life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Robert E. Howard: Conan z Cymerii – droga wojownika

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Kiedy bestia mijała kotarę, spoza niej wystrzelił Conan, spadł na ramiona małpoluda i z dziką wściekłością wbił sztylet w masywne plecy aż po rękojeść. Thak wrzasnął tak straszliwie, że aż dom zadrżał w posadach, a impet uderzenia zwalił go z nóg. Przeciwnicy huknęli o podłogę, w jednej chwili tworząc wir sczepionych, muskularnych ciał. Byli jak chaos i kataklizm w jednym, niszcząc wszytko, co tylko znalazło się na ich drodze. Trzeszczały kości, rozpadały się meble, a w powietrzu wibrowały wściekłe przekleństwa Conana i zwierzęcy ryk Thaka.

Murilo zobaczył, że Cymmeryjczyk zacisnął nogi na torsie małpoluda i starając się ze wszystkich sił nie spaść, dźgał sztyletem jak szalony. Z kolei Thak za wszelką cenę chciał tak przesunąć wiszącego mu na plecach przeciwnika, żeby capnąć go wielkimi i ostrymi jak brzytwa kłami. W nawałnicy ciosów i strugach co chwila tryskającej krwi, opleceni resztkami kapłańskiej szaty Nabonidusa, opętańczo walczący wrogowie przetoczyli się przez korytarz tak szybko, że Murilo, choć chwycił za najbliższe krzesło, nie odważył się go użyć w obawie, iż wyrżnie nim w głowę Conana, a nie Thaka. A małpolud powoli, ale nieubłaganie zaczynał nad Cymmeryjczykiem zdobywać przewagę. Mimo że barbarzyńca był nadludzko szybki, silny i siedział przeciwnikowi na plecach, a wszelkie ruchy Thaka krępowały strzępy szaty Czerwonego Kapłana, to bestia miała jeden niepodważalny atut – była wręcz tytanicznie silna. I wiedziała, jak z tej siły zrobić użytek. Centymetr po centymetrze przesuwała przeciwnika uczepionego jej pleców w zasięg swojej morderczej paszczy, a ociekające śliną kły tylko czekały, by zasmakować cymmeryjskiego mięsa. Thak został dźgnięty już tyle razy, że wystarczyłoby tego do zabicia z tuzina ludzi. Conan raz za razem zatapiał sztylet w niemiłosiernie już pociętym i obficie krwawiącym z dziesiątek ran ciele małpoluda, jednak bez skutku.

Cymmeryjczyk wiedział, że jeśli nie dosięgnie ostrzem jakiegoś ważnego organu, to nadludzka żywotność Thaka w końcu przeważy, monstrum rozszarpie go na strzępy, a po tem zabierze się za jego towarzyszy. Walczył jak dzika bestia – z zawziętością, w ciszy, od czasu do czasu sapiąc z wysiłku. Czarne pazury małpoluda cięły ciało niczym przedniej jakości ostrze, a stalowy chwyt jego niekształtnych łapsk nieubłaganie kierował głowę Cymmeryjczyka wprost pod straszliwe, czekające tylko na dogodną okazję, kły. I wtedy Murilo dostrzegł tę jedną jedyną okazję do ataku. Doskoczył do walczących, wziął potężny zamach trzymanym w rękach krzesłem i z całych sił, jakimi obdarowała go matka natura, huknął nim w paskudny, owłosiony łeb bestii. Zwykłemu śmiertelnikowi taki cios zrobiłby z czaszki miazgę, lecz od twardej głowy Thaka zabójczy pocisk tylko się odbił. Ale to wystarczyło. Zaskoczony małpolud na chwilę rozluźnił mocarny uścisk, a wtedy Conan, dyszący i obficie broczący krwią, zadał ostateczny cios, zatapiając sztylet aż po rękojeść w bijącym sercu przeciwnika. Małpolud zadrżał konwulsyjnie, zawył. Ostatnim wysiłkiem woli próbował jeszcze wstać, jednak zdołał tylko nieco się unieść. Małe, czerwone oczy zaszły mgłą i bestia na chwilę znieruchomiała, po czym runęła bezwładnie na podłogę. To był koniec walki – Thak nie żył.

