tydzień temu. Teczkę nr 22 odnalazłem rok temu „na własny koszt”, a gdybym kontynuował wtedy poszukiwania, natrafiłbym również na te dokumenty – oraz na wiele innych. Ostatecznie opuszczam gmach z siedmioma stronicami gęstego maszynopisu i nie mogę się nadziwić, że światowej sławy historycy-konformiści nie odnaleźli tych depesz. Nic dziwnego, że jakiś Browning albo jakiś Evans jeży sierść i rzuca błotem, gdy zabiera im sprzed nosa łup jakiś historyk „amator” w rodzaju Petera Witte’a, czy Stephena Tyasa.

Tekst przejętej depeszy, o której wspominali Witte i Tyas (znajduje się on w Raporcie 355a), jest w teczce i wydaje się autentyczny, choć niestety dokonywano z nim kiedyś jakichś manipulacji.

Depesza została przejęta w trzech fragmentach: 83, 234 i 250, z których uległ zniekształceniu trzeci kluczowy. Jak można sądzić, zawiera on dane, których zażądał Heinrich Himmler; znajduje się on także w dokumentach zawierających depesze przechwycone najwidoczniej trzy dni później, w wersji przekazanej sobie przez strony trzecie (Raport 358b). Uważam, że jest to ogólna odpowiedź na telegram, który Hitler wysłał do swoich wszystkich ministerstw, i w którym zażądał danych. Potrzebował ich do przemówienia, jakie planował wygłosić 30 stycznia w 10. rocznicę objęcia władzy w Niemczech przez NSDAP. (O tym, że führer wysłał taką prośbę świadczą źródła archiwalne w nazistowskim ministerstwie lotnictwa i Kancelarii Rzeszy.)

Niemiecki oryginał tej złowieszczej depeszy nie jest jednak utrzymany w ponurym i makabrycznym tonie, jaki nadano mu w ostatnio opublikowanym przekładzie na angielski (nie chcę przez to powiedzieć, że tekst nie ma takiego wydźwięku – tyle tylko, że jest on nieobecny w wersji oryginalnej).

Zniekształcono kluczową frazę „Stand … 31.12.42”, po której następują wielkie liczby. Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że tekst brzmiał „Stand der Aktion bis 31.12.42” (stan Akcji do 31 grudnia 1942), nie wiemy jednak, co się stało z ludźmi, których to dotyczy, wyjąwszy porównywalne szczegóły zawarte w raporcie Korherra: durchgeschleust, albo sonderbehandelt.

W żadnym innym miejscu, przynajmniej jeśli chodzi o tę teczkę, nie ma skrótów L, B, S i T, używanych w odniesieniu do obozów utworzonych w ramach akcji „Reinhardt”, choć z drugiej strony nic nie wyklucza takiej rozsądnej dedukcji. (A propos: Peter Witte należy do tych, którzy uważają, że nazwa „Reinhardt” pochodzi od imienia Heydricha, nie wziął on jednak pod uwagę dokumentów RFSS pers. Stab, z których jednoznacznie wynika – a dowodzą tego Aktenzeichen, nagłówki korespondencji – że nazwa pochodzi od nazwiska Fritza Reinhardta z ministerstwa finansów.)

Wreszcie, zaskoczyła mnie ogromna wartość, jaką będą miały te akta HW.16 – jeśli i kiedy zostaną poddane szczegółowej analizie – dla poznania prawdziwego obrazu tajnych działań w Oświęcimiu. Niestety, zadanie to jest straszliwie pracochłonne (i takie, że sam się go nie podejmę); na dobre zapoznanie się z zawartością każdej teczki w Public Record Office należy poświęcić jeden dzień, należy też doskonale znać język niemiecki oraz skróty używane w III Rzeszy.

Odbrązowiacze zwrócą uwagę na transport 6000 polskich (i żydowskich) zegarmistrzów z Oświęcimia do innych obozów, pomimo oczywistego faktu, że było niebezpiecznie pozbywać się takich Geheimnisträger. „Eksterminacjoniści” wskażą jednak na fakt, że Rudolf Höss, komendant Oświęcimia, miał najwyraźniej trudności z dostarczeniem tej grupy do transportu…

David Irving

Tekst ukazał się w “Szczerbcu”, czasopiśmie Narodowego Odrodzenia Polski.
Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Pismo do nabycia:
http://www.archipelag.org.pl/ oraz na Allegro

Irving


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , , , , ,

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. z innych miast – kurs dla treserów psów, ucieczka sześciu jeńców brytyjskich ściganych przez policję z Graudenz.

    Grudziądza.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*