Każdą indywidualność społeczną, czy to będzie naród, stronnictwo, grupa lub stowarzyszenie, ożywia świadoma, na instynktowej skłonności oparta, dążność do zachowania i utrwalenia swego typu. To, co w organizmach biologicznych występuje pod postacią dziedziczności gatunkowej, której ciągłość rozszczepia się na dwa kierunki: jeden – niejako poziomy – będący szeregiem wyodrębnionych faktów dziedziczenia współistniejących osobników, i drugi – niejako pionowy – przedstawiający szereg równie wyodrębnionych faktów dziedziczenia następujących po sobie osobników, a co razem wzięte tworzy jedność gatunkowego typu w przestrzeni i czasie, to samo przejawia się w biegu życia społeczeństw: zarówno różnorodność indywidualności osobniczych w przestrzeni, jak i następstwo pokoleń w czasie, nie może nam zaciemniać znanego faktu, że każda zbiorowość, a zwłaszcza organizacja społeczna, posiada – wzorem ustrojów biologicznych – wrodzoną skłonność zachowawczą, nakazującą jej nie tylko dążyć do możliwego przedłużenia swego bytu, lecz i do możliwego zachowania jego form, stanowiących łącznie o indywidualności właściwego jej typu. Zamiast doboru naturalnego (płciowego) mamy tu dobór społeczny, na jednorodności, powinowactwie i sympatii oparty; zamiast pokoleń biologicznych (rodzicielskich) – pokolenia społeczne, to jest takie, które kolejno były wychowane i same wychowywały w pewnym typie tych, co po nich przychodzili [pokolenia społeczne mają mniej lub więcej długi okres trwania, a to począwszy od pokoleń biologicznych (np. w życiu narodu), obejmujących – jak się zwykle przyjmuje – ćwierćwiecze, aż do krótkotrwałych pokoleń np. w życiu młodzieży, dających co 3-4 lata nowe formacje]. Atoli istota ciągłości pozostaje ta sama. W społeczeństwie zdrowym, pełnym sił, pracującym z natężeniem i zdolnym do ustawicznego odradzania się wewnętrznego, każde następujące po sobie pokolenie wnosi coś nowego do budowy społecznej: przystosowuje ją lepiej do warunków zewnętrznych i wymagań otoczenia, różniczkuje i wzbogaca jej formy, tworzy nowe narządy pracy publicznej, wprowadza doskonalszą koordynację czynności. Wszelako cały ten dorobek jednego pokolenia, niosący z sobą mnóstwo przeobrażeń w zewnętrznym układzie stosunków, nie tylko nie zmienia zasadniczego typu społeczności, lecz go pogłębia, utrwala i wzbogaca. W tym fakcie spoczywa wielkie zagadnienie narodowego postępu.
Naród, który nie potrafi całego swego postępu – w zakresie przystosowania się do warunków czasu, miejsca i nowych form bytu, aż do zmiany pewnych cech swego charakteru – ująć w łożysko zasadniczego swego typu, wciąż będącego sobą od kolebki aż do teraźniejszości, – naród taki musi z czasem wejść na drogę wewnętrznego rozkładu i stopniowego, częstokroć zrazu niedostrzegalnego upadku. Mówi się zazwyczaj, że Piotr Wielki odrodził Rosję. Zaiste, nadał on jej ogromny rozpęd przez wprowadzenie zachodnio- europejskich urządzeń i nabytków technicznych, ale równocześnie spotęgował do krańców centralizm państwowy ze wschodnim charakterem rządów, zapoczątkowany przez Iwana Groźnego, nadając mu zarazem typ obcy społeczeństwu rosyjskiemu, a tym sposobem stworzył wiekowy przedział między państwem i upaństwowionym prawosławiem z jednej, a narodem i jego typem dziejowym z drugiej strony, – przedział, który już w ciągu dwu stuleci wprowadził Rosję w położenie bez wyjścia. Drugi podobny przykład szybkiego, mechanicznego wprowadzania postępu, burzącego tradycyjny typ narodu, przedstawia Francja od czasu Wielkiej Rewolucji. Łamiąc wszystkie formy starej Francji, starając się odbiec jak najdalej od jej typu, prąd reformatorski, po kilku świetnych wzlotach, nie będących zresztą czystym wykwitem duszy narodu [przypominamy, że Napoleon I był dla Francji cudzoziemcem], wyjałowił jego siły i w przeciągu stulecia sprowadził go na brzeg przepaści. Przykład wręcz przeciwny daje nam Japonia współczesna. W ciągu lat 30 dokonała ona większych przeobrażeń wewnętrznych i przystosowań do wymagań cywilizacji nowożytnej, niż Francja w okresie rewolucji, atoli typ swój narodowy nie tylko pozostawiła nietkniętym, lecz go pogłębiła w duszy szerokich mas ludu, bogacąc nowymi nabytkami. Odnowiona z gruntu Japonia pozostała sobą, wydobyła tylko z siebie, zorganizowała i zużytkowała cały zasób sił, spoczywających w najgłębszych pokładach nagromadzonego przez szereg pokoleń instynktu narodowego, i nie widać w niej dotychczas najmniejszych oznak grożącego rozkładu.
