life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Louis-Ferdinand Céline: Żydowska międzynarodówka

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Za haracz jaki płacicie Żydom waszym panom — dziś międzynarodowym bankierom, a jutro wielkim komisarzom ludowym, moglibyście żyć, nic nie robiąc dwa dni na trzy dni.

Jeszcze jedno bezwstydne kłamstwo, credo dla głupców, dla pijaków, jeszcze jedna bezczelna nikczemność: „Międzynarodowy proletariusz”. Tylko je­dna jedyna międzynarodówka istnieje na całym świecie. Jest nią rasowa tyrania Żyda, Żyda bankiera, Żyda polityka, tyra­nia absolutna, straszna. To rze­czywista całkowita międzynaro­dówka, działająca zawsze bezustannie, z całą, nigdy nie słabnącą  świadomością, celowo, wytrwale.

Czy w Hollywood, czy na Wall Street, czy w Waszyngtonie — Żyd (Roosevelt jest kabotyńskim narzędziem w ręku żydowskich potentatów: Morgenthau’a, Loeb’a, Schiffa, Hayesa, Barurusha et consortes) w Moskwie, w Vancouver, w Mediolanie. Oto międzynarodówka, integralna, świetnie zmontowana, nieugię­ta, podstępna, krętacka, ociekająca złotem, drapieżna, podejrzliwa, zbrodnicza, niespokojna, zachłanna, agresywna, nigdy nienasycona, niezmęczona, niezasypiająca. „Międzynarodówka” Ariów, robotników, to tylko pieśń niewolników i absolutnie nic więcej. Lud musi wykonać jakiś gwałtowny ruch i zerwać ze swych oczu zasłonę, aby zdać sobie wreszcie sprawę, że jego pyskowa „Międzynarodówka”, jego sławetna, hałaśliwa, patentowana obrończyni, to tylko pu­sta blaszana beczka, to jeszcze jedna blaga, jeszcze jedno kłamstwo, jeszcze jedno wielkie, fantastyczne oszustwo jego przekupionych menerów. Jeszcze jedno olbrzymie żydowskie cygaństwo, żydowski szwindel. Nie ma innej międzynarodówki, oprócz międzynarodówki dla Żydów. Międzynarodówka robotnicza to kuglarstwo, to socjalno–gigantyczne fałszerstwo wielkiego przodka „Marx Brother’a”, to przynęta dla głupich gojów. Udało się gudłajowi znakomicie! Dla Żydów złoto i befsztyki, dla głupich Ariów pałki i pieśni, każdy ma to, co lubi, co mu przeznaczono.