Conan z najwyższym trudem podniósł się na nogi, ale ledwie stał, a przy próbie zrobienia pierwszego kroku o mało się nie przewrócił. Drżącą ręką otarł pot i krew z twarzy, posoka kapała mu z palców i ostrza sztyletu, a z ud, ramion i muskularnej piersi ściekała strużkami. Murilo rzucił się do niego, by podtrzymać rannego olbrzyma, ale Cymmeryjczyk odtrącił go lekko niecierpliwym gestem.

– Kiedy nie będę mógł stać o własnych siłach, to będzie znaczyło, że nie żyję i umarłem – wymamrotał opuchniętymi wargami, siląc się na niskich lotów żarcik. – Ale, na Croma, nie przeczę, chętnie bym sobie teraz golnął dobrego wina! Znajdzie się tu takie?

Nabonidus patrzył na nieruchomo leżącego Thaka, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Czarna, paskudnie owłosiona bestia, choć przedstawiała absurdal – nie wręcz groteskowy widok – gigantyczna góra stalowych mięśni, obrośnięta futrem, odziana w strzępy czerwonej kapłańskiej szaty, z krótkimi nogami, wiel – kimi łapskami i wywalonym na wierzch jęzorem, miała w sobie jednak więcej cech ludzkich niż zwierzęcych i dlatego w pewien sposób, leżąc wśród szczątków mebli, wzbudzała nie odrazę, a litość. Nawet Conan musiał myśleć podobnie, bo głosem poważnym, wyrażającym szacunek powiedział:

– Zabiłem dziś człowieka, nie zwierzę. Zapamiętam go jako jednego z najmężniejszych spośród tych, których dusze wysłałem do krainy wiecznej ciemności, a moje kobiety przy wieczornym ognisku będą śpiewać o nim pieśni.

Nabonidus przyklęknął nad ciałem Thaka i podniósł pęk kluczy na złotym łańcuchu, które zsunęły się z szyi bestii podczas walki. Zaprosił gestem swoich towarzyszy, aby poszli za nim do innej komnaty. Otworzył drzwi i wskazał drogę, ale do środka wszedł pierwszy. Pomieszczenie to, zresztą tak jak i inne, było jasno oświetlone. Ze stołu przy ścianie wziął wielki dzban wina i napełnił kryształowe puchary. Murilo i Conan z wdzięcznością przyjęli karminowy trunek, gasząc z rozkoszą pragnienie. Wtedy odezwał się Nabonidus.

– Co za noc! Już prawie świta… Co teraz zrobicie?

– Jeśli dasz mi jakieś bandaże i wszystkie inne potrzebne rzeczy, to opatrzę rany Conana – rzekł Murilo, a Nabonidus skinąwszy głową na znak, że zrozumiał, ruszył w stronę drzwi.

Jednak było w jego postawie i ruchach coś dziwnego, nienaturalnego, co młody arystokrata od razu wychwycił. Gdy tylko Nabonidus stanął w drzwiach, odwrócił się nagle, a w jego oczach pojawił się zimny i okrutny blask triumfu. Wyszczerzył białe zęby w bezgłośnym i upiornym uśmiechu.

– Wszyscy trzej jesteśmy łotrami – powiedział z wyraźną drwiną w głosie. – Ale nie wszyscy jesteśmy głupcami! Głupcem jesteś ty, Murilo!

– O czym ty mówisz? – spytał zaskoczony młodzieniec i zrobił krok w stronę kapłana.

– Stój! – wykrzyknął rozkaz Nabonidus tonem przywykłym do wydawania poleceń. – Jeszcze krok, a skończycie jak Petreus i jego ludzie!

Murilo zamarł z przerażenia, bo zobaczył, że ręka Czerwonego Kapłana spoczęła na aksamitnej lince, wiszącej tuż za drzwiami.