Ale co to jest typ narodu, na czym on polega, jak określić jego charakter ogólny i cechy poszczególne? Typ narodowy jest typem gatunkowym dla składających zbiorowość członków, indywidualnym zaś dla narodu, jako całości. Jeżeli nauka o charakterach dotychczas właściwie nie istnieje, a określenie mniej lub więcej ścisłe charakteru jednostki, jako typu rodzajowego lub indywidualnego, przedstawia ogromne trudności, na próżno kusilibyśmy się o znaczenie podobnego określenia dla typu narodowego, o ile pragnęlibyśmy wyjść poza ogólnikowy opis pewnych jego cech charakterystycznych. Najdalej nawet posunięte i możliwie ściśle przeprowadzone ujęcie zagadnienia w pewne formuły nie miałoby żadnej praktycznej wartości jako sprawdzian przy ocenie różnych przejawów życia narodowego i nie mogłoby wskazać nam, które rysy jego są zgodne z zasadniczym typem narodowej indywidualności, które zaś od niego odbiegają i są wywołane przez naśladownictwo, przez wpływy obce, czy przez wyjątkowe warunki przystosowania się do okoliczności czasu i miejsca. Niewątpliwie, jeżeli sięgniemy do opisów, podawanych przez historyków starożytności lub średniowiecza, spotkamy się z przykładami charakterystyki plemion i narodów, która okazałaby się trafną dla czasów dzisiejszych, ale są to rysy poszczególne, głównie rzucające się w oczy zewnętrzne zalety i wady, które u narodów współczesnych uległy już znacznym przemianom, tak, iż często wady przechodzą w zalety i odwrotnie, zachowując mimo to pewne swe pierwotne cechy charakterystyczne. Im naród miał bogatszą w wypadki i głębiej wstrząsającą nim historię, tym przeobrażenia mogą być donioślejsze. I tak, biorąc choćby dla przykładu osławioną „polską niezgodę”, możemy dziś stwierdzić, że jako rys charakteru nagrodowego zgoła ona już nie istnieje, przeciwnie – przykłady jej w dziejach czasów ostatnich wypływają niemal wszystkie nie z głębokich instynktów rdzennie polskich, ale raczej z czynników i prądów narodowemu duchowi obcych, gdyż pochodzą nie z rozszczepienia się samowiedzy narodu, lecz z ukazania się na widowni jego życia ośrodków, poza jądrem społeczeństwa początek biorących, które, korzystając z osłabienia organizmu narodowego, doszły do znaczenia i wpływu i zaczęły rozbijać jedność wewnętrzną narodu. Ostatnim bodaj szczątkiem dawnych instynktów była niezgoda dowódców w roku 1831, ale już i tę w znacznym stopniu przypisać można brakowi należytej organizacji państwowej na wyższych jej szczeblach. Naród może się pozbywać dawnych wad, nabywać nowych zalet, lub nawet zamieniać na nie dawne wady (na tym właśnie polegają jego zadania samowychowawcze), zachowując nietkniętym zasadniczy typ swego charakteru; natomiast może naród znaleźć się w takich warunkach, w których wrodzone jego wady zostaną siłą rzeczy zgoła stłumione, a pewne strony dodatnie, pierwej niewidoczne, zaczną się rozwijać, mimo to jednak zatraci on swój typ istotny i przetworzy się w jakąś formację bękarcią, niezdolną do życia, cóż dopiero do silnego i bogatego dziejowego rozwoju. Niebezpieczeństwo podobne do niedawna groziło poważnie społeczeństwu polskiemu w Galicji, gdzie wpływy niemiecko-austriackie od góry, a ruskie od dołu, zalały były dość słaby tradycyjnie w tej dzielnicy typ narodowy polski.
Kościec typu narodowego tkwi znacznie głębiej, niż widome, powierzchowne cechy charakteru zbiorowości, niż przemijające jej zalety, wady, niż temperament, nałogi i nawyknienia. Człowiek w przebiegu swego istnienia, przechodząc przez wychowanie, przez twardą szkołę życia, przez warunki swego zawodu i działalności, może pozostać sobą, zachować swój typ zasadniczy i rozwinąć wszystkie właściwe sobie pierwiastki i zasoby duchowe; ale może również wyjść z nich spaczony, wykoślawiony, wynaturzony, zatracić siebie samego, ulec wpływom duchowo mu obcym, a wtedy zmarnuje niechybnie przyrodzony swój kapitał sił cielesnych i duchowych, zmarnuje życie i niczego nie dokona. Można postawić jako pewnik, że dwie te ewentualności zależą od tego, czy życie jego będzie rozwijało wrodzony mu typ charakteru i ducha, czy go zwichnie i zatraci. Silnym i twórczym osobnikiem może być tylko ten, kto zachowa, rozwinie i spotęguje swoją własną indywidualność, ten, dla którego pierwiastki obce jakiejkolwiek natury służą tylko za materiał do własnej, oryginalnej i samodzielnej budowy swojej osobowości, ale nie ten, kto ją zlepi z odłamków osobowości cudzych. Jeżeli tresura socjalistyczna z reguły łamie u nas charaktery i ludzi wynaturza ich, czyni niezdatnymi do płodnej pracy obywatelskiej, a pozwala im zachować swe istnienie o tyle, o ile zdołają od niej uciec i oddać się jakiej bądź specjalności w innej dziedzinie, dzieje się to dlatego, że tresura ta zabija w jednostce własną jej, przyrodzoną osobowość, zatraca jej typ swoisty, a narzuca jej cudzą, obcą, szablonową i kosmopolityczną duszę. Z narodem rzecz ma się tak samo, ale w silniejszym jeszcze stopniu. Jednostka jest w zasadzie mniej panem swego losu i swego typu niż naród, żyjący w warunkach cywilizacji, który wychowanie swoje dzierży we własnym ręku i może je prowadzić ciągle, nieprzerwanie, przez cały czas swego istnienia; istnienie zaś to nie ma ściśle wymierzonego kresu, jak w bycie osobniczym, albowiem w warunkach cywilizowanych trwa w nieskończoność. Najcięższe przejścia, najgroźniejsze katastrofy mogą się stać tylko przemijającymi epizodami w życiu narodu, o ile potrafi zachować swój typ nietkniętym, umiejąc go równocześnie przystosować do zmieniających się warunków zewnętrznych i wewnętrznych. Ale na beznadziejnie błędnej znalazłby się drodze, kto by chciał szukać formuł i określeń typu narodowego, kto by tworzył odpowiednie doktryny i usiłował wcisnąć w nie formy bytu społecznego i tryb postępowania w życiu publicznym.