Międzynarodowy jest wrzask, międzynarodówką żałosna pieśń dla pijaków, kołysanka dla więźniów. Na świecie tyle jest robotniczego  braterstwa, ilu jest Żydów na wojnie w pierwszej linii okopów. Zamiast brater­stwa mamy na powierzchni ca­łej naszej planety coś całkiem przeciwnego. Źli kapitaliści uniemożliwiają zbliżenie się ludów, które pragnęłyby się uści­skać, ucałować? Co za straszne głupstwo! Co za bezwstydne oszustwo! Albowiem nie ma nic bardziej sprzecznego z wszelką rzeczywistością. Na kongre­sach, ależ  owszem, z pewno­ścią podczas bajdurzenia, pod­czas ględzenia, oczywiście, oczywiście. Na bankietach, na obiadach bratają się, a jakże! Pełni werwy, mający nabite kieszenie, obrotni, wypoczęci delegaci mó­wią ze sobą o takich bzdurach! Bycza zabawa! Ale czymżeż ryzykują? Trącają się kieliszkami, piją, powtarzają to samo, spacerują, a jak biczują gębami od uch do ucha — wszyst­kich wyzyskiwaczy, krzywdzicieli, jak piętnują wszelkie nieprawości, nadużycia! Ah, ah! Co za okropne drwiny! Podłe, obżarte, syte, okrutne obłudniki! Jak wyglądacie, jak się zachowujecie w życiu? Wystarczy byście wrócili do siebie, zaprzedańcy! A już na całe gardło wołacie policji, już domagacie się, skamlecie o ograniczenia, o obostrzenia przepisów imigracyjnych, przykręcenie śruby. Zapominacie o frazesach, nie wzdychacie, dość macie, dość macie bajdurzenia, dość tremolando! Ojczyzna? Nie ma już ojczyzny. To już przestało istnieć. Są natomiast „standardy” życiowe. I nigdy ich nie było tyle, co teraz. Ile krajów, tyle „standardów”, zaciekle, dziko bronionych — zapewniam was — przez tych, co używają, a budzących zawiść tych, co nie mogą używać. To wojna, głucha, utajo­na, nieustająca, niemniej okrut­na od innych, wojna wszystkich proletariatów, wojna wysokich i niskich „standardów”. Ręczę wam, że standardy mają też granice i niemniej są najeżone przeszkodami, niemniej trudne do przebycia niż Ojczyzny. Spróbuj, proletariuszu, rzemieśl­niku, golibrodo, modystko, ma­szynistko, czy ktokolwiek inny udać się na zarobek do Stanów Zjednoczonych, do Szwecji, do Holandii, ot tak sobie, całkiem naturalnie zakosztować nieco wyższego „standardu życiowe­go” — pracować trochę mniej i kazać sobie więcej płacić — to zobaczysz, czy ci nie dadzą kopniaka natychmiast, bez dysku­sji, czy cię nie zdzielą drągiem po kłębie, jak zapowietrzonego natręta. Byłoby to bardzo, a bar­dzo nieciekawe! Braterstwo ro­botnicze umarło, jeśli w ogóle, kiedykolwiek istniało. To bardzo smutne, ale prawdziwe. W chwili, gdy się kończy z formułkami i w dobrej naiwnej wierze chce się skorzystać z obietnic, zakosz­tować owoców tak wychwalanego braterstwa, o którym tyle się mówi na wszystkich kongresach, tyle się robi hałasu, to jak nas wtedy przyjmują? Lepiej nie mówmy o tym.

To piękne, słodkie braterstwo, to tylko teoretyka. Zaraz na granicy pokażą wam taki kij, taki harap „zakończony żelazem”, że od razu odechce wam się tego braterstwa, i rzucicie się z po­wrotem do swojej nory, z którejście wyszli… natrętni waria­ci! Żadnej litości, żadnej skar­gi! W życiu praktycznym każdy niewolnik musi być przykuty do swojej taczki. Żadnych mrzonek. Ci, co są przy pełnym żłobie, przy pełnym korycie, nie dopuszczają do siebie uciekinierów, zbiegów z innej katorgi!.. Tych co płyną obok wielkich luksu­sowych okrętów przyjmuje się kijem po łbach, niech idą na dno, śmieciarze, brudasy, niech pęcznieją w wodzie.

