life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Aurelien: Konflikt Rosja-Ukraina to nie zawody sportowe

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Spójrzcie na większość zachodnich mediów na temat Ukrainy w tych dniach, a pomyślicie, że czytacie relacje dziennikarzy sportowych z serii meczów między dwoma zespołami w ciągu sezonu meczowego. Wzloty i upadki, zmiany zawodników, zmiany w zarządzie, kłótnie o kary, kłótnie o taktykę. Ale w rzeczywistości, oczywiście, konsekwencją próby opisania poważnej współczesnej wojny w ten sposób jest to, że większość czytelników ma tak samo małe pojęcie, o co chodzi w kryzysie na Ukrainie, jak sami eksperci.

Jedną z rzeczy, które zauważyłem podczas kariery na niższych szczeblach rządu, wyrzucania śmieci, przynoszenia kanapek i tak dalej, było to, jak mało systemów politycznych jest otwartych na zrozumienie i przyswojenie prawdziwie nowych koncepcji. Nie mam na myśli zmiany zdania: to dzieje się cały czas. Mam na myśli zmianę fundamentalnego sposobu, w jaki postrzegają świat lub jakiś jego aspekt. Niekoniecznie jest to krytyka zaangażowanych osób; jest to bardziej odzwierciedlenie oszałamiającej szybkości, z jaką rozwijają się wydarzenia, ograniczonego czasu na przemyślenia i analizy, nieustannych żądań mediów dotyczących natychmiastowego komentarza oraz faktu, że każda sytuacja jest nie tylko o wiele bardziej złożona, niż się wydaje na początku; nieuchronnie miesza się to również z wieloma innymi złożonymi problemami, nie wspominając o całej gamie różnych i zróżnicowanych aktorów. Rezultatem jest to, co nazywam Syndromem Istniejących Ram: nie ma czasu, a często nie ma ochoty, aby dowiedzieć się, co naprawdę się dzieje. Powstaje więc pytanie: Jak dopasować to wydarzenie do moich istniejących ram pojęciowych? – a co za tym idzie – Które wydarzenie, które myślę, że rozumiem, najbardziej to przypomina?

Tego rodzaju podejście umożliwia podejmowanie przez rządy niezbędnych nieoficjalnych osądów oraz podejmowanie decyzji i sprzedawanie mediom, które same są zwykle katastrofalnie źle poinformowane o czymkolwiek ważnym. Problem jest zatem z powodzeniem konceptualizowany i tymczasowo rozwiązywany, a wszyscy są zadowoleni, dopóki nie stanie się jasne, że to ramowanie było w rzeczywistości błędne i należy znaleźć inną ramę. Oczywiście próby narzucenia ram mogą być konkurencyjne, ponieważ nie każdy będzie miał te same ulubione modele: niektórzy mogą mieć modele wyuczone na przykład ze studiowania historii lub przynajmniej wierzyć, że mają. Tak więc w przypadku kryzysu w Kosowie w 1999 roku Roland Paris zidentyfikował (https://aix1.uottawa.ca/~rparis/Metaphor.pdf) ”wojnę metaforyczną”, ponieważ ludzie Zachodu, którzy nie mogli znaleźć tej prowincji na mapie, rywalizowali ze sobą, aby narzucić jej swoje osobiste modele tego, co się dzieje. Najbardziej zabawną próbą było kolejne wyjście na mit monachijski: mocarstwo grozi uznanemu na arenie międzynarodowej państwu przemocą, jeśli nie odda pod jego kontrolę części terytorium zamieszkanego przez mniejszość etniczną. Tak, ten Miloszević naprawdę był nowym Hitlerem.

Jednak na Ukrainie sama skala i złożoność konfliktu sprawiły, że eksperci szukają sposobów na konceptualizację rosyjskiej operacji (i oczywiście sprawianie, że wyglądać będzie na nikczemną), a więc wymyślają imponująco brzmiące, ale nic nie znaczące sformułowania. „Nieuzasadniona agresja”: w porządku, a twoja definicja usprawiedliwionej agresji brzmi….. ? „Brutalna inwazja”: w porządku, a twój pomysł na łagodną inwazję byłby …? Nie chcę szydzić, ale jest to przypadek zbiorowej ekspertyzy Zachodu, która jest przerażona czymś, w czym nie ma doświadczenia ani odpowiednich zdolności intelektualnych, aby to zrozumieć. Nie ma dobrze rozumianych ram pojęciowych, które obejmowałyby tego rodzaju kryzys, a ta Wojna po prostu nie przypomina żadnego z tych wstępnie ugotowanych intelektualnych fastfoodów, które każdy dziennikarz trzyma dziś w biurku czy w plecaku. Sami eksperci wojskowi mogą mieć wspomnienia dowodzenia trzydziestoma lub setką żołnierzy w Afganistanie przeciwko talibom, z czego próbują uogólniać, mnożąc wszystko przez około milion.

Nieuchronnie więc eksperci kończą pisać o rzeczach, które myślą, że rozumieją, a analiza konfliktu ukraińskiego zmierza do najmniejszego wspólnego mianownika, traktując cały ten upiorny biznes tak, jakby był to jakiś długotrwały sportowy konkurs, w którym czasami jedna drużyna jest na czele, czasami druga, a eksperci mogą spędzać godziny na sondowaniu tego, kto ich zdaniem „wygra” i dlaczego. I tak jak ludzie, którzy nigdy nie uprawiali sportu po ukończeniu szkoły, mogą mieć opinię na temat prawdopodobnego zwycięzcy pojedynku sportowego, tak każdy, kto kiedyś widział film wojenny, może mieć opinię na temat Ukrainy.