– Co ty, do diabła, knujesz?! – krzyknął młodzieniec. – Przyrzekłeś przecież…

– Przyrzekłem, że nie opowiem królowi pewnego żarciku o tobie. Nic nie wspominałem o wzięciu spraw w swoje ręce, jeśli nadarzy się okazja. Przerażenie i panika tak bardzo zlasowały ci mózg, że oczekiwałeś, iż zaprzepaszczę taką szansę? W normalnych okolicznościach nie odważyłbym się podnieść na ciebie ręki bez królewskiego pozwolenia, ale przecież okoliczności normalne nie są, a o tym, co się tutaj za chwilę wydarzy i tak się nikt nie dowie. Traficie bowiem obaj do mojego ulubionego wynalazku – kadzi pełnej kwasu. Samotność doskwierać wam nie będzie, bo wrzucę tam także ciała Thaka i tych nacjonalistycznych idiotów. I wszelki ślad po was zginie. Cóż to była dla mnie za noc! Szkoda moich cennych i przydatnych służących, jednak w zamian za jednym zamachem pozbyłem się moich najgroźniej – szych wrogów. Ani kroku dalej, Murilo! Stoję na progu i nie zdołacie mnie dopaść, nim pociągnę za linkę i wyślę wasze plugawe dusze prosto diabłu w dupę! Prawie każda komnata w moim domu to pułapka. Tym razem to nie szary lotos, ale coś równie skutecznego. A więc Murilo, ty kompletnie zidiocia…

Kapłan zajęty swym monologiem nie zwracał uwagi na Conana, a z kolei barbarzyńcę nie interesowało, jaką obelgą zamierza Nabonidus obdarzyć arystokratę tuż przed pociągnięciem za linkę. Z szybkością błyskawicy chwycił za najbliższy masywny taboret i cisnął nim z całej siły. Pocisk pomknął do celu z zabójczą precyzją i niesłychaną mocą, jak wystrzelony z balisty. Kapłan odruchowo próbował zasłonić twarz, ale zrobił to o wiele za wolno. Taboret zmiażdżył mu twarz, a siła uderzenia była tak duża, że odrzuciła ciało aż w głąb korytarza. Natychmiast wokół roztrzaskanej czaszki rozlała się kałuża krwi.

– No, proszę, a jednak jego krew jest czerwona – mruknął Conan. Murilo drżącymi palcami zaczesał w tył zlepione potem włosy. Był na skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego, dlatego, gdy wreszcie mógł odetchnąć z ulgą, widząc, że kapłan wyzionął ducha, o mało nie upadł na podłogę. Oparł się ciężko o stół.

– Pewnie już świta – powiedział słabym głosem. – Wynośmy się czym prędzej z tego przeklętego domu, bo znowu wdepniemy w jakieś zabójcze gówno. Jeśli tylko niezauważeni pokonamy zewnętrzny mur, nikomu nie przyjdzie do głowy, by powiązać nas z wydarzeniami tej nocy. Niech gwardia królewska sama się głowi nad wytłumaczeniem sprawy. Murilo rzucił okiem na leżące w kałuży krwi ciało Czerwonego Kapłana i wzruszył ramionami.

– Koniec końców to on okazał się głupcem i na dodatek potwornie gadatliwym. Gdyby po prostu pociągnął za linkę…

– Cóż – rzekł spokojnie Conan. – Spotkał go los pisany każdemu łotrowi. Najchętniej splądrowałbym jeszcze ten dom, ale po namyśle muszę przyznać, że to… głupi pomysł. Lepiej stąd chodźmy.

Kiedy wyszli do ogrodu skąpanego w pierwszych promieniach wschodzące go słońca, Murilo spojrzał na cymmeryjskiego giganta i zadał pytanie.

– Co będzie z tobą? Wysłałeś Czerwonego Kapłana w zaświaty, zatem ja jestem bezpieczny i otwierają się przede mną nowe możliwości, ale ty musisz pamiętać, że nie przycichła jeszcze sprawa kapłana z Labiryntu, więc…

– Jestem już zmęczony tym miastem – odpowiedział Conan, szeroko się uśmiechając. – W celi coś gadałeś o koniu czekającym na mnie w Szczurzej Norze. I o sakiewce dobrze napchanej złotem. Chętnie sprawdzę, jak szybko ten niezwykły rumak poniesienie mnie do sąsiedniego królestwa. Mam ochotę odbyć jeszcze wiele podróży, zanim wybiorę się w tę ostatnią, która zawiedzie mnie tam, gdzie tej nocy wysłałem Nabonidusa.

