Wydaje się, że każde społeczeństwo zdominowane przez etos ekonomiczny stoi przed koniecznością dokonania trzech zasadniczych wyborów:
— między systemem prywatnej własności środków produkcji a różnymi rodzajami własności kolektywnej lub państwowej,
— między gospodarką rynkową a rozmaitymi modelami planowania,
— między „wolnością” a „totalitaryzmem”.
Nie trzeba chyba dodawać, że w rzeczywistości człony tych opozycji — a dotyczy to wszystkich trzech wymienionych par — nie występują w stanie czystym; relacja między nimi jest raczej relacją komplementarności niż wykluczania się, rzeczywistość jest ich mieszaniną o przewadze jednego ze składników.
Zauważyć można, że zwolennicy własności prywatnej niemal zawsze dowodzą, iż system własności odmienny od prywatnego związany jest nieuchronnie z „planowaniem” oraz „totalitaryzmem”, a wolność kwitnie jedynie w gospodarce rynkowej i w warunkach takiej własności, jakiej są wyznawcami. Stronnictwo własności kolektywnej dowodzi z kolei — choć w nieco mniej dogmatycznej formie — że własność publiczna wymaga systemu centralnego planowania, a wolność może być jedynie owocem planowania i uspołecznienia. W ustroju gospodarki rynkowej i własności prywatnej Wolność jest, zdaniem tego stronnictwa, jedynie wolnością pozorną, „wolnością jedzenia obiadu u Ritza i spania pod mostami Tamizy”. Ujmując- rzecz najogólniej, wszyscy głoszą, iż jedyną drogą Osiągnięcia wolności jest ich własny „system” i oskarżają wszelkie odmienne „systemy” o tyranię, totalitaryzm lub — prowadzą-cą do nich — amairchię.
Tego rodzaju argumenty wywołują na ogół o wiele więcej emocji, niż przysparzają wiedzy — dzieje się tak zresztą zawsze, gdy „rzeczywistość” wywodzona jest z pojęć, zamiast być ich źródłem. Tam gdzie istnieją trzy warianty, istnieje też 8 możliwych kombinacji. Rozsądne zdaje się przyjęcie założenia, że życie’— wcześniej lub później bądź nawet jednocześnie w kilku miejscach — wykorzysta wszystkie z nich. Oto osiem przypadków powstałych ze skrzyżowania trzech wspomnianych par przeciwieństw (za główną linię ich podziału uznałem opozycję „wolność — totalitaryzm”, gdyż w perspektywie filozoficznej tej książki jest ona najważniejsza):
Przypadek 1. Wolność, Gospodarka rynkowa, Własność prywatna
Przypadek 2. Wolność, Planowanie, Własność prywatna
Przypadek 3. Wolność, Gospodarka rynkowa, Własność kolektywna
Przypadek 4. Wolność, Planowanie, Własność kolektywna
Przypadek 5. Totalitaryzm, Gospodarka rynkowa, Własność prywatna
Przypadek 6. Totalitaryzm, Planowanie, Własność prywatna
Przypadek 7. Totalitaryzm, Gospodarka rynkowa, Własność kolektywna
Przypadek 8. Totalitaryzm, Planowanie, Własność kolektywna
Twierdzenie, że „możliwe” są jedynie przypadki 1 i 8, jest absurdem; są to po prostu przypadki najprostsze z punktu widzenia propagandy. Rzeczywistość, dzięki Bogu, ma bujniejszą wyobraźnię. Identyfikację współczesnych bądź historycznych wcieleń tych ośmiu wariantów pozostawię czytelnikom zalecając jednocześnie profesorom nauk politycznych, aby ćwiczenie to podsunęli swym studentom.