Cóż, przypuszczam, że tak wygląda wolne społeczeństwo [free society]. Mimo to mamy prawo oczekiwać od tych, którzy wysuwają się naprzód w celu wyjaśnienia takich rzeczy, że przynajmniej najpierw spróbowali przygotować się intelektualnie. Nie musi to również oznaczać, że ktoś taki służył w wojsku: wielu komentatorów wojskowych spektakularnie się myliło w ciągu ostatniego roku. Wymaga to jednak zrozumienia, jak wygląda planowanie i prowadzenie niezwykle poważnych, złożonych i długoterminowych operacji wojskowych z najwyższego szczebla wojskowego i politycznego. Można to wywnioskować z własnego doświadczenia i obserwacji: można to do pewnego stopnia zaczerpnąć to z książek, jeśli na przykład dogłębnie przestudiujecie front wschodni w II Wojnie Światowej i zastosujecie lekcje, ale nie możecie tego zrozumieć, mówiąc wprost, grając w gry wideo lub nawet spędzając sześć miesięcy w Afganistanie jako dowódca plutonu. Ramy, których potrzebujecie, są zasadniczo niezwykle intelektualne (choć oczywiście zawierają praktyczne ograniczenia) i byłbym bardzo zaskoczony, gdyby te ramy intelektualne były nauczane gdziekolwiek na Zachodzie. Z pewnością odkryłem, że próba wyjaśnienia innym tego, co myślą o tym eksperci o wiele lepiej poinformowani, niż ja, jest zasadniczo niemożliwa. Po tym, jak zwrócę uwagę, że jest to wojna na wyczerpanie [attrition war] i że kontrola nad terytorium jako takim nie znaczy zbyt wiele, mój rozmówca powie: „Tak, ale nie można zaprzeczyć, że Ukraińcy wygrywają, ponieważ odzyskali to czy owo terytorium”.

Nie, nie ustanawiam się jako nowy Clausewitz (choć przywołam go ponownie za chwilę), ale chcę wyjaśnić, dlaczego de facto sportowa metafora relacjonowania wojny jest myląca, a nawet niebezpieczna, i spojrzeć na to, czego możemy się nauczyć od innych, lepiej poinformowanych umysłów o tym, jak rozumieć konflikty tej wielkości, czasie trwania i powadze.

* * *

Podstawowy problem wynika z ludzkiej potrzeby zidentyfikowania lub spierania się o „zwycięzcę”, nie martwiąc się zbytnio o to, co oznacza „zwycięstwo”. Widzimy więc artykuły o tytułach takich jak „Trzy sposoby, w jakie Ukraina może osiągnąć zwycięstwo”, „Dlaczego Putin nie może wygrać” i „Czy Ukraina może utrzymać zwycięską dynamikę?”; są one zwykle skonstruowane na podstawie najnowszych pogłosek o ruchach wojsk, postępach i porażkach, dostawach sprzętu lub ich obietnicach oraz rzekomych problemach moralnych. Problem polega na tym, że wygranie wojny jest nieco bardziej skomplikowane koncepcyjnie niż wygranie w krykieta lub rozgrywki baseballowej, a przyczyny tego wszystkiego sprowadzają się zasadniczo do warunków zwycięstwa.

W sporcie jest to w zasadzie proste. Istnieją zrozumiałe i akceptowane warunki zwycięstwa: ogólnie rzecz biorąc, wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów w określonym czasie. W niektórych przypadkach (krykiet jest klasycznym przykładem) możliwe są remisy (w Anglii, biorąc pod uwagę pogodę, są one normalne), a w ciągu serii pięciu meczów wszystko może zależeć od ostatnich godzin ostatniego meczu. Nawet w sportach takich jak wyścigi samochodowe, może być dość późno w sezonie, zanim ktoś lub jakiś zespół zgromadzi wystarczającą liczbę punktów, aby nie można było ich matematycznie pokonać. A jeśli jedna osoba lub zespół wygrywa, to automatycznie przegrywa druga.

Taka tendencja myślenia w metaforach sportowych ma kilka bardzo ważnych konsekwencji. Jednym z nich jest to, że uwaga jest zawsze skupiona na krótkim okresie. Czy X będzie gotowy na następny mecz? Czy Y zdoła przezwyciężyć uporczywą niemożność zdobywania bramek? Czy tor w Z będzie faworyzował mistrzów czy pretendentów? Po drugie, w wielu sportach wynik może być niepewny do późna i przynajmniej częściowo zależeć od czynników niematerialnych. Tak więc wasza drużyna piłkarska może przegrywać trzema bramkami do dwóch na piętnaście minut przed końcem, ale inspirujący epizod waszego najlepszego gracza daje dwa gole w dziesięć minut. Hurra! Wasz przeciwnik w wyścigu samochodowym może prowadzić przez kilka minut, a potem jego samochód się psuje i wycofuje się. Ostatnie przetasowania i sprowadzenie kilku nowych graczy zmienia zespół i wygrywacie resztę serii.

Ale wojna w większości taka nie jest. Oczywiście, działania małych jednostek [small-unit actions], które przynoszą taktyczne zwycięstwa, mogą mieć swoje znaczenie. (Chociaż zapytaj jakiegokolwiek Południowoafrykańczyka o różnicę między Rorke’s Drift a Isandlwaną.) Ale zwycięstwo w wojnie jest sprawą na dużą skalę i wiąże się z warunkami zwycięstwa, które często wykraczają daleko poza sukces na polu bitwy.

Poprośmy tylko Clausewitza, aby przypomniał nam, o co chodzi w wojnie. Jest to, powiedział, instrument polityczny. Państwo wyznacza sobie cel polityczny i decyduje, że wojna jest najlepszym sposobem osiągnięcia tego celu, a przynajmniej jego istotną częścią. Przywództwo polityczne ustala warunki zwycięstwa w kategoriach tego celu, a wojsko opracowuje plany osiągnięcia tych warunków zwycięstwa poprzez działania wojskowe. Ale Clausewitz był również gotów zaakceptować, że osiągnięcie warunków zwycięstwa siłą militarną nie jest łatwe ani automatyczne, i w tym momencie metafora sportowa zaczyna być strasznie myląca. Chcę użyć kilku historycznych przykładów, aby spróbować pokazać, jak eksperci od „zwycięstwa” mają bardzo małe pojęcie o tym, co w ogóle sami mają na myśli.

* * *

Po pierwsze, w sporcie, a także w zawodach politycznych (kolejna popularna i wprowadzająca w błąd analogia) lub w konkurencji w zaawansowanych technologiach, „wygraną” można obliczyć stosunkowo łatwo, ponieważ przeciwnicy próbują zrobić to samo. Niektóre płyty CD i DVD sprzedają się lepiej niż inne. Polityk chce takiego samego miejsca w parlamencie i tej samej pracy w rządzie, co konkurent. Wszystkie partie polityczne chcą większości mandatów. A co najważniejsze, drużyna piłkarska chce wygrać więcej meczów i być wyżej w mistrzostwach niż jakakolwiek inna. Wygrana i przegrana są zatem wyrażane i rozumiane w stosunkowo prymitywny sposób. Oczywiście nawet wtedy eksperci mogą nieco się pomylić, gdy żadna partia nie osiągnie ogólnej większości, gdy słynny kandydat nie zostanie wybrany lub gdy nieznana partia nagle dokona przełomu. Ale przynajmniej eksperci mogą powiedzieć, że z Latającym Cyrkiem Monty Pythona „cóż, było prawie tak, jak się spodziewałem, z wyjątkiem tego, że to druga strona wygrała”. Zasady to zasady.