Typ narodowy tkwi we krwi i w duszy, przeto tych głębokich instynktów, które są jego podłożem, tego wrodzonego poczucia nie zastąpią żadne „przekonania” narodowe, nie zastąpi nawet najściślejsze trzymanie się wskazań tradycji. Typ narodu nie tylko przejawia się, lecz i urabia przez cały ciąg jego życia – od kolebki aż do teraźniejszości, i trzeba być mocno zrośniętym z ziemią ojczystą, przeżywać wypadki współczesne jako dalszy ciąg jednego, nieprzerwanego i logicznego rozwoju całych jego dziejów, czuć się gospodarzem własnego kraju, odpowiedzialnym za jego teraźniejszość i przyszłość, żeby wyczuwać w tradycji czasów i form minionych to, co ma przetrwać i rozwinąć się w pełny typ charakteru narodowego. Któż się nie powołuje na tradycję? Nawet znikome wybryki politycznych dojutrków upatrują sobie protoplastów w mniej lub więcej odległej przeszłości. Co więcej, nawet zwyrodnienie narodu tą zazwyczaj idzie drogą, że chwilowe zboczenia lub przeszczepione z zewnątrz anomalie stają się wskazaniem stałym i tworzą rzekomą tradycję, którą się przekazuje pokoleniom następującym. Naszemu pokoleniu ostatniemu poważne groziło niebezpieczeństwo, że zacznie żyć wyłącznie tradycjami czasów porozbiorowych, że zatraci zupełnie instynkt i poczucie normalnych dziejów narodowej przeszłości, a natomiast urobi i wcieli w siebie nowy typ narodu okaleczałego, typ, w którym uległyby zanikowi wszystkie niemal władze, potrzebne narodowi do samoistnego, normalnego bytu. Tak samo pozbawiony silnej indywidualności człowiek, przebywający długi czas w warunkach anormalnych wygnania, zatraca pamięć własnej przeszłości, gubi swą tradycyjną osobowość, a stwarza sobie nowy charakter, tradycję, etykę, niemal nową duszę. Jest to przystosowanie się w tym, w czym żadna indywidualność o wybitnym typie przystosowywać się nie może, a równocześnie niezdolność przystosowania się w tym, w czym każda silna indywidualność może się przystosować do warunków życia bez zatracenia swego typu, a nawet przystosować się powinna – dla zachowania swego istnienia. Rzecz znamienna, że indywidualności silne, o typie wybitnym, daleko łatwiej przystosowują się do warunków i lepiej znoszą ciągłe naginanie się do form narzuconych, nie zatracając istotnych cech swego charakteru, niż indywidualności słabe, te bowiem nie są zdolne do celowego przystosowania swych popędów, pożądań i form postępowania, tracą siły na walkę o to, czego zdobyć nie można, natomiast ustępują bezwiednie w tym, co należałoby i dałoby się zachować, a nawet rozwinąć, dlatego tak często giną śmiercią samobójczą, lub wyrodnieją w warunkach egzotycznych. Tradycja, nie obejmująca całości dziejowej narodu, a nade wszystko – nie sięgająca do swej kolebki, nie oparta o pierwociny powstawania narodu i państwa, odchyli się pierwej czy później od prostej linii, którą typ ich istotny znaczy śladami swego pochodu dziejowego. Słusznie powiedziano, te narody i państwa odradzają się tym, czym powstały, a życie ich całe jest jednym, nieprzerwanym i logicznym wcieleniem w zmienne wypadki formy bytu –zasadniczego typu dziejowej indywidualności. Upadek zawsze idzie w parze ze zwyrodnieniem tego typu, a zachowanie jego jest nie tylko kwestią bogatej i płodnej przyszłości, lecz i kwestią bytu, kwestią dalszego istnienia.
Typ narodowy tkwi we krwi i w duszy, nie w „aspiracjach” i „przekonaniach”, a patriotyzm – jeżeli nie mamy zacieśnić znaczenia uczuć narodowych w ogóle do uczuć, towarzyszących ściśle temu właśnie poczuciu własnej indywidualności narodowej – iść nawet może w pewnych swych przejawach i popędach wbrew dziejowemu charakterowi narodu i pchać go na tory czynów, odbiegających od rdzennego typu jego osobowości. Pouczające są pod tym względem przykłady niedawnej przeszłości, jeżeli się umie w niej czytać. Przed wojną japońską koła, żyjące w jakiejkolwiek mierze życiem politycznym i posiadające jaką taką samowiedzę swych dążeń, były u nas tak nieliczne, że gdy w r. 1905 zawierucha, idąca do nas od wschodu, poruszyła do głębi bierne masy i rzuciła je w wir wypadków, nie zdołały owe koła otamować jej fali, aby nie zalała wszystkich poczynań o świadomych siebie celach; przyszło do tego, że społeczeństwo przedstawiało się jako tabula rasa, na której wyzwolone instynkty znaczyły nowe drogi zbiorowych rzutów. Był moment, kiedy się zdawało, że kierunek demokratyczno-narodowy, który bezsprzecznie najwięcej pozytywnej, obywatelskiej pracy wniósł do społeczeństwa, stanowczo już znikł z powierzchni życia, że zatopiła go fala strajków, terroru i współdziałania z „rewolucją” rosyjską. Rok zaledwie upłynął od owej chwili, ruch rosyjski przypisywał sobie ważne zdobycze konstytucyjne, co więcej – w naszym społeczeństwie panowało dość powszechne przekonanie, że odbicie ruchu rosyjskiego w Królestwie znacznie się do osiągnięcia tych zdobyczy przyczyniło, a jednak społeczeństwo to we wszystkich swych żywiołach, posiadających poczucie odpowiedzialności, opowiedziało się wyraźnie po stronie sztandaru demokratyczno-narodowego. Czym to wytłumaczyć?