Zajmę się natomiast rozważeniem szans wymyślenia takiej „organizacji” własności wielkich przedsiębiorstw, która czyniłaby zadość wymogom „gospodarki mieszanej”. Ponieważ nie zaczynamy od zera, od sytuacji, w której każdy wybór jest możliwy, lecz naszym punktem wyjścia jest stan panujący dziś w uprzemysłowionej części świata, wydaje się, że właśnie taka „mieszanka” lepiej niż „przypadek czysty” dostosowana jest do podjęcia różnorakich wyzwań przyszłości.
Pokazałem już, że przedsiębiorstwa prywatne działające w tak zwanych społeczeństwach rozwiniętych ciągną bardzo znaczne zyski z infrastruktury — tak materialnej, jak i niematerialnej — wybudowanej przez te społeczeństwa z funduszy publicznych. Zbiorowość zatem, choć pokrywa znaczną część kosztów przedsiębiorstwa prywatnego, nie ma bezpośredniego udziału w jego zyskach. Zyski te są prywatnie przywłaszczane i społeczeństwo, chcąc zaspokoić swoje potrzeby finansowe, sięgać może do prywatnych kieszeni dopiero po tym przywłaszczeniu. Współcześni ludzie interesu niezmordowanie głoszą i narzekają, że w znacznej mierze „pracują dla państwa” i że partnerem ich jest państwo, gdyż narzucony przezeń system opodatkowania zysków pochłania znaczną część tego, co uważają jedynie za zasługę swoją i akcjonariuszy. Skłania mnie to do przyjęcia wniosku, że publiczną część prywatnych zysków — a więc płacony przez przedsiębiorstwo podatek od zysku — można by przekształcić w przypadającą zbiorowości część akcji zwykłych tejże prywatnej firmy; dotyczy to w każdym razie wielkich organizacji przemysłowych.
Zanim przejdę do dalszych propozycji — i jako pewnego rodzaju wstęp do nich — postuluję, aby zbiorowość otrzymywała połowę dywidend wielkich przedsiębiorstw, i to nie drogą opodatkowania, lecz przez przejęcie 50 procent akcji.
1. Zacząć należy od określenia minimalnej wielkości przedsiębiorstw, których dotyczyć mają proponowane tu zmiany. Ponieważ każde przedsiębiorstwo wraz z przekroczeniem pewnej wielkości zatrudnienia traci charakter prywatny i osobowy, stając się w istocie publicznym, najlepszą metodą określenia wielkości minimalnej jest zdefiniowanie jej w kategoriach liczby zatrudnionych. W szczególnych sytuacjach konieczne może się okazać definiowanie wielkości krytycznej; należy wówczas posłużyć się wysokością kapitału stałego lub wielkością obrotów.
2. Wszystkie przedsiębiorstwa, które osiągnęły lub przewyższyły to minimum, muszą stać się spółkami o kapitale mieszanym.
3. Pożądane byłoby przekształcenie — na wzór amerykański — wszystkich akcji tych spółek na akcje nieuprzywilejowane.
4. Dotychczasowa liczba akcji — wliczając w to akcje uprzywilejowane i wszelkie papiery reprezentujące majątek firmy — winna ulec podwojeniu przez wypuszczenie nowych akcji — które byłyby własnością zbiorową. Na każdą starą akcję, znajdującą się w rękach prywatnych, przypadałaby więc nowa akcja, dająca te same uprawnienia i będąca własnością ogółu.
System tego rodzaju zlikwiduje również problem odszkodowań, bowiem prawo pobierania podatku dochodowego przez państwo zastąpione zostanie przez bezpośredni udział w majątku przedsiębiorstwa, a podatki staną się opłatą za obracanie tym kapitałem. Transformacja ta stanowić będzie formalne uznanie decydującej roli instytucji i przedsięwzięć publicznych, czyli wszelkich niekapitalistycznych sił społecznych, w tworzeniu bogactwa „prywatnej” gospodarki. Będzie również podkreśleniem faktu, iż majątek, w znacznej mierze zawdzięczający swe powstanie zbiorowości, uznany być winien za publiczny, a nie prywatny.