Tak nie jest w przypadku wojny, gdzie cele obu stron są często zupełnie inne. A porażka dla jednej strony nie zawsze oznacza zwycięstwo dla drugiej. Weźmy więc pod uwagę słynne bitwy pod Heraculą i Ascumum, stoczone i wygrane przez króla Pyrrusa w 280 i 279 r. pne. Oba były zwycięstwami Epiru i porażkami Rzymian. Kto mógłby chcieć więcej? Cóż, komentarze Pyrrusa po drugiej bitwie przeszły do historii w różnych formach i w różnych językach, ale sprowadzają się do tego: „Kolejne takie zwycięstwo i mamy przechlapane”. Pyrrus stracił bowiem tak wiele swoich najlepszych żołnierzy i tylu najlepszych dowódców, że musiał się wycofać i wrócić do domu. Natomiast Rzymianie, walcząc na swoim terytorium, mieli dużą liczbę świeżych rekrutów do przyprowadzenia do następnej bitwy: Pyrrus nie miał żadnych. Tak więc nawet w najprostszej klasycznej bitwie, jaką można sobie wyobrazić, „wygrana” może być złożoną rzeczą. Jeśli macie armię liczącą sto tysięcy ludzi i zmuszacie armię przeciwnika do ucieczki, tracąc połowę swoich sił w stratach, to w skrócie możecie wygrać. Ale jeśli dwie kolejne armie tej samej wielkości atakują was, a wy nie macie rezerw, cóż, może nadszedł czas, aby się wycofać. Wielcy dowódcy, tacy jak Napoleon, mogą walczyć i wygrywać kolejne bitwy z różnymi częściami sił wroga, ale właśnie dlatego są świetnymi dowódcami.

Spójrzmy na kilka szczególnie rażących przykładów tego zamieszania co do tego, co oznacza „zwycięstwo”. Wiele z nich jest gramatycznych: pojedyncze „zwycięstwo” może oznaczać coś zupełnie innego niż „zwycięstwo” w sensie absolutnym. Przypomnijmy sobie teraz punkt Clausewitza, że warunki zwycięstwa są zasadniczo polityczne. Dopóki te warunki polityczne nie zostaną osiągnięte, nie ma zwycięstwa. Nie ma nic bardziej absurdalnego niż powszechny lament o „wygraniu wojny i przegraniu pokoju”. Te rzeczy nie różnią się od siebie, a drugie wynika bezpośrednio z pierwszego. Zadaniem wojska jest stworzenie warunków, w których cele polityczne mogą zostać osiągnięte. Jeśli przywództwo polityczne nie wie, jak przekształcić zwycięstwo militarne w sukces polityczny, to nigdy nie powinno było powierzać tego zadania wojsku. Tak właśnie dzieją się katastrofy takie jak Afganistan. Jeśli weźmiemy półki pełne dokumentów programowych dla kraju, które krążyły po 2001 roku, to ignorując nonsens prezentowania tego w PowerPoincie i setki aneksów, mieliście proces myślowy, który wyglądał mniej więcej tak.

· Pokonaj talibów.

· Rób coś.

· Stwórz nową Szwajcarię, tylko z lepszą pogodą.

· Wycofaj wojska.

Brakowało oczywiście jakichkolwiek wskazówek, co te etapy miałyby zawierać, lub jak miałyby się one odnosić przyczynowo do siebie. Innymi słowy, nie było mechanizmu transmisyjnego, który przekształciłby zwycięstwo militarne (jeśli możnaby było nim zarządzać) w sukces polityczny.

Ale jest to ciągła pokusa w planowaniu polityczno-wojskowym i nie jest nowa. Najbardziej skandaliczny przykład, jaki przychodzi mi do głowy, to taki, który może nie wydawać się oczywisty, ponieważ tak wiele o nim dyskutowano i pisano, a jego zwycięstwa i porażki analizowano w mikroskopijnych szczegółach. Mam na myśli niemiecką inwazję na Związek Radziecki – operację Barbarossa. Kiedy dorastałem, stosunkowo niewiele książek poruszających temat frontu wschodniego przedstawiało to jako epickie starcie tytanów, w którym Niemcy byli o krok od zwycięstwa, z jednym zwycięstwem po drugim, tylko po to, by w końcu zostać odrzuconym i zdecydowanie pokonanym. Nie jest to rzadki obraz nawet dzisiaj, ale większość współczesnych historyków powiedziałaby, że jest poważnie błędny. Wielu twierdzi, że wojna zakończyła się w październiku 1941 r., a po tym klęska Niemiec była tylko kwestią czasu. Inni twierdzą nawet, że porażka była pewna już w sierpniu 1941 roku. Dlaczego?

Cóż, miejscem, od którego należy zacząć, są niewiarygodnie prymitywne i ignoranckie założenia przyjęte przez OKW i OKH na temat przebiegu wojny (w istocie, jak zobaczymy, przebiegu w jakim musiałaby potoczyć się wojna). Zasadniczo plan kampanii był następujący:

· Zniszcz Armię Czerwoną i państwo radzieckie w ciągu około 3-6 tygodni.

· Zostaw siły okupacyjne.

· Idź do domu.

I nie, nie żartuję. Możecie poczytać dokumenty i pamiętniki z tamtych czasów. Można śmiało powiedzieć, że błędy popełnione w niemieckiej analizie Armii Czerwonej i państwa sowieckiego stanowią największą porażkę wywiadowczą we współczesnej historii. Ale chodzi o to, że rzeczywisty plan kampanii: przemieszczanie żołnierzy, jednostek, samolotów, wszystkie te rzeczy były wyraźnie oparte na tym, że ta dziwaczna analiza była całkowicie słuszna. Musiała być słuszna, ponieważ Niemcy mieli jedynie wojsko i potencjał przemysłowy do prowadzenia wojny, która miała się skończyć za kilka miesięcy.