Robert E. Howard

rhoward

Fragment z „Conan Barbarzyńca”. Do kupienia TUTAJ.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

Jeden komentarz

  1. Robert Ervin Howard (ur. 22 stycznia 1906 w Peaster, zm. 11 czerwca 1936 w Cross Plains) – amerykański pisarz fantasy, horrorów oraz opowiadań bokserskich i historyczno-przygodowych, publikowanych głównie w magazynie Weird Tales, w którym był jednym z najpopularniejszych autorów. Jego twórczość miała wielki wpływ na pisarzy podgatunku miecza i magii oraz heroic fantasy. Znany głównie jako twórca postaci Conana Barbarzyńcy.
    .
    Urodził się w Peaster w Teksasie, jako syn doktora Isaaca Mordecai Howarda oraz Hester Jane Ervin Howard. Jego rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania, aż osiadła w Cross Plains w środkowym Teksasie w 1919 roku.
    .
    Będąc dzieckiem, Robert Howard był drobnej budowy ciała, przejawiał cienie osobowości schizoidalnej, dodatkowo zainteresowanie książkami sprawiło, że chłopiec był postrzegany przez otoczenie jako mol książkowy, skutkiem czego, w dzieciństwie był prześladowany przez rówieśników. Jednak jako nastolatek rozpoczął rygorystyczny program ćwiczeń siłowych i bokserskich – nim wstąpił do Cross Plains High School, stał się mocarnym młodzieńcem, a dokuczanie ze strony kolegów ustało.
    .
    Mając 15 lat wybrał pisanie jako drogę swej kariery i wysłał pierwsze opowiadanie do Adventure Magazine, gdzie wkrótce się ukazało. W 1922 roku ukończył ostatnią możliwą klasę w szkole w Cross Plains, po czym przeniósł się do Brownwood aby kontynuować edukację w Brownwood High School. Trzy lata później, Weird Tales, które niedawno rozpoczęły swoją działalność pod redakcją Farnsworth Wrighta, za 16 dolarów kupiły opowiadanie Howarda „Włócznia i kieł” (Spear and Fang), które zostało opublikowane w tym magazynie w sierpnia 1925 roku. W tym samym roku Robert Howard rozpoczął naukę na Howard Payne Academy w Brownwood, gdzie uczęszczał na kursy obejmujące stenografię, maszynopisanie, rachunkowość i prawo handlowe, ale nie kontynuował studiów z powodu braku pieniędzy, skutkiem czego nie dostał dyplomu.
    .
    REH imał się różnorodnych zawodów aby zarobić na utrzymanie, nawet wtedy gdy dużo publikował. Był pomocnikiem geografa, sekretarzem w biurze prawniczym, pomocnikiem w aptece i publicznym stenografem. W 1926 roku na życzenie ojca skończył kurs bibliotekarstwa.
    .
    11 czerwca 1936 roku, około 8 rano, po usłyszeniu wiadomości od pielęgniarki, że jego chora na gruźlicę matka po zapadnięciu w śpiączkę już raczej nie odzyska przytomności, Howard usiadł w swoim samochodzie, a następnie strzelił sobie w głowę z pożyczonej broni. Umarł nie odzyskawszy przytomności około 16:00. Jego matka zmarła następnego dnia. Razem z nią został pochowany na cmentarzu Greenleaf w Brownwood dwa dni później.
    .
    Pisał opowiadania w bardzo wielu gatunkach, ale jego najsłynniejszy bohater to Conan Barbarzyńca. Pojawił się po raz pierwszy w opowiadaniu „Feniks na mieczu” (The Phoenix on the Sword) w grudniu 1932 roku.
    .
    Howard jest też autorem serii opowiadań, gdzie bohaterami są: Solomon Kane, Pikt Bran Mak Morn, marynarz Steve Costigan oraz ogromny Kull.
    .
    Howard prowadził intensywną korespondencję z pisarzami: H.P. Lovecraftem i Clarkiem Ashtonem Smithem. Napisał kilka opowiadań grozy osadzonych w realiach mitów Cthulhu, stworzonych przez pierwszego z nich.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*