Pojawiające się w związku z tym wywodem pytania podzielić można na trzy grupy. Po pierwsze, co oznacza pojęcie „zbiorowość”? Kto dysponować będzie nowo wypuszczonymi akcjami i kto reprezentować będzie tę „zbiorowość”? Po drugie: jaki rodzaj praw własności wiązać się winien z posiadaniem tych nowych akcji? Grupę trzecią stanowią pytania o metody przejścia od starego do nowego systemu, o sposób traktowania karteli i spółek międzynarodowych, o zagadnienie tworzenia nowego kapitału itd.
Odpowiadając na pierwsze z nich proponuję, by nowo wypuszczone akcje, reprezentujące 50 procent majątku, znajdowały się w posiadaniu lokalnej instytucji z siedzibą w tym samym co dana firma regionie. Miałoby to na celu zarówno maksymalne zdecentralizowanie udziału ogółu, jak i osiągnięcie wysokiego stopnia integracji przedsiębiorstwa ze społeczeństwem, wśród którego działa i z którego ciągnie wielkie zyski. Tak więc połową majątku przedsiębiorstwa pracującego w rejonie X dysponować winna lokalna instytucja reprezentująca ogół (mieszkańców tego właśnie rejonu. Ani jednak wybrani w tym rejonie politycy, and też lokalni urzędnicy państwowi nie muszą być ludźmi najbardziej godnymi powierzenia im pakietu praw związanych z nowymi akcjami. Zanim przystąpimy do dalszego zgłębiania problemu obsady stanowisk, musimy nieco bliżej określić te uprawnienia.
Przejdę więc do drugiego zbioru pytań. Można w zasadzie powiedzieć, iż prawa wynikające z faktu posiadania daje się podzielić na dwie grupy: uprawnienia dotyczące zarządzania i uprawnienia finansowe.
Jestem głęboko przekonany, że — w warunkach normalnych — wtrącanie się zbiorowości w zarządzanie i ograniczanie przez nią zakresu odpowiedzialności i swobody działania menedżerów nie przynosi żadnych korzyści, a jedynie straty. Nie należy więc w najmniejszym nawet stopniu naruszać pozycji „prywatnych” dyrektorów przedsiębiorstw. Uprawnienia strony publicznej dotyczące zarządzania winny mieć charakter niejako potencjalny i być wykorzystywane tylko w wyjątkowych okolicznościach. Mówiąc inaczej, z akcjami znajdującymi się w rękach publicznych nie powinno się łączyć — poza owymi wyjątkowymi okolicznościami — prawo głosu, lecz jedynie przywilej obserwacji i dostępu do informacji. Obserwator — lub kilku z nich — którego zbiorowość umieści w zarządzie przedsiębiorstwa, nie będzie więc wyposażony w żadne uprawnienia decyzyjne. Gdyby uważał on, że wzgląd na dobro publiczne wymaga interwencji w politykę zarządu, musiałby zwrócić się o prawo głosu do specjalnego sądu. Sąd ów rozpatrywałby wniosek i ustalał, czy rzeczywiście zaistniały okoliczności uprawniające powoda do interwencji; pozytywne orzeczenie dawałoby na określony czas prawo głosu rzecznikom interesu publicznego. W ten sposób prawa własności upoważniające do udziału w zarządzaniu, a związane z nowymi akcjami, które znalazłyby się w rękach rzeczników zbiorowości, znajdowałyby się w zawieszeniu i były potencjalną możliwością aż do momentu, w którym sąd, na mocy formalnych procedur, zezwoliłby owym rzecznikom na określone działania. Jeżeli w wyjątkowych wypadkach zostałyby one podjęte i rzecznikom zbiorowości udzielono by prawa głosu, stan ten trwałby na tyle krótko, aby nie mogły powstać żadne wątpliwości, co należy uważać za zwykły, a co za nadzwyczajny tryb funkcjonowania.