Ach, ale z pewnością były tytaniczne bitwy wygrane przez Niemców przynajmniej do Moskwy w 1941 roku, pierwszego poważnego zwrotu? Potem wygrali kilka bitew w 1942 roku. To prawda, ale to jest właśnie różnica między zwycięstwami militarnymi a wygraniem wojny. Tak, Niemcy otoczyli i odcięli duże części Armii Czerwonej, ale nigdzie w takiej skali, jakiej potrzebowali. Wiele jednostek uciekło, ponieważ Wehrmacht nie miał wystarczających sił, aby uszczelnić kieszenie, a wielu z tych, którzy byli w pułapce, albo walczyło zaciekle do końca, albo rozpoczęło wojnę partyzancką. Niemcy w ogóle się tego nie spodziewali. W miarę upływu miesięcy Armia Czerwona i jej baza produkcyjna stawały się silniejsze, słabł również Wehrmacht. Żaden czysto militarny sukces nie mógł tego zmienić, ponieważ istniały nieodłączne ograniczenia co do tego, co siły tej wielkości mogły osiągnąć. Być może można już dostrzec współczesne echa.

Wszystko dlatego, że cele, do których dążyły obie strony, były zasadniczo różne. Niemcy mieli jedną szansę na wygranie szybkiego, nokautującego ciosu, który usunąłby ostatniego sojusznika Wielkiej Brytanii, na zawsze położyłby kres czerwonemu zagrożeniu i dostarczyłby ogromne ilości żywności i surowców do Rzeszy. Tak więc dla Niemców zwycięstwo oznaczało osiągnięcie fantastycznych celów w ciągu trzech miesięcy. Oznaczało to rozbicie aparatu państwa radzieckiego, aby nie mogło ono zwiększyć produkcji wojennej ani powołać nowych armii. Oznaczałoby to całkowite zniszczenie Armii Czerwonej jako siły bojowej, zanim będzie mogła wezwać rezerwistów i otrzymać nowy sprzęt. Trzy miliony żołnierzy w jednostkach bojowych musiałoby zostać zabitych lub pozostawionych na śmierć, ponieważ Niemcy nie przemyśleli problemu jeńców wojennych. A straty niemieckie absolutnie musiałyby być tak lekkie, jak to tylko możliwe.

Dla Związku Radzieckiego cel był prosty: przetrwanie. Ich rezerwy siły roboczej i przemysł obronny były lepsze od rezerw niemieckich. Gdyby państwo i Armia Czerwona mogłyby być utrzymane razem jako funkcjonujące systemy, ostatecznie by wygrały i żadna ilość czysto militarnego zwycięstwa tego nie zmieni. Jesienią 1941 r. powinno być oczywiste, że Niemcy nie mogą wygrać, nawet jeśli czas nieuniknionego zwycięstwa Rosji był kwestionowany. I po raz kolejny stało się tak dlatego, że mechanizmu transmisji, aby przekształcić siłę militarną w cele polityczne – po prostu brakowało.

Czasami strategie zawodzą, ponieważ warunki zwycięstwa są niemożliwe ze względów praktycznych i politycznych, a nie czysto wojskowych. Brytyjskie bombardowania niemieckich miast w latach 1941-1945 były wymierzone dosłownie w „morale ludności cywilnej”, jak gdyby Morale było gdzieś nazwą miasta. Biorąc pod uwagę, że Brytyjczycy mogli bombardować tylko w nocy, a bombardowanie w nocy było wysoce niedokładne, bombardowanie obszarowe narzuciło się Brytyjczykom jako strategia, więc byli zmuszeni przyjąć następujący plan kampanii:

· Zrzucaj bomby, zabijaj ludzi, niszcz domy.

· W Niemczech coś tam się dzieje.

· Naziści są obaleni i wojna się kończy.

Ponownie, nie żartuję, możecie przeczytać o tym sami. Jest jednak oczywiste, że brytyjskie warunki zwycięstwa – rewolucja wewnętrzna spowodowana bombardowaniami, prowadząca do bezwarunkowej kapitulacji Niemiec – były fantazją i w rzeczywistości nikt w Londynie (ani później w Waszyngtonie) nigdy nie był w stanie opisać mechanizmu transmisji, który miał to spowodować. Co najważniejsze, zasadniczy etap planu – wewnętrzna rewolucja – nie był czymś, co Brytyjczycy mogliby kontrolować, a nawet na co naprawdę mogliby wpływać. To była tylko aspiracja. Natomiast cele nazistów były znacznie prostsze: utrzymać państwo w ryzach i utrzymać produkcję wojenną. W tym odnieśli duży sukces.

Podsumowując, jeśli polityczny stan końcowy, którego szukacie, nie jest faktycznie osiągalny, wszystkie pozorne „zwycięstwa” i tymczasowe „triumfy” są w istocie stratą czasu. Ostatni i stosunkowo niedawny przykład pokazuje jednak, że nawet jeśli Zachód jest w stanie sformułować polityczny stan końcowy, niekoniecznie okazuje się on zgodny z oczekiwaniami. Epizod ten odzwierciedla również powierzchowność zachodniego myślenia strategicznego, odzwierciedloną w wszechobecnej tendencji do personalizacji konfliktów i kryzysów. Jeśli ten przywódca lub ten dyktator może zostać obalony, uważa się, że pokój powróci. Ten sposób myślenia jest bardzo stary: w pewnym momencie prezydent Nasser, Patrice Lumumba, Fidel Castro, Nelson Mandela, Saddam Husajn, pułkownik Kadafi, prezydent Asad i wielu innych było postrzeganych albo jako niebezpieczne siły destabilizujące swoje kraje i regiony, albo, jak to wielkie stare powiedzenie głosi, „uciskające ich naród”. Tak więc na przykład pozbycie się Kaddafiego zapoczątkowałoby nowy okres demokracji i stabilności w Libii i w regionie.