Czy „aspiracjami”, które ten sztandar przedstawiał? – Nie, bo aspiracje rewolucyjne szły znacznie dalej – właśnie w kierunku najbardziej krańcowych postulatów narodowych.
Czy „przekonaniami narodowymi”? – Także nie, albowiem Polska Partia Socjalistyczna chciała kontynuować tradycje powstańcze, postępowcy najgłośniej prawili o autonomii i byli na tym punkcie najbardziej nieprzejednani, w czym nie ustępowała im Socjal-Demokracja, jak i „Proletariat”, a w walce o język żywioły rewolucyjne nieraz przelicytowywały kierunek demokratyczno-narodowy, tym bardziej zaś w środkach walki z rządem. – A może wreszcie kierunek Demokracji Narodowej zwyciężył w opinii ogółu umiarkowaniem? – W chwili, gdy kierunek ten w opinii zapanował, umiarkowanie w polityce nie było bynajmniej rzeczą popularną, walka na terenie rosyjskim nie była jeszcze rozegrana ostatecznie, a późniejszych smutnych doświadczeń ogół zgoła nie przewidywał. Otóż Demokracja Narodowa zapanowała w opinii ogółu dlatego, że ruch rewolucyjny w kraju naszym zatracił w swoich aspiracjach i hasłach wszelką fizjonomię polską, a to tak dalece, że mógł być brany za ruch rosyjski, żydowski lub jakikolwiek inny, bo nie było w nim ani śladu duszy polskiej, gdy tymczasem Demokracja Narodowa jedna wcielała w siebie, mniej lub więcej wiernie, typ narodowy, jego tradycyjny charakter i jego nieskażoną duszę. Odczuł to instynkt mas – ogółu włościan, połowy robotników i większości inteligencji – i nim do tych mas mogły dotrzeć argumenty jednych, a zrazić wybryki i zbrodnie innych, poszły one za tym instynktem, ratując swoją narodową indywidualność i swój typ dziejowy od zagłady. Być może, że ta, w najgłębszych pokładach duchowych tkwiąca, dążność do zachowania swego typu jest niczym więcej, jak instynktem narodowym, który się odzywa wtedy, gdy ma przed sobą dwie przeciwne sobie drogi do wyboru, ale który łatwo się gubi pod jednostronnym wpływem namiętności lub opacznych rozumowań.
Wielkim jest zagadnieniem dziejowym każdego narodu, ażeby na straży jego samowiedzy i na czele duchowego jego kierownictwa zawsze stały żywioły, najmocniej przeniknięte instynktem narodowym i najbardziej opierające się wszelkim jego zboczeniom, gdyż na takim tylko podłożu może się rozwinąć i dobra polityka, i rozum polityczny. Ilekroć do przemożnego w narodzie wpływu przychodzą żywioły pozbawione tego instynktu, lubo powołujące się pozornie na pewne tradycje i nawet uderzające w strunę patriotyzmu, naród popełnia czyny niezgodne ze swym charakterem, zaciera oblicze swego typu i wkracza na manowce, po których długo może błądzić, nim odzyska panowanie nad sobą. Ależ założenia takie – powiedzą nam – prowadzą wprost do uznania pewnego rodzaju arystokracji i są zasadniczo sprzeczne z demokratyzacją społeczeństwa! Wywołując widmo arystokracji, zapominają o tym, że pewna jej postać istnieć musi zawsze i wszędzie, po wszystkie czasy i we wszystkich dziedzinach życia publicznego: jest nią arystokracja kompetencji. Termin ten, w tym właśnie znaczeniu, jest może niewłaściwie użyty, ale w takim razie i zarzut arystokratyzmu zaliczyć należy do przenośni rozciągliwych i nieścisłych. Twierdzę tylko, że istotną kompetencję do duchowego kierownictwa samowiedzą i postępkami narodu posiadają jedynie te żywioły, które są wiernym wyrazem jego instynktów i nosicielami jego dziejowego typu. Nikt chyba kwestionować nie będzie, że na każdym stanowisku publicznym ten tylko może być powołany do czynności kierowniczych, kto posiada odpowiednie uzdolnienia, polegające nie tylko na umiejętności nabytej, ale i na darach przyrodzonych. Taki przyrodzony dar uosabiania w sobie – w swych instynktach, uczuciach i charakterze myśli typu narodowego nie wszyscy członkowie społeczeństwa posiadają w równej mierze. Siła narodu, tkwiąca w potędze samozachowawczej jego typu, zależy właśnie od dwóch warunków: żeby kierownictwo duchowe nigdy w nim nie przechodziło do żywiołów, typowi temu obcych; po wtóre – żeby rdzenne instynkty narodowe utrwalały się i dochodziły do samowiedzy w coraz to szerszych warstwach społeczeństwa i przez to, dopiero przez to, brały coraz żywszy i czynniejszy udział w jego życiu publicznym i wyłaniały z siebie kierowników duchowych narodu. Utarte u nas pojęcie „uobywatelenia” warstw ludowych na tym właśnie polega, a na tym również polega demokratyzacja społeczeństwa. Wszelkie pojęcie demokracji, nie oparte na zasadzie kompetencji i uzdolnień tych, którzy wywierają wpływy i sprawują władzę, jest prostym nadużyciem tego terminu, dlatego też postawiona powyżej teza, że tylko żywioły, noszące w sobie ścisły i wierny wyraz typu narodu, mogą należycie kierować jego losami, nie tylko nie jest sprzeczna z demokratyzmem, lecz stanowi jedynie prawdziwy jego wyraz. Jest ona natomiast sprzeczna z zasadami liberalizmu, który – u nas zwłaszcza – tak często stroi się w pióra demokratyczne i podszywa pod tę nazwę.