Często spotkać można mniemanie, że „interes publiczny” w prywatnym biznesie może być chroniony przez delegowanie do zarządu urzędników państwowych wysokiego lub średniego szczebla. Przekonanie to, dostarczające niejednokrotnie głównego argumentu przeciw propozycjom nacjonalizacji, wydaje mi się zarówno naiwne, jak i mało praktyczne. Przedsiębiorstwa mogą być skuteczniej skłonione do poważniejszego niż dzisiaj okazywania względów „publicznemu interesowi” nie przez podział odpowiedzialności zarządu, lecz przez jawność działań i publiczne sprawozdania. Charakter działania administracji państwowej oraz biznesu, zarówno prywatnego, jak i opartego na własności państwowej, jest zasadniczo różny — także jeśli chodzi o rodzaj wynagrodzeń i stopień bezpieczeństwa — i z prób łączenia ich ze sobą może jedynie wyniknąć zamęt.
Tak więc wynikające z tytułu własności uprawnienia kierownicze byłyby w sytuacjach normalnych nie wykorzystane; natomiast uprawnienia finansowe powinny być wykorzystywane zajmując miejsce podatków od dochodu, które normalnie płaci przedsiębiorstwo. Zbiorowość otrzymywałaby automatycznie połowę sumy dywidend na mocy własności akcji. Akcje będące własnością publiczną powinny być nieodstępowalne (również prawo ściągania podatków nie może być sprzedane tak jak kapitał stały). Trzeba także zakazać przekształcania ich w gotówkę. To, czy mogą być używane jako gwarancja pożyczek publicznych, należy zostawić do późniejszego rozważenia.
Po tym skrótowym zarysowaniu uprawnień i obowiązków łączących się z posiadaniem nowych akcji powrócić możemy do zagadnień obsady stanowisk. Podstawowym celem niniejszego projektu jest możliwie ścisła integracja wielkich firm z ich społecznym otoczeniem; cel ten określa przyjęty przez nas sposób rozwiązania problemu polityki personalnej. Jedno jest pewne: finansowe i kierownicze prawa oraz obowiązki wypływające z faktu własności muszą być niezależne od rozgrywek partyjnych. Nie powinny one trafić w ręce urzędników państwowych, gdyż ci ostatni powołani zostali do pełnienia innych zadań. Uważam więc, że sprawowanie wymienionych funkcji przypaść winno specjalnie utworzonej do tego grupie obywateli, grupie, którą nazywam Radą Społeczną. Sposób formowania jej składu, wykluczający wybory polityczne oraz interwencję rządu, powinien być następujący: prawo do mianowania 1/4 członków otrzymałyby lokalne związki zawodowe; analogiczną liczbę delegowałyby miejscowe organizacje specjalistyczne; 1/4 delegowałyby miejscowe związki pracodawców; spośród mieszkańców regionu wybrano by pozostałą 1/4 zarządu w taki sposób, jak ławę przysięgłych. Członkowie ci piastowaliby stanowiska przez okres, powiedzmy, pięcioletni, przy czym 1/5 osób objęta byłaby co roku rotacją.
Działania i uprawnienia Rady Społecznej należy określić prawnie; są to jedyne ograniczenia Rady. Byłaby oczywiście odpowiedzialna przed społeczeństwem i do jej obowiązków należałoby publikowanie sprawozdań z przeprowadzonych narad. Można by także rozważyć, jako pewną formę demokratycznego zabezpieczenia, obdarzenie lokalnej administracji pewną „siłą blokującą” wobec poczynań Rady Społecznej, siłą podobną do tej, którą ma Rada wobec dyrekcji poszczególnych przedsiębiorstw. Oznaczałoby to, że administracja ‚lokalna ma w Radzie danego regionu swego obserwatora i w przypadku poważnego konfliktu może zwrócić się do specjalnego sądu o przyznanie jej czasowego prawa do interwencji. Także i w tym wypadku powinno być całkowicie jasne, że interwencja taka jest jedynie wyjątkiem, nie regułą, i że w sytuacji normalnej swoboda działania Rady Społecznej pozostaje nienaruszona.