Najciekawszym przypadkiem jest przypadek Slobodana Miloszevicia, którego zachodni przywódcy dziwacznie nazwali fanatycznym serbskim nacjonalistą. (Trzeba powiedzieć, że niewielu z nich spotkało prawdziwego fanatycznego serbskiego nacjonalistę.) Miloszević, jak argumentowano po 1995 roku, był jedyną przeszkodą w pokojowym rozwiązaniu wszystkich problemów na Bałkanach. Gdyby tylko udało się go pozbyć, prozachodni umiarkowani politycy, którzy zawsze byli wyprowadzani przez zachodnie ambasady, z pewnością przejęliby władzę i wszystko byłoby dobrze. Ale w jakiś sposób, gdy przychodziło do rzeczywistych wyborów, Miloszević zawsze wygrywał i nikt nie mógł zrozumieć dlaczego. Nieprzypadkowo grupa kosowskich albańskich radykałów rozpoczęła paskudną kampanię rebeliancką, która do 1998 roku spowodowała kilkaset ofiar śmiertelnych i podsunęła niektórym państwom NATO sprytny pomysł. Plan kampanii był następujący:

· Zagroź działaniami wojskowymi NATO, chyba że Serbia odda Kosowo pod „międzynarodową” kontrolę wojsk NATO.

· Po tym, jak Serbia się wycofa, upewnij się, że Miloszević weźmie winę na siebie.

· Miloszević przegrywa wybory w 2000 roku.

· Prozachodni umiarkowani politycy dochodzą do władzy.

· Pokój i radość na Bałkanach.

Ironia polega na tym, że chociaż część NATO poszła katastrofalnie źle (NATO potknęło się o wojnę bombową, do której nie było przygotowane ani wyposażone, w wyniku czego sojusz prawie się rozpadł), część stanu końcowego faktycznie się pojawiła. Miloszević wycofał się pod presją Rosji i został pokonany w wyborach w 2000 roku. Oprócz tego, że… Oprócz tego, że Miloszević został odsunięty od władzy po wyborach przez (prawdziwych) serbskich nacjonalistów na ulicach Belgradu, machających serbskimi flagami i skandujących „Serbia, Serbia”. Był pogardzany jako człowiek, który sprzedał kosowskich Serbów NATO, a zastąpił go, no cóż, ktoś, o kim nikt wcześniej nie słyszał, ponieważ nie spędzał tyle czasu w ambasadach. Vojislav Kostunica był antykomunistycznym, radykalnym nacjonalistycznym politykiem, który nie chciał oddać Kosowa. I oczywiście historia trwa dalej.

Być może nadszedł czas, aby położyć kres historycznym przykładom. Ale chcę jeszcze raz podkreślić fakt, że jest rzeczą powszechną, a nawet normalną, że walczący na wojnie mają warunki zwycięstwa, które nie są prostymi lustrzanymi odbiciami, ale mogą być zupełnie różne, i że warunki jednej strony mogą być łatwiejsze do osiągnięcia niż drugiej. Wiadomo na przykład, że większość grup oporu, ruchów nacjonalistycznych i antykolonialnych „wygrała” dzięki strategii nieprzegrywania: po prostu trzymania się w ryzach i wyczerpywania drugiej strony. To działało przeciwko Francuzom w Algierii i przeciw Portugalczykom w Angoli, chociaż według normalnych standardów mocarstwa kolonialne „wygrały” wojnę. Ale może to działać również w drugą stronę. Frakcja irlandzkich nacjonalistów, którzy nigdy nie zaakceptowali podziału z 1921 roku, próbowała wiele razy „wypędzić Brytyjczyków” z Ulsteru, w szczególności w okresie „kłopotów” między późnymi latami 60-tymi a 90-tymi. Ale zbrojne skrzydło, Irlandzka Armia Republikańska, nigdy nie było wystarczająco silne, aby pokonać Brytyjczyków militarnie i przejąć kontrolę nad Ulsterem. A gdyby Brytyjczycy „wycofali się” z prowincji (termin, który nigdy nie został zdefiniowany), rezultatem byłaby krwawa wojna domowa, którą wygrałaby protestancka większość. W istocie zatem cele IRA były niemożliwe do osiągnięcia, a wszystko, co Brytyjczycy musieli zrobić, to próbować zakłócić ich działalność, czekając, aż się poddadzą, co ostatecznie okazało się prawdą.

* * *

W tym kontekście zakończmy słowem lub dwoma o Ukrainie i o strategiach każdej ze stron: jest to ważne, ponieważ uważam, że strategia NATO jest dobrym przykładem zasady, że jeśli tak naprawdę nie rozumiecie, co próbujecie zrobić, jest mało prawdopodobne, że cokolwiek osiągniecie. Ukraina jest co najmniej w równym stopniu konfliktem intelektualnym, co militarnym. Pomimo niemal nieodpartej pokusy, by wierzyć, że „to było zaplanowane”, rzeczywistość jest taka, że nikt na Zachodzie nawet w najmniejszym stopniu nie wyobrażał sobie, kilka lat temu, że możemy być tu, gdzie jesteśmy. Rosjanie natomiast tak, przynajmniej w zasadzie. Ultrasi w zachodnich stolicach, którzy fantazjowali o konflikcie między Rosją a Ukrainą, a nawet otwarcie tego pragnęli, zakładali, że doprowadzi on do rosyjskiej klęski w ciągu kilku dni i zainstalowania „prozachodniego” rządu. W obecnej chaotycznej sytuacji rzeczą najbliższą planowi kampanii, jaką mają teraz jest:

· Wysadzaj mosty i organizuj śmiałe rajdy komandosów.

· Poczekaj, aż rosyjskie morale upadnie.

· Nowy prozachodni rząd ewakuuje się i przeprasza.

A jeśli istnieje jakiś wiarygodny dokument, który ma bardziej wyrafinowaną strategię, naprawdę chciałbym go zobaczyć.

Rosjanie nie są intelektualnymi nadludźmi, tak samo jak nie są militarnie niezwyciężeni. Ale intelektualnie działają na innym poziomie niż my i to od jakiegoś czasu. Zastanówmy się: cel strategiczny jest publicznie ogłaszany od piętnastu lat: poprawa bezpieczeństwa Rosji poprzez odmowę obecności i wpływów mocarstw zachodnich na pobliskich terytoriach, przy jednoczesnym pielęgnowaniu więzi obronnych i gospodarczych z państwami niezachodnimi. Oznacza to rozbudowę potencjału konwencjonalnego i nuklearnego Rosji, zwłaszcza w obszarach takich jak rakiety, gdzie Zachód jest słaby, oraz tworzenie coraz bardziej autarkicznej gospodarki, co ma poprawić pozycję negocjacyjną Rosji. Można przypuszczać, że na początku 2022 roku rosyjskie władze uznały, że ich strategia polityczna nie ma szans na skuteczność i postawiły na militarną, która sama w sobie była z góry przemyślana.