Doskonale jest zorganizowana obrona granic demokratycznych. Żadnej litości, żadnego wahania, żadnych dziur. Brudasy, zazdrośnicy, do budy. Każdy naród dla siebie. Z majchrem. Z granatem. Na wasze powitanie, proletariu­sze wszystkich krajów czeka nad bramą każdego kraju pięk­ny czarny na różowym tle napis: „TU PEŁNO. WOLNYCH MIEJSC NIE MA” Oto jak wygląda rzeczywistość. Lecz, nie wyobrażajcie sobie, szukając wy­jaśnienia tego faktu, że to „re­kiny”, że to te „dwieście rodzin” nie dopuszczają, odpychają patałachów. Ale cóż znowu. Ależ nie. Zrozumcie, że nie. „Wyzyskiwaczom” byłoby to raczej na rękę, gdyby otrzymali z drugiej półkuli świeży materiał na popychadła. Czemużby nie? Mogliby tylko zarobić na tym. Tańsze ręce do pracy, więcej odbiorców. Dla nich to czysty zysk. Więc nie oni, lecz zawsze i wszędzie proletariusze zsyndykalizowani, zorganizowani, oszańcowani za plecami swoich pracodawców bronią zaciekle swych progów, swego zdobytego już „standardu”, swych „ra­dioodbiorników”, swych chłod­ni elektrycznych, swych sa­mochodów, swych fraków, sło­wem bronią pewnego rodzaju zbytku — wszystko prawie nabyte na kredyt — bronią za po­mocą wszelkich środków, siły, obłudy „Emigracji”, a  głównie przy pomocy bezwzględnej policji. Trzeba wreszcie przestać wierzyć w te czułostkowe głupstwa, które się powtarza całymi godzinami. Każda „Trade – Union”: angielska, amerykańska, duńska — wszystko jedno która — jest względem chudych pracowników innych krajów nieskoń­czenie więcej paskudna, podła, świńska, niż  wszyscy najbezwzględniejsi pracodawcy razem wzięci. Smrodliwa hipokryzja  tego sentymentalno–masońskiego werbunku, tego podstępnego gaworzenia o braterstwie robotniczym, jest najobrzydliwszą farsą ostatniego wieku. Wszystkie fakty ze wszystkich zatarasowanych przed nami granic są niezbitym dowodem, że — mówiąc gwarą robotników — w praktyce jedyną rzeczą, którą się bierze pod uwagę, jest „peł­ne koryto”.

Nigdy jeszcze „faworyzowani” proletariusze nie byli tak mocno przywiązani do swoich relatywnych przywilejów patriotycznych. Ci, którzy są posiadaczami, nie mają najmniejszej chęci, dzielić się z kimkol­wiek swymi bogactwami. „Natura nie tworzy granic”. Tak. Ale niektóre obszary hojnie wy­posażyła we wszystkie bogac­twa świata, pozostawiając in­nym za całą fortunę tylko ka­mienie i cholerę. Granice zjawiły się same przez się… Ludzie byliby gotowi pójść za te bogactwa w najstraszniejszy ogień, więcej je cenią niż honor. Bro­nią ich jak źrenicy oka, by nie dopuścić do wtrącania się do jakiegokolwiek dzielenia się nimi z proletariuszami innych, uboż­szych krajów, do dzielenia się z tymi, co nie mieli szczęścia uro­dzić się na polach naftowych. To rzeczywistość, to prawda. Wszystko inne to kpiny, to bła­zeństwo, to marksowanie. Nie było nigdy wypadku, aby bogata brytyjska „Trade – Union” zaproponowała swym „Gminom” przyjęcie bezrobotnych specja­listów belgijskich, francuskich, japońskich, hiszpańskich, pol­skich, rumuńskich, by usiłowała ulżyć doli nieszczęśliwym „bra­ciom klasowym”. Nigdy. Ani syndykaty Stanów Zjednoczo­nych nie żądały złagodzenia dzikich, okrutnych przepisów. Bynajmniej. Przeciwnie, doma­gały się wzmocnienia ogrodzeń. Ci, co nie mają bogactw, niech zdychają w nędzy i brudzie! Widocznie sobie na to zasłużyli. To są wrogowie, wrogowie tej samej „klasy” w okropnej wal­ce o pełny żłób. Zdecydowanie!