Rada powinna sprawować pełną kontrolę nad dochodami z dywidend wypłacanych zbiorowości z tytułu należących do niej akcji. Ogólne reguły wydatkowania tych funduszy winny zostać określone w odpowiednich ustawach. Jest jednak oczywiste, że należy położyć nacisk na zachowanie dużej niezależności i odpowiedzialności regionalnej. Na zastrzeżenie, że trudno oczekiwać, aby Rady Społeczne rozdzielały znajdujące się w ich dyspozycji sumy w sposób najlepszy z możliwych, odpowiedzieć można przekonywająco, że nie ma również takiej gwarancji w wypadku, gdy fundusze te zostaną oddane administracji lokalnej, lub, jak to się dzieje dziś, rządowi. Wprost przeciwnie, o wiele trafniejsze wydaje się założenie, że właśnie Rady Społeczne — prawdziwi reprezentanci zbiorowości lokalnej — poświęcą dużo więcej uwagi niż urzędnicy administracji centralnej czy regionalnej zaspokojeniu żywotnych potrzeb zbiorowości.
Wypada się teraz zająć trzecią grupą pytań. Przekształcenie aktualnie istniejącego systemu w taki, który naszkicowałem, nie wydaje się stwarzać żadnych poważniejszych przeszkód. Ponieważ wprowadzenie 50 procent udziału zbiorowości zrównoważone jest zniesieniem podatków od zysku, a proponowany schemat traktuje wszystkie przedsiębiorstwa w sposób równoprawny, problem odszkodowań w ogóle się nie pojawia. Wspomnianą definicję skali minimalnej, której przekroczenie pociąga za sobą zmiany własności, ustalić można tak, aby zmianą tą objęte były początkowo jedynie największe firmy i aby cały proces transformacji przebiegał stopniowo, otwierając pole działalności eksperymentalnej. Jeśli okazałoby się przy tym, że w nowych warunkach wielkie przedsiębiorstwa wpłacają do kasy publicznej dywidendy, których wysokość przekracza sumy odprowadzane dotąd do tej kasy jako podatki, byłoby to zjawisko społecznie korzystne, gdyż zniechęcałoby do gigantomanii.
Warto również podkreślić, iż zamiana podatku dochodowego na udział w akcjach znacznie poprawia psychologiczny klimat podejmowania decyzji. Jeśli podatek pochłania 50 procent zysków, każdego przedsiębiorcę kusić będzie powiedzenie, że „skarb państwa pokryje połowę” wydatków, których pewnie dałoby się uniknąć. (Uniknięcie tych wydatków zwiększyłoby zyski; połowa zysków tak czy inaczej trafiłaby do kasy państwowej.) Psychologiczny klimat jest zupełnie inny, gdy podatki zostają zniesione i zastąpione akcjami znajdującymi się w rękach publicznych; świadomość, że połowa majątku należy do zbiorowości, nie przesłania bowiem faktu, iż wszelkie niepotrzebne wydatki zmniejszają zyski, i to dokładnie o tę niepotrzebną sumę.
Wiele problemów powstanie w związku z przedsiębiorstwami, które działają w kilku różnych regionach, oraz spółkami międzynarodowymi. Zrozumienie dwóch następujących zasad wystarczy jednak do ominięcia trudności pojawiających się w tej dziedzinie:
— opodatkowanie zysków zastąpione jest akcjami, czyli udziałem w majątku przedsiębiorstwa,
— partycypacja „ogółu” winna odbywać się na szczeblu lokalnym, a więc tam, gdzie ludzie zatrudnieni w danej firmie pracują, żyją, podróżują i korzystają z wszelkiego rodzaju usług publicznych.
Choć pewne skomplikowane przypadki splątanych struktur organizacyjnych mogą dostarczyć księgowym i prawnikom dodatkowego zajęcia, nie należy jednak oczekiwać istotnych trudności.