Celem wojskowo-strategicznym była neutralizacja Ukrainy i utworzenie częściowo rozbrojonego obszaru odpowiadającego mniej więcej dawnym państwom Układu Warszawskiego. Można to zrobić poprzez zastraszanie, przemoc lub jedno i drugie. Plan kampanii początkowo wyglądał na przesadny strach i szok [overawe and shock] dla Ukrainy, zmuszając ją do niezbędnych ustępstw. Kiedy to się nie udało, Moskwa zwróciła się do opcji wojny na wyczerpanie [attrition]. Ponieważ Rosja ma dziesięciolecia zapasów amunicji i produkcji broni oraz ogromny rezerwuar wyszkolonej siły roboczej, nie może przegrać wojny na wyczerpanie, do której w każdym razie od dawna się przygotowywała.

Gdy zbliżamy się do osiemdziesiątej rocznicy bitwy pod Kurskiem, po której klęska Niemców i ich licznych europejskich sojuszników była niewątpliwa, istnieją pewne niesamowite podobieństwa koncepcyjne. Podobnie jak w 1943 roku, Zachód nie może wygrać, ale czas i charakter rosyjskiego zwycięstwa nie są jeszcze jasne. Rosyjska zdolność do generowania sił i produkcji uzbrojenia jest znacznie niedoceniana. Armia rosyjska i system polityczny nie załamały się po kilku dniach czy tygodniu. I tak dalej.

Niezależnie od tego, której stronie „kibicujecie” w tej wojnie (jeśli nie mogę was wyleczyć z używania sportowych metafor), jedno jest jasne. Rosjanie mają wypracowaną strategię, a Zachód nie. Oczywiście nie wszystkie strategie są skuteczne, a improwizacja czasami wygrywa wojny. Ale obawiam się, że nie tym razem.

Aurelien

Publikacja po zgodzie Autora polskiego tłumaczenia (https://novusordo-pl.blogspot.com).


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: 

Podobne wpisy:

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

20 Komentarzy

  1. Wojna wiele namieszała. Ale rok to wystarczający okres czasu by każdy się otrząsnął. Pokaż mi swoich przyjaciół a powiem ci kim jesteś. Przyjaciele żydowskiej oligarchii rządzącej Ukrainą to: USA (szczególnie w osobie kliki Bidena), brytyjska finansjera z City, Izrael. Intelektualne wsparcie dostali od osób takich jak Bernard Henry Levy, oraz czołówka postmodernistów, i lewackich mediów.
    W Polsce cała rządząca elitka: PiSowska, PeOwska, lewacka.
    Ukrainę dumnie wspiera cała polska Antifa – organizują zbiórki na broń, machają żółto-niebieskimi flagami, donoszą na „onuce i prowokatorów”. Jest to prawdziwy banderofilski „sojusz ekstrementów”
    A… byłbym zapomniał… do przyjaciół Zełenskiego i Kołomojskiego zalicza się także hałaśliwa garstka europejskich „nacjonalistów” o mentalności subkulturowo-kibolskiej. Coż… pewien sowiecki przywódca słusznie nazwał kiedyś tego typu osobników mianem „pożytecznych idiotów.

    • W przeciwieństwie do (((atlantystów))), nigdy żaden Rosjanin nie oskarżał mnie o kolonizację Kresów Wschodnich czy tłumaczył mi, dlaczego Biała rasa musi zginąć za niegodziwości względem murzynów i kolorowych.

    • 22 stycznia kilkudziesięciu sług ukraińskich z trzeciej drogi, szturm, niklot, i białoruscy rewizjoniści z flagami kolaborantów hitlerowskich przebiegło po Warszawie. Najwięcej białoruskich, a fanatycy nędzymorza wznosili hasła typu; ” śmierć wrogom Europy”. Taka komedyjka.

    • Mnie bardziej śmieszą te niby-flagi Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Multietniczny, multirasowy żydowski byt.

    • Z tym, że wtedy go tworzyli Polacy, a powód był taki, że nie udało nam się odzyskać ziem Polski Zachodniej.

    • @Wojtek Grom
      Nie dostrzegasz wyjątkowości tej akcji. Po raz pierwszy w historii polscy „nacjonaliści” zorganizowali marsz, w którym 80% uczestników to obcokrajowcy. Te kilkadziesiąt osób to łącznie z tą większością białoruską ;)
      Trochę zasmucił mnie brak braci i sióstr z Ukrainy, ale później przypomniałem sobie, że to chłopi „ukraińscy” wspomagali oddziały rosyjskie w tłumieniu powstania :)
      *
      Natomiast wracając do meritum, to sam tekst jest jednym z lepszych poświęconych tej wojnie. Jest też inny wymiar tego konfliktu obok „kibicowania” – totalne zbydlęcenie „kibiców”. Zachwycanie się zdjęciami zmasakrowanych/spalonych ciał, epatowanie okrucieństwem, brak elementarnego szacunku dla człowieka, przyjmowanie jednostronnej propagandy jako najprawdziwszej prawdy etc.

    • @Zadrużny
      zwróciłem uwagę na tą flagę. Z tym, że to jest zwykła ahistoryczna stylizacja. Taka flaga czerwono-biało-czerwona nigdy nie była używana w czasie powstania styczniowego. Powstańcy używali sztandarów biało-czerwonych (z Orłem Białym i Pogonią) oraz uwaga biało-czerwono-niebieskich (z Orłem Białym Pogonią i Archaniołem). No ale te drugie oryginalne sztandary prawdopodobnie paradoksalnie zbyt przypominają kolory flagi rosyjskiej więc chłopcy wymyślili powstańcom nową flagę XD … – być może inspiracją w tym pomyśle była flaga białoruskiej opozycji…

    • Oryginalne trójkolorowe sztandary Powstania Styczniowego – w barwach pansłowiańskich:
      nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/powstanie-styczniowe-150-rocznica/aktualnosci/choragwie-powstania-styczniowego-znaki-honoru-i-nadziei
      kresy.pl/kresopedia/polska-bialo-granatowo-czerwoni/
      tygodnik.tvp.pl/45440873/obok-orla-znak-pogoni-poszli-nasi-w-boj-bez-broni

      takie barwy teraz są „trefne” więc zmyślono nową flagę – żałosne…

    • Tak czy siak gloryfikacja tych powstań to ultradebilizm.