W oczach liberalizmu samo pojęcie typu narodowego jest co najwyżej stwierdzeniem faktu biologiczno-etnicznego, ale bynajmniej nie dziejową spuścizną o moralnej i politycznej wartości, którą przechowywać, utrwalać i rozwijać należy. Przeciwnie nawet – wszystkie postulaty liberalizmu, składające się na ścisły systemat, są jednakie dla wszystkich narodów, można by nawet powiedzieć – dla wszystkich czasów, jeżeli uwzględnimy niezbędne w stosunku do pewnych epok modyfikacje. Liberalizm kosmopolityzuje narody już przez to samo, że na pierwszy plan ich dążności wysuwa wszędzie jednakowe urządzenia, niezależne od tradycji narodu i jego charakteru, a więc zatracające te tradycje i ten charakter. Ale godzi on w indywidualność narodu jeszcze bardziej przez to, że demokratycznej zasadzie kompetencji przeciwstawia na wszystkich polach zasadę praw równych, niezależnych od tej kompetencji. Jeżeli do pewnego stowarzyszenia, posiadającego wieloletnim istnieniem utrwalone tradycje, charakter i cele wstąpi dostateczna liczba nowych członków, obojętnych dla tej przeszłości albo jej wrogich i zechce zmienić do gruntu typ towarzystwa, liberalizm widzi w tym prawo jednostek i nie troszczy się o to, czy one posiadają dość kompetencji do rozstrzygania o przyszłości ciała zbiorowego, którego przeszłości nie noszą w sobie. Demokratyzm, dbający o zachowanie typu zbiorowości, pragnąc uchronić ją od grożącego ciągle niebezpieczeństwa wewnętrznego, bądź nadaje stowarzyszeniu charakter fundacji o celach nie ulegających zmianie, bądź przyobleka je w formy korporacji – co zawsze napotyka na ostrą opozycję liberalizmu, bądź wreszcie usiłuje tak zsolidaryzować szerokie koła członków z przeszłością, tradycjami, charakterem i typem stowarzyszenia, żeby wszelkie zakusy, zmierzające do ich zmiany, rozbiły się z góry o niewzruszony instynkt samozachowawczy zbiorowości. Tak samo i z narodem. Według liberalnego sposobu myślenia, naród nie jest żywym organizmem, indywidualnością dziejową i duszą o własnej fizjonomii, ale czymś w rodzaju towarzystwa akcyjnego, w którym pierwszy lepszy właściciel akcji – a jest nim każdy człowiek w społeczeństwie lub ze społeczeństwa żyjący – ma prawo nadawać zbiorowości taki kierunek, jaki leży w jego interesie lub odpowiada tego pragnieniom, pchać go na drogę najryzykowniejszych przedsiębiorstw „postępowych”, byle zapewniających doraźne dywidendy, i wysuwać na czoło narodu tych, którzy najmniej uosabiają w sobie jego swoistą indywidualność, najbezwzględniej gotowi są poświęcić ten jego typ dziejowy interesom części składowych, reprezentujących pewne „prawa”. Stąd liberalizm pragnie zawsze podnosić do godności kierowników narodu nie tych, którzy posiadali kwalifikacje do kierowania moralnego jego losami, lecz tych, którzy są podatnym narzędziem w ręku grup, roszczących sobie prawa do kapitałów i zasobów narodowych, wreszcie tych, którzy są rzecznikami różnego rodzaju interesów, choćby nie mających nic wspólnego z interesami narodu jako całości. Liberalizm, z chwilą gdy zdobywa stanowisko kierownicze w społeczeństwie, nie tylko zaprzepaszcza stopniowo wszystkie właściwości i cechy narodu, składające się na jego indywidualność, lecz prowadzi niechybnie do istnego rozdrapywania jego dóbr dziejowych, materialnych i moralnych, gwoli zaspokojeniu różnych apetytów. A ponieważ największe i najbezwzględniejsze żądania stawiają ci, którzy są narodowi najbardziej obcy i najbardziej obojętni na jego losy przyszłe, ponieważ dalej żywioły, stanowiące rdzeń narodu, nie roszczą sobie żadnych praw, gdyż poczuwają się przede wszystkim do obowiązków względem niego, – rozdrapywanie to dąży po równi pochyłej aż do zupełnej likwidacji zasobów i samego bytu zbiorowości.