W jaki sposób przedsiębiorstwo objęte proponowanym tu schematem tworzyć może nowe kapitały? Rozwiązanie, jak i wszystkie poprzednie, jest wyjątkowo proste: na każdą akcję wydaną akcjonariuszom prywatnym, zarówno płatną, jak i bezpłatną, przypada jedna akcja bezpłatna trafiająca w ręce zbiorowości. Na pierwszy rzut oka wydawać się to może niesprawiedliwe — jeśli inwestorzy prywatni płacą za akcje, czemu nie płaci za nie zbiorowość? Odpowiedź jest oczywista: przedsiębiorstwo jako całość nie płaci podatków dochodowych, a więc zyski od nowego kapitału również nie są opodatkowane; tak więc zbiorowość otrzymuje akcje bezpłatne zamiast podatku od zysków.
Pewne specjalne problemy pojawić się mogą przy reorganizacji, przejęciu lub likwidacji jakiejś firmy. Podane dotąd zasady dostarczają wszelkich niezbędnych reguł ich rozwiązywania. W przypadku likwidacji — zarówno związanej z bankructwem, jak i spowodowanej innymi racjami — akcje będące własnością publiczną należy oczywiście traktować tak samo jak akcje prywatne.
Powyższe propozycje uznać można za ćwiczenia w sztuce „tworzenia modeli”. Sądzę jednak, że schemat taki byłby możliwy do wykonania. Mógłby on przekształcić zasady własności wielkoprzemysłowych gigantów bez rewolucji, wywłaszczania, centralizacji i zastępowania giętkości biurokratyczną ociężałością. Mógłby być wprowadzany w sposób eksperymentalny i ewolucyjny, począwszy od największych przedsiębiorstw stopniowo ogarniałby coraz szersze obszary, aż do momentu, w którym zapanowałoby powszechne odczucie, że sprawy publicznego interesu zyskały już należną im wagę w twierdzach biznesu. Na razie wszelkie znaki wskazują na to, że obecna struktura wielkoprzemysłowych przedsiębiorstw — mimo wysokiego opodatkowania i nie kończącego się mnożenia ustaw — nie prowadzi do publicznego dobrobytu.
Źródło: E. F. Schumacher, Małe jest piękne. Spojrzenie na gospodarkę świata z założeniem, że człowiek coś znaczy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1981, ss. 316-327
Ernst Friedrich Schumacher
Tekst ukazał się na łamach portalu Dystrybucjonizm.pl. Przedruk za zgodą Redakcji.
19 lipca 2012 o 20:50
Bardzo ciekawy tekst, dużo wyjaśnił o dystrybucjonizmie, ale mam pytanie, w jaki sposób zgromadzenie ma zarabiać na posiadaniu akcji? Czy może je później sprzedawać, jako alternatywa dla podatków od dochodu?
26 czerwca 2019 o 16:57
To nie jest stricte dystrybucjonistyczne podejście, a raczej hybryda kapitalizmu (ale nie kapitalizmu rozumianego przez patologiczne jego odłamy), socjalizmu (ale tak samo jak pierwszy przykład nie jego patologicznych form), korporacjonizmu i dystrybucjonizmu.
W tym rozwiązaniu z jednej strony pewna kontrola i regulacja przez państwo występuje, ale nie jest zarządzana absolutnie centralnie, tylko kontrola jest rozłożona w społeczeństwie i samorządach, udziały pracowników w własności (co znaczy upowszechnienie/dystrybucję własności), faktycznie tworzy się korporacja/gildia czy coś podobnego faktycznie przypominają korporacjonizm, jak i dystrybucjonizm.
Interesuje mnie wiele modeli gospodarczych państwa, ten jest jednym z nich. Ta koncepcja warta jest rozwinięcia w nową doktrynę gospodarczą oraz powinna otrzymać odpowiednią nazwę.