    • @Zadrużny

      tak… ale to tylko symbolicznie ukazuje z czym mamy do czynienia.
      Cała PiSudczykowska „polityka historyczna” jest kreowana pod bieżące potrzeby geopolityczne. To nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną i rzetelną oceną takich czy innych wydarzeń. Chodzi jedynie o manipulacje świadomością społeczną – podsycanie emocji na danym „odcinku”. Oczywiście że nie stoją za tym Polacy – bo Polska nie jest krajem niepodległym. Można zatem powiedzieć że rządowa narracja bogoojczyźniana to jedynie pewne ładne opakowanie dla obcych interesów. Swego rodzaju „lokalna forma” dla zachodniej globalistycznej agendy w dobie militaryzacji społeczeństw i pandemicznego autorytaryzmu.
      „Patriotyczni w formie – globalistyczni w treści” – tak można to podsumować.

      Natomiast jak chodzi o Szturm” i całe to „środowisko” – to jest to po prostu quasi-subkultura, nie tworząca żadnej niezależnej myśli. Zresztą nawet nie „subkultura”. Subkultury miały ten plus że po pierwsze kluczowe było dla nich było odrzucenie mainstreamu – rodzaj spontanicznej antysystemowości, po drugie nieudolnie – ale jednak – tworzyły swoje alternatywy jak chodzi o ubiór, muzykę, styl zachowania itd. W tym wypadku z niczym podobnym nie mamy do czynienia. W warstwie ideowej – kupują oni i propagują całą narrację głównego nurtu PiS. W warstwie działania i stylu życia – niczym nie różnią się od przeciętnej społecznej. Rzeczywiście: dobre określenie to stosowane przez nich słowo „środowisko” – zauważmy – już nie „ruch” (które to słowo cechuje pewien dynamizm i nasuwa na myśl działanie polityczne) tylko właśnie „środowisko” – czyli mówiąc wprost zbieranina starych kumpli i „weteranów” koncertów i demonstracji która spotyka się przy piwku albo gdzieś sobie „należy” i tworzy internetowe grono znajomków i swego rodzaju „niszę”.

      Najzabawniejszy i najjaskrawszy przykład to „środowisko” pisemka Szturm – od lat twierdzą że tworzą „nową jakość” XD Intelektualnie z numeru na numer jest to coraz niższy poziom.

      Najpierw podniecali się modą na gimbopatriotyzm, później usiłowali nieudolnie reaktywować bojówkarstwo skinowskie w nowej odsłonie wizerunkowej („szturmowcy”) , a od jakiegoś czasu „porzućmy radykalizm i otwórzmy się na ludzi” XD.

      Najpierw „odrzućmy zabawy w rekonstrukcje historyczne – zajmijmy się realnymi problemami Polaków” – teraz: zabawa w rekonstruktorów Powstania Styczniowego.

      Jak chodzi o treść artykuły są na poziomie gimnazjalisty robiącego notatki na podstawie lektury „W sieci” i „Do rzeczy”.

      Jako że sami nie są w stanie stworzyć własnych postulatów to np. te „socjalne” kopiują z mającego wyższy poziom intelektualny „Nowego obywatela”. Podsumowując to jest taka „subkulturowa” młodzieżówka PiS – tylko że bez żadnego poparcia wśród młodzieży. Margines i cyrk.

      Przykład tego stylu:
      szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/1611-grzegorz-cwik-zbudujmy-nowy-nacjonalizm

      Artykuł to swego rodzaju kwintesencja i podsumowanie całego tego środowiska – przeglądnijcie ich numery np. sprzed czterech lat – to samo jojczenie tylko teraz to już nawet nie jest zabawne…

      Przy okazji: np. Kamraci zgłosili rzeczywiście jakiś nowy postulat: kwestię nacjonalizacji polskich złóż kopalnych.
      Natomiast to „środowisko” walczy o nowy nacjonalizm dla którego wrogami będą „ruskie onuce, antyszczepionkowcy, wyznawcy teorii spiskowych, wrogowie 5g, przeciwnicy NATO”. A… będą w szturmie więcej pisać o grach komputerowych – żeby mówić o kulturze XD jakby ktoś nie mógł poczytać CD Action jak temat go ciekawi haha

    • @WIDERSTAND
      CYTAT: „Jest też inny wymiar tego konfliktu obok „kibicowania” – totalne zbydlęcenie „kibiców”. Zachwycanie się zdjęciami zmasakrowanych/spalonych ciał, epatowanie okrucieństwem, brak elementarnego szacunku dla człowieka, przyjmowanie jednostronnej propagandy jako najprawdziwszej prawdy etc.”

      Zgadzam się. Ta wojna jest tragedią słowiańszczyzny. NATO tylko zyskuje. Być może wszystko ustalono w Davos, i kreml dostał ciche przyzwolenie na wojnę co oczywiście nie powinno skłaniać do poparcia banderowskiego reżimu.

      Postawa niektórych ludzi – mówię o obozie antyzachodnim jest nieetyczna. O ile od PiSowskiej szurii i środowiska Gazety Wyborczej nie oczekuję jakiejkolwiek moralności o tyle od środowisk antysystemowych wymagałbym zachowania pewnych standardó – zamiast tego mamy wklejanie fotek zmasakrowanych ciał i łykanie jak pelikany propagandy Sołowjowa.

      Ze swej strony polecam teksty tego komentatora. Nie dawno odkryłem jego blog i jest to chyba najrozsądniejszy człowiek. Jako jeden z niewielu jest antyzachodni (antynato i antybanderowcy) a jednocześnie antyputinowski. Bardzo celnie kontruje całą propagandę pronatowskiego mainstreamu ale jednocześnie jegp teksty to kubeł zimnej wody na głowy miłośników Putina.
      vk.com/z.sekulski

    • @WIDERSTAND

      W skrócie napiszę w ten sposób:

      NATOwscy podżegacze wojenni twierdzą, a polskojęzyczne media PiSudczykowskie i Michnikowskie powtarzają, że putinowska Rosja jest niezwykle silnym i agresywnym państwem które wkrótce zaatakuje cały świat.
      Ten propagandowy bełkot przyjęła za dobrą monetę część polskiego antysystemu tyle że odwrócili kierunek i czekają na wyzwolenie.