Wszędzie, gdzie bezwzględny liberalizm dochodzi do stanowczej i stałej przewagi, następuje stopniowa likwidacja narodu, jego typu i jego indywidualności. Dosadny przykład pod tym względem przedstawia Francja współczesna. Żywioły, piastujące w sobie tradycje starej Francji, zostały od dawna odsunięte od wpływów i znaczenia w życiu narodu; od czasów III Rzeczypospolitej zapanował tam niepodzielnie krańcowy liberalizm – i w ciągu jednego pokolenia z narodu o wybitnym charakterze, żywotnego, twórczego, rycerskiego, o wysoce rozwiniętej własnej kulturze duchowej, zrobił społeczeństwo kramarzy, zatrzymane w rozwoju, zdolne tylko do zbijania pieniędzy, których nie umie nawet użyć dla dobra własnej ojczyzny. Pewne symptomaty otrząsania się z tego marazmu wychodzą nie z obozu liberalizmu, lecz wbrew niemu mozolnie torują sobie drogę, pracując nad odrodzeniem Francji. W Anglii nawet, w której instynkt zachowania narodowego typu jest tak mocny, że asymiluje najbardziej obce i oporne żywioły, każde dojście do władzy liberalnego ministerium jest jednoznaczne z równoczesnym obniżeniem stanowiska mocarstwowego na zewnątrz. Z tych wszystkich względów w narodach o silnym typie prawdziwa rola liberalizmu, niechcącego na każdym kroku odstępować od swoich zasad i czynić ciągłe z nich ofiary na rzecz samowiedzy narodowej, sprowadza się do roli opozycji w rzeczach polityki wewnętrznej, a hamulca w rzeczach polityki zagranicznej. Z tych również względów socjalizm będący krańcowym wyrazem przeciwnarodowego ducha liberalizmu, w społeczeństwach zdrowych, które nie zatraciły instynktu samozachowawczego, nigdy do władzy w narodzie dojść nie może, tryumf bowiem jego równałby się zanikowi indywidualności narodowej, jej rozkładowi i zwyrodnieniu. U nas, w Królestwie, zapanował on chwilowo nad opinią właśnie w czasie zupełnego rozprzężenia duszy narodowej, ale fakt, że prąd liberalizmu, usiłujący podówczas dokonać istnego rozbioru dóbr narodowych na rzecz wszelkiego rodzaju „praw” i rewindykacji, rychło utracił wpływ i znaczenie, że opinia odczuła w nim instynktowo prąd obcy, – fakt ten świadczy bądź co bądź o pewnej sile indywidualności narodowej, o tkwiącej w masach samowiedzy własnego typu. Ale typ ten zaznacza się dobitniej w bolesnych jego zapasach z zalewem wpływów obcych, w spokojnym zaś życiu codziennym czujność słabnie, odporność zanika – i ci sami, którzy w zasadzie uważają siebie chętnie za nosicieli i stróżów czystości narodowego programu, pierwsi stają się rzecznikami bezpłciowego pod względem narodowym liberalizmu. Czy trzeba na to przykładów? Życie dostarcza ich co chwila i coraz to nowych, bo nie ma u nas bieżącej sprawy publicznej, przy której nie trzeba byłoby zwalczać niwelacyjnego, beznarodowego sposobu myślenia błądzących wśród opinii prądów liberalnych. Wypłynęła na widownię dążność do autonomii, wy płynęła jako przyrodzona potrzeba rozwoju narodowego, jako sposób uregulowania kwestii polskiej w państwie, jako jedynie możliwe połączenie tradycji narodowych z realnymi warunkami naszego bytu, wreszcie jako jedyny dostępny nam dziś wyraz naszej indywidualności narodowej.
Umysły, zakażone doktrynerskim liberalizmem, zrobiły z tego natychmiast jakiś postulat beznarodowy, pozbawiony podstaw dziejowych i własnej fizjonomii prawno-państwowej, postulat praw ogólnoludzkich. W myśl zasady liberalnej, że autonomię powinien otrzymać każdy, kto jej żąda”, stawiają w jednym szeregu: Polskę, Irlandię, Rusinów, Słowaków, Katalończyków w Hiszpanii itd., a na gruncie państwa rosyjskiego propagują z zapałem postulat autonomii dla wszystkich żywiołów obcoplemiennych, z tym jeszcze uzupełnieniem, że Żydzi powinni otrzymać autonomię eksterytorialną. To, co było realnym wyrazem przejawiającej się indywidualności narodowej, staje się po prostu kosmopolitycznym liberalnym frazesem, który co najwyżej może się okazać wdzięczną bronią w ręku tych, którzy ją przeciwko nam zwrócić zechcą, ale który w niczym ani samowiedzy narodowej nie wzmocnią, ani naszego indywidualnego typu nie uwydatnią. Polityka nowosłowiańska silnie podkreślała naszą indywidualność narodową, łączyła ją w jedną całość wbrew rozszczepieniu dzielnicowemu, podnosiła jej znaczenie dla przyszłości Rosji i Słowiańszczyzny, wreszcie stanowiła dziejowy nawrót do tradycji piastowskich, które w walce z Niemczyzną wzniosły zręby samowiedzy narodowej, a jednocześnie były silnie przepojone duchem słowiańskim, dlatego właśnie nowy ten prąd, który żadną miarą nie daje się wtłoczyć w formułę ogólnoludzką, był i jest tak nienawistny naszemu liberalizmowi. Na czele opozycji stanęli Żydzi, którzy pojęcie rasy uznają tylko na swój własny użytek, ale u innych ludów widzą w nim wprost antysemityzm; za Żydami poszli wszyscy zarażeni doktrynersko-liberalnym sposobem myślenia. Jak się to często zdarza liberalizmowi, wypadło przy tej opozycji złożyć daninę panującemu w społeczeństwie naszym poczuciu indywidualności narodowej: puszczono więc w ruch argumenty, że właśnie polityka nowosłowiańska jest zaparciem się tradycyjnego typu dziejowego, osłabia naszą samowiedzę, zaciera indywidualność narodu itd., ale chcąc podobnym argumentom nadać cechy jakiegokolwiek prawdopodobieństwa, trzeba było stanąć na gruncie tezy, że między neoslawizmem a dawnym panslawizmem nie ma właściwie żadnej różnicy. Atoli opinia szybko się zorientowała, po której stronie stają istotni przedstawiciele tradycyjnej indywidualności narodu, a po której fałszywi jej rzecznicy, wywodzący swe tradycje narodowe zaledwie z ostatniego lat dziesiątka. Myśl liberalna, tak daleko odbiegająca w swych założeniach i metodach od myśli narodowej, bywa przystępna pewnym pojęciom tylko o tyle, o ile te znajdują w jej opinii to samo zastosowanie we wszystkich przypadkach i warunkach stosunków ludzkich, o ile mogą uchodzić za powszechne, ogólnoludzkie, słowem – o ile dają się podnieść do godności zasady oderwanej. Stąd ulubionym zwrotem polemicznym myśli liberalnej jest powoływanie się na taki fakt z dziedziny stosunków obcych, do którego zastosowanie zasady ogólnej mogłoby się w ich pojęciu okazać dla nas niekorzystnym.