Jedynie żydy mogli o każdej godzinie, o każdej sekundzie przedostawać się, przenikać do wszystkich państw, zamieszkiwać, urządzać się, prowadzić in­teresy, korzystać ze wszystkiego i wszędzie z takich samych przywilejów, z jakich korzystali ongiś obywatele Imperium Rzymskiego. Żydzi wszędzie są u siebie. Im wolno! Żydzi, „Civis devorans, nigdy nie ustają w poszukiwaniu nowych łupów, nowych  zdobyczy. Cisną się więc bandami, zamaskowani, sprytni, przebiegli, zachłanni bankierzy, wirtuozi, pielgrzymi, kuzyni, kiniarze, ministrowie, podejrzane Potęgi. Zaraz są adoptowani, adaptowani, godni szacunku, miłości, kochania. To są panowie świata. Nic więcej normalnego! Są szczęśliwi od chwili przybycia. Lecz my, zwyczajne woły robocze, proste parobki, których jedyną rekomendacją są ręce do pracy i nasze mizerne sztuczki, po co byśmy tam mieli iść tak daleko od domu. Aryjczyk mały ma cię­żar gatunkowy w imigracji. Wnet go wyleczą z jego złudzeń, z jego proletariackich „więzień”. Wezmą go do galopu już od pierwszej rewizji celnej. Jeszcze nie zdąży rzucić okiem na obiecaną ziemię, na krainę szczęścia, a już będzie rozczarowany, rozbity, schwytany i na powrót wrzuco­ny na dno okrętu. Będzie to dla niego doskonałą lekcją, to go nauczy, że nie powinien powtarzać tego, czego nie rozumie. Nigdy jeszcze granice i porty nie były tak niedostępne dla Ariów, nigdy nie były najeżone tylu przeszkodami, bronione tylu drakońskimi przepisami, nigdy nie było tam tyle domów izola­cyjnych i tylu osłów. Protokoły, grzywny, przesłuchiwania, rewizje, wstrętne kwarantanny, oto, co go czeka… wstrętne, obrzydliwe, upokarzające policyj­ne zabiegi profilaktyczne, wszystkie uczciwe wojny przeciwko zarazie, jaką wnosi swoją oso­bą, musi być natychmiast uka­rany, wyrzucony, by mu się raz na zawsze odechciało tu wracać, by mu się odechciało sztuczek, awantur, niech idzie gnić gdzie indziej. Takie są prawa krajów silnych, gdzie życie jest nieco mniej ciężkie, mniej trudne, okrutne prawa, broniące te pań­stwa od nędzarzy, broniące „proletariat posiadający” od najścia wygłodniałych rzesz, które rozmnożyły się u ich granic i krążą dokoła garnka z gotującym się mięsem.

Jedna jedyna Francja przyjmuje do siebie wszystkich, to znaczy tych, za których plecami są ukryci nasi zdobywcy Żydzi. Przyjmuje ich janczarów, ich giermków z Afryki, z Azji, z bliskiego Wschodu, coraz więcej żydowskich pachołków, gotowych wykonać każdy rozkaz, każdą zbrodnię, coraz to więcej żydowskich wyborców.

Oczywiście prosty Żyd, nędzota w „jednej koszuli”, co przybywa bezpośrednio ze swe­go suku (suk wyraz arabski zna­czy mniej więcej to samo, co jarmark, targowica. Przyp. tłum.), z głębi swego rumuńskiego ghetta, dziwnie się jakoś czuje, dzi­wne zachodzą w nim zmiany, gdy zobaczy w Paryżu plac Pigalle, magazyny, potoki światła, piramidy wszelkiego rodzaju drobiazgów, uliczne dziewczyny — wszystko to podoba mu się nad wyraz. Jest zachwycony, olśniony, szczęśliwy! On, który od czternastu wieków żył pod­stępem, chytrością, przebiegłością, drżąc ze strachu, pomiędzy jedną a drugą cholerą, jednym a drugim tyfusem, masakrą, pogromem, znajduje otwarty przed sobą kraj, pełen tak niezwykłych rozkoszy, przyprawiają­cych go o zawrót głowy. Nie trzeba się więc dziwić, że stracił przytomność, że nagle poczuł się wielkim. Lecz nam nie wolno w to wierzyć, nie wolno się z tym pogodzić. Rzeczywistość jest zupełnie inna.

Francja nie jest krajem boga­tym, daleko jej do tego. Jest nawet krajem biednym, krajem szczupłych zasobów, drobnych oszczędności, krajem skąpym i ubogim z samej swojej natury. Kraj co nie ma ani nafty, ani miedzi, ani bawełny, kraj po­zwalający jedynie na liche rolnictwo, nie jest krajem boga­tym. Jest to kraj ubogiej gleby dla ubogich, kraj gdzie trzeba dużo trudu i znoju, aby żyć. Szczególnie, gdy się płaci tak olbrzymi haracz, jaki my płacimy naszym — mniej więcej trzy czwarte całego narodowego do­chodu — pasożytom Żydom, krajowym i międzynarodowym. Jeżeli więc synowie tej ziemi za­pomną o tym i zaczną sobie pozwalać, to niebawem wylecą stąd, jak z procy.