      W obydwu wypadkach: z neoliberała i prozachodniego koniunkturalisty Putina robi się agresywnego nacjonalistę albo komunistę walczącego z globalizmem.

      A prawda jest taka, że putinowska Federacja to kraj słaby i skorumpowany. Stopień mobilizacji społeczeństwa nieporównywalny np. z Iranem.

      Niestety w polskim internecie mamy albo: w 95% skrajnych rusofobów (wręcz rusożerców) wykorzystujących wszystkie najgorsze argumenty propagandy amerykańskiej i nazistowskiej (nienawidzący Rosji i kultury rosyjskiej, dehumanizujący Rosjan) – wzywający do eskalacji działań wojennych. Albo 5% putinofilów – nie znających wcale kultury rosyjskiej ani tym bardziej nie potrafiących obiektywnie spojrzeć na rzeczywistość Federacji.

      Co najdziwniejsze: nikt nie prowadzi całościowej analizy. I nie przypomina o niedawnej pLandemii która była kluczowym wydarzeniem w ostatnim dziesięcioleciu i otworzyła nowy etap globalistycznego totalitaryzmu. Ten temat nagle zniknął z mediów mainstreamu – i antysystem też przestał się tym interesować a przynajmniej nie łączy tych faktów w logiczną całość.

      Jeszcze większe zidiocenie dotyczy miłośników Chin na prawicy. Wrogowie szczepień i technototalitaryzmu nagle zapałali miłością do kraju stosującego politykę „zero covid”, wdrażającego system „social credit” oraz powszechny monitoring na ulicach. OCB?

      Oczywiście: największym wrogiem ludzkości jest hegemoniczna klika sprawująca władzę w USA. Największym zagrożeniem dla światowego pokoju NATO (mordercy ludności Libii, Syrii, Iraku, Afganistanu itd). Ale to nie powód by ślepo wierzyć w to co mówią najprymitywniejsi propagandziści Kremla albo fascynować się ChRL.

      Do Rosji i Rosjan mam mnóstwo sympatii, do USA wrogość, amerykanizacji Polski się sprzeciwiam. Okupant jest u nas jeden. Ale na litość: nie powielajmy bredni i nie kompromitujmy własnej sprawy.

    • Dlaczego Kreml rozpoczął ten etap wojny? Przypomnijmy fakty: wojna de facto trwa od 2014 roku. Natomiast de iure – wciąż nie ma żadnej wojny (sic!). Z jednej strony jest ATO z drugiej SWO. Kliki handlują ze sobą i rozmawiają. Rosja nie niszczy transportów wojennych idących pełną parą na banderowską Ukrainę – z drugiej strony NATO nie przeprowadza masowych nalotów jak np. na wojska irackie w Kuwejcie albo na Jugosławię. Widać na razie Stanom opłaca się taka sytuacja – będą walczyć rękami Ukraińców.

      Wojna bardzo opłaca się USA. Gospodarka amerykańska oparta jest na przemyśle zbrojeniowym i USA musi prowadzić wojnę raz na kilka czas żeby nie doszło do kryzysu ekonomicznego w tym molochu. Z drugiej strony okres plandemii mocno uderzył w ekonomię Eurazji i podkopał zaufanie do rządzących. „Mała wojenka” to dobry pretekst dla fsb-sznej kliki do nasilenia represji w samej Federacji. Gdyby Putinowi tak bardzo zależało na ludności Donbasu – na Ukrainę wkroczono by w 2014 roku, albo realnie przygotowywano społeczeństwo. A w tym czasie nie zrobiono dokładnie nic o czym mówi np. Striełkow i wielu innych niezależnych komentatorów w Rosji.

    • Wchodząc na niektóre profile np. KJ z organizacji PP – zamiast zajęcia się sprawami polskimi – narastającą biedą, inflacją, autorytaryzmem, widzę putinofilski hurraoptymizm 90% postów poświęconych sytuacji w obcym państwie. Autokompromitacja. Powielanie na siłę propagandy kremla o „wielkich strategicznych zwycięstwach” (gdy mówimy o przesunięciu linii frontu o 200 metrów i zdobyciu jakiejś wiochy albo opustoszonego chutoru w stepie)
      Plus kompromitujące dla opcji antynatowskiej wychwalanie zbrodniarzy – o ile walczą tylko po „właściwej” stronie.

      Banderofili, rusożerców i narracji głównych mediów szkoda nawet komentować. Ale w przypadku części (niestety niekiedy mam wrażenie że znacznej) antysystemu mamy do czynienia z tym samym… – tyle że w drugim kierunku.

    • @AntyAzog – zgadzam się w 1488! ;-)
      >będą w szturmie więcej pisać o grach komputerowych – żeby mówić o kulturze XD jakby ktoś nie mógł poczytać CD Action jak temat go ciekawi haha

      Bo to bugmani. Nerdy bez życia. Rzut oka na ich aparycję mówi sam za siebie. Przypomina mi to tych wszystkich neckbeardów bez życia,, którzy nie mogą wydać 10zł na dezodorant, ale potrafią rozjebać 2500 na jakiś konwent spergów i fanów chińskich bajek. Netflix-Prawica.

    • Zawsze wychodziłem z założenia, że jak ktoś ma więcej niż 13 czy 14 lat i nadal podnieca się (((serialikami))), grami video, (((po(o)p kóltórą))) czy chińskimi bajkami to jest niedojrzały. Jak manchildy z plebbita, którzy poddają się zabiegowi wazektomii i trują swój umysł (((pornografią))) i (((marihuaną))) ku uciesze lokalnego rabina. Żywot bugmana.

  2. Moje stanowisko:

    wszyscy mądrzy Ukraińcy zarówno kobiety z dziećmi jak i mężczyźni-dezerterzy z armii którzy nie chcą walczyć za reżim Zełenskiego-Kołomojskiego powinni być z sympatią przyjmowani jako uchodźcy w Polsce (pomoc humanitarna ale bez przywilejów)…

    Natomiast wszyscy banderowcy i ci którzy chcieliby wciągnąć Polskę do tej wojny – won na front!

  3. Przy okazji polecę ciekawy kanał filmowy prezentujący współczesną myśl rosyjską. Warto oglądnąć. Wiele unikalnych myśli i analiz. Wszystkie filmiki z tłumaczeniem na język polski.

    youtube.com/@relanium05/videos

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*