Gdy się mówi o konieczności zachowania naszego narodowego typu, o duchowym przewodnictwie żywiołów, wiernie wyrażających sobą indywidualność i duszę narodu, nasuwa się zaraz liberalnemu umysłowi takie zestawienie: skoro tak, to musimy uznać duchowe rządy „czarnej sotni” w Rosji, a hakatyzmu w Niemczech – za zjawiska normalne, których zwalczać nie mielibyśmy prawa. Rzeczywiście, gdyby możność rozwoju narodu polskiego zależała od tego, czy Rosja lub Niemcy wyrzekną się swego typu narodowego i swych tradycji historycznych, czy dadzą się nakłonić ku hasłom liberalizmu i wejdą na drogę ustępstw względem Polaków wbrew swemu interesowi narodowemu, wtedy widoki tego rozwoju (o ile on zależy od polityki państwowej) sprowadziłyby się do zera. Uregulowanie kwestii narodowościowej w państwie, zdolne zadowolić obie spór toczące strony, da się pomyśleć tylko wtedy, gdy leży w interesie samego państwa i gdy jest możliwe do przeprowadzenia nie tylko przy zachowaniu jego typu narodowego, ale nawet z pewnym wzmocnieniem indywidualności narodu uprzywilejowanego. Na tej podstawie uregulowano w Austrii sprawę stosunku państwa do narodowości nie-niemieckich. Taką właśnie formą uregulowania w państwie rosyjskim kwestii polskiej, podobnie jak finlandzkiej, ale na długie jeszcze czasy tylko polskiej i finlandzkiej, jest prawno-państwowa autonomia tych krajów. Zabezpiecza ona nie tylko indywidualność narodową polską, ale i rosyjską. Nie leży bynajmniej w interesie rozwoju typu narodowego Rosji współczesnej ani wpływ Polaków na rządy całego państwa i masowa ich emigracja na urzędowe i nieurzędowe stanowiska do Cesarstwa, ani wytwarzanie na gruncie Królestwa rozsadnika biurokracji rosyjskiej starego typu, oderwanej od własnego społeczeństwa i dbającej więcej o interesy swego stanu, niż o dobro Rosji. Skoro rachuby na wynarodowienie Polaków i zlanie ich z narodem rosyjskim zawiodły, autonomia Królestwa staje się w istocie jedynym wyjściem dla narodowej polityki rosyjskiej, pragnącej odrodzić naród i państwo, przy zupełnym zachowaniu właściwego im typu, staje się wyjściem bynajmniej zresztą nie sprzecznym z tradycjami dziejowymi stosunków rosyjsko-polskich. Zbyteczna zresztą dodawać, że tzw. „czarna sotnia”, ta zbieranina wszelkiego rodzaju świeżo nawróconych kresowców, nie reprezentuje bynajmniej rdzennego typu rosyjskiego, a już najmniej jest powołana do jego odrodzenia w nowych warunkach bytu państwowego. W Niemczech przeciwnie, zmuszeni jesteśmy uznać w hakatystach istotnych wyobrazicieli współczesnego zaborczego ducha germańskiego, toteż o uregulowaniu tam kwestii polskiej nie może być mowy, dopóki widoki zgermanizowania prowincji wschodnich nie okażą się dla Niemców ostatecznie złudnymi. Obecnie toczyć się musi zacięta walka o tę właśnie pozycję, a losy tej walki rozstrzygną, czy indywidualność narodowa Niemiec rozszerzy się i pochłonie żywioł polski, czy też zmuszona będzie szukać na innej drodze sposobów załatwienia kwestii polskiej. W obu powyższych przypadkach nie może być brana w rachubę jakakolwiek zasadnicza zmiana typu narodowego żadnej z trzech stron, w tej grze zaangażowanych. Dążność narodów rosyjskiego i niemieckiego do zachowania swego typu uznać musimy za zjawisko normalne, co nie wyklucza bynajmniej walki z naszej strony przeciw tej dążności, o ile jeden lub drugi dążyłby do rozszerzania się naszym kosztem, ale walkę taką toczyć musimy nie na gruncie moralnym, lecz na gruncie etnicznym, kulturalnym, społecznym i politycznym.