Jest to prawo ziem lichych, „skąpych”. Taka jest — ni mniej ni więcej — rzeczywistość. Podstawowe, niezbędne nam do eg­zystencji surowce musimy spro­wadzać z innych krajów — z wyjątkiem wina niestety. Te ekonomiczne warunki nakazują nam pozbyć się i nie przyjmo­wać do siebie cudzoziemców. Nie jesteśmy już ziemią „błogo­sławioną od bogów”, błogosła­wione to Ameryka, Anglia (i ko­lonie), Skandynawia — dzięki swemu położeniu — Holandia i kilka innych, a proletariat tych krajów ipso facto nie ma absolutnie chęci, dzielenia się z nami. Więcej nawet. Eksploatują nas i bez miłosierdzia. Eksploatują przy pomocy swoich Żydów, z którymi idą zgodnie, jak jeden mąż. To są niewolnicy uprzywilejowani, więźniowie z mniej ciężkiej katorgi. Trzeba zawsze o tym pamiętać i nie mylić się.

Każdy porządny proletariusz angielski czuje się „in petto” szczęśliwym, całkowicie godzi się pod tym względem z lorda­mi, że to jest bardzo miło, iż pracuje na niego trzysta milio­nów okrytych łachmanami Hindusów i innych eksploatowanych helotów, pół-zwierząt, pół-ludzi, rozsianych po całym świecie, fellachów, Incasów, Botokudów, Kafrów, czerwonoskórych itd., itd., jest głęboko przekonany, że ci nędzarze, powinni dla wy­gody orać i nawozić ziemię, siać i żąć pszenicę, zbierać ryż, ba­wełnę, gracować pampasy, pra­cować na ziemi i pod ziemią, pa­dając ze zmęczenia i głodu, wszystko dla niego. Pod tym względem jest nieubłagany, nie­ugięty! Egoista! „Najpierw Brytyjczyk”. Nie uważa się bynajmniej za „brata trudu”. Nie chce się dzielić ze mną, ani z nim, ani z wami. Jedynie z „Brytyjczykami” i swymi panami Żydami. Uważa, że podbój słabych przedstawia dla niego duże korzyści. Znamy doskonale purytańską hipokryzję. Teraz jej wyznawcami są syndykaty, tylko znacznie gorliwszymi. Je­żeli chcecie się trochę zabawić, zróbcie doświadczenie i zgłoście się do „Alien offices” — po łacinie alienus: wariat — w którym­kolwiek porcie na wybrzeżu w Dover, w Folkestone czy gdzie indziej. Zapytajcie, czy mogli­byście wylądować, czy moglibyście znaleźć w Londynie jakąś odpowiednią do waszych zdolności, waszych umiejętności pracę. Jeśli w swoim ciężkim życiu nie nauczyliście się jesz­cze tańczyć walca, to na pocze­kaniu was nauczą.

Chcesz, proletariuszu, nafty, bawełny, miedzi, to najpierw musisz, przyjacielu, dać grubą łapówkę, musisz kupić towarzysza – proletariusza z przeciwka, z tamtej strony granicy. Tu nic nie pomoże żadne bajdurzenie o braterstwie. Trzeba bulić gotówkę, trzeba najpierw dać „klaso­wemu bratu” haracz, lepiej, niż ty obdarowanym przez los, przez  przypadek, urodzenie. Urodził się na polu naftowym, przy naftowym szybie, to coś znaczy. I jak wiele! Bardzo jest z tego zadowolony. Ale nie da ci ani okruszyny ciastka, które z takim smakiem zajada. Cze­ka na twój haracz spokojnie, pełen szczęścia. Możesz zdychać zgłodniały i wyczerpany u jego progu, będzie na to absolutnie obojętny, nieczuły tak samo jak Żyd, jak fabrykant. Gdy chodzi o podzielenie się z kim, staje się od razu nieugiętym szowinistą. „Komfort” nie ma uszu. Pilnuj swojej sałatki, ja będę pilnował swoich bogactw! Absolutnie równy podział dóbr ziemi to muzyka dla kongresów, to popular­na piosenka dla głupców. I nic więcej.

W praktyce twoi klasowi bra­cia, skoro tylko przekroczą na powrót granicę, gdy tylko skoń­czą kongresową gadaninę, za­ledwie zdoła wyschnąć im na ustach piana, zaraz stają się wiel­kimi patriotami, by cię nie do­puścić do swego żłobu, pogodzą się z policją, z fabrykantami, a ty możesz zdychać w nędzy. Jeśli nawet mają za dużo i nie wie­dzą, co z tym zrobić, gdzie po­dziać, to wolą zgnoić, zniszczyć niż dać tobie… W przeciwnym razie dostaliby ciężkiej choroby, dosłownie! To obniżyłoby wszystkie ich ceny, ich stopę życia. Gdzie idzie o miejsce przy pełnym korycie, nie znają przyjaciół, nie znają braterstwa. Do budy, psie – niewolniku! Pójdą na wszystko, na wszystko się zgodzą, tylko nie na braterstwo. Wielcy, zapamiętali patrioci, gdy się chce ich pozbawić łazienki. Ręce przy sobie! Precz stąd! Precz od nas, brudna, śmierdzą­ca nędzo! Precz parszywi, cuch­nący wszarze! Oto jak was traktują apostołowie robotniczo-międzynarodowego braterstwa. Jesteście poinformowani, bę­dziecie wiedzieli. Wielcy zwolennicy podziału, wielcy humanitaryści, nieubłagani wrogowie wszelkiej niesprawiedliwości, ale tylko wtenczas, gdy to ich absolutnie nic nie kosztuje, lecz gdy idzie choćby o najmniejszą odrobinę ich komfortu, ich wygód, jeden zbyteczny aparat radiowy —  wtedy ogony pod siebie, wtedy o wszystkim zapominają, wtenczas ich nic nie obchodzi: ani nędza, ani niespra­wiedliwość, ani nadużycia. Ale nie ma znowu się czym tak martwić, przejmować. To ludzkie, to bardzo naturalne. Trzeba tylko jasno zdawać sobie z tego spra­wę. Trzeba sobie uświadomić, że istnieją kraje „hołdownicze”, że do takich krajów my właśnie należymy pod względem pod­stawowych surowców, niezbędnych w życiu codziennym, że jeżeli się liczy tylko na przypa­dek, na los szczęścia, na kredyt, to wtedy trzeba się ze wszyst­kim pożegnać.

Pewnego pięknego poranku po wielkiej pompie bile mogą się okazać już tak ciężkie, że dalsza gra będzie absolutną niemożliwością, i trzeba się uznać za niewolników, stać się niewolnikami ostatecznie na zawsze, niewolnikami wszystkich Angli­ków ziemi, Brazylijczyków, kowbojów, wszystkich wszyst­kich, a nade wszystko najbardziej niewolnikami Żydów. Au­tomatycznie spadamy do pozio­mu botokudów, kafrów, zulusów, bitych przez „Colonial Government”. Spadamy do wszawego poziomu pod-niewolników, którzy składają swe kości mniej więcej wszędzie: na pustyniach, w lodowcach, w kopalniach po to, aby zarówno gentelman, jak i burżuj, jak i robotnik Wielkiej Brytanii nie odczuwał zbyt mo­cno tych ciężkich czasów, by mimo wszystko mógł się oddawać swym zwykłym rozrywkom, aby nie ucierpiały za bardzo z powodu kryzysu wspaniałe angielskie psy, by angielskie kot­ki mogły dostawać swe zwykłe porcje mleka, by w sezonie footballu gentleman nie był narażony na przeziębienie, na katar, by mógł mieć ubrania z najlep­szych gatunków materiału, by go stać było na whisky po 200 franków litr i na królewskie dostojeństwo.

Louis-Ferdinand