Tylko oderwany od życia i bezsilny liberalizm może szukać punktu oparcia dla swego obronnego stanowiska w tym, że zjawiska naturalnego rozrostu indywidualności narodowych, z którymi walczyć mu przychodzi, ochrzci mianem dążności niemoralnych lub niehumanitarnych. Zachowanie typu, charakteru, dziejowej fizjonomii i duszy narodu da się osiągnąć tylko tym, że kierownictwo jego życiem, kamerton jego opinii, sprawdzian jego sumienia i przewodnictwo jego duchowe przejdą niepodzielnie w ręce żywiołów, noszących w swej duszy nieskażone odbicie tego typu. Nie o cechy ich rozpoznawcze tu chodzi, lecz o troskliwe przechowywanie i wyrabianie w opinii tego instynktu narodowego, który jej wskazuje naturalnych, a zarazem jedynie kompetentnych przewodników. Dlatego to u wszystkich narodów – u nas najmniej – bierze opinia w rachubę nie tylko to, co się mówi, ale i kto mówi, „kto” – nie w znaczeniu rozgłosu lub sławy, lecz w znaczeniu duchowej kompetencji. Jest to nieraz jedynym wskazaniem dla wrażliwej i podatnej do uniesień opinii, ażeby nie zbaczała z drogi, którą nie chwila obecna, lecz przyszłość kreśli niewidzialną ręką w duszy zbiorowej. Do objawów wysokiej kultury duchowej narodu zaliczyć należy, jeżeli pewne wchodzące w jego skład żywioły, które nie mogą rościć pretensji do wyrażania przez się jego typu, posiadają dość krytycyzmu i skromności, aby nie piąć się do roli kierowniczej w życiu narodowym, której sprostać nie mogą, do której nie posiadają zasadniczej kompetencji Istnieją zawsze rozległe pola pracy publicznej, bardziej specjalne i mniej nacechowane piętnem indywidualności narodowej, na których takie żywioły mogą z wielkim dla zbiorowości pożytkiem zastosować swe siły. Z tego względu należy się szczery wyraz uznania ze strony naszego społeczeństwa frankistom polskim, którzy w razie, gdyby się byli pięli na stanowiska kierownicze w naszym życiu narodowym, niewątpliwie stargaliby swe siły w nieuniknionej rozterce z ogółem, pacząc jednocześnie jego typ zasadniczy, uniknęli zaś tego, zabłysnąwszy jako pierwszorzędne gwiazdy na polu magistatury, nauki i w ogóle zawodów wyzwolonych. Selekcja tego rodzaju w każdym narodzie dokonywać się musi, ale dokonywa się ona bądź dobrowolnie i świadomie, bądź drogą starć, zboczeń, walk i nawrotów. Im sprawa zachowania typu narodowego przez właściwy dobór duchowych kierowników bardziej przenika do samowiedzy ogółu, im bardziej jest regulowana z góry, a nie dopiero po smutnych eksperymentach, drogą rozpędzania nabrzmiałych wrzodów na ciele organizmu narodowego, tym spokojniej i normalniej odbywać się może jego rozwój.
Zygmunt Balicki
11 maja 2019 o 09:42
Te teksty Balickiego mają po ponad 100 lat, a wciąż zachowują aktualność w zasadniczych sprawach.
12 maja 2019 o 20:26
Sylwetka Balickiego:
Zygmunt Balicki (ur. 30 grudnia 1858 w Lublinie, zm. 12 września 1916 w Piotrogrodzie) – polski socjolog, psycholog społeczny, publicysta, polityk i jeden z czołowych ideologów Narodowej Demokracji, członek korespondent Towarzystwa Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu od 1891 roku.
Kształcił się w Gimnazjum Męskim w Lublinie, które ukończył w 1876. Studiował nauki społeczne na Uniwersytecie w Petersburgu, Zurychu i Genewie, uzyskując stopień doktora praw. Był działaczem politycznym, socjologiem i publicystą, jednym z pierwszych ideologów polskiego ruchu narodowego. W 1881 r. współtworzył Socjalistyczne Stowarzyszenie Lud Polski. W 1887 założył Związek Młodzieży Polskiej „Zet”. 3 stycznia 1891 ożenił się z Gabrielą Iwanowską. W 1893 we współpracy z Romanem Dmowskim założył Ligę Narodową i Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne założone w 1897. W broszurze „Egoizm narodowy wobec etyki” przeprowadził rozróżnienie etyki idei i etyki ideałów skłaniając się do pewnego relatywizmu moralnego na rzecz osiągnięcia określonych celów narodowych[2]. Po wybuchu I wojny światowej opowiedział się po stronie państw Ententy. Popierał tworzenie legionów przy armii rosyjskiej. W odpowiedzi na deklarację wodza naczelnego wojsk rosyjskich wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza Romanowa z 14 sierpnia 1914 roku, podpisał telegram dziękczynny, głoszący m. in., że krew synów Polski, przelana łącznie z krwią synów Rosyi w walce ze wspólnym wrogiem, stanie się największą rekojmią nowego życia w pokoju i przyjaźni dwóch narodów słowiańskich[3]. Wraz z Wiktorem Jarońskim był pomysłodawcą utworzenia polskich jednostek wojskowych, które miały wziąć udział w walce u boku armii rosyjskiej (Legion Puławski). Był członkiem Komitetu Organizacyjnego Legionów Polskich, formowanych u boku wojsk rosyjskich w 1915 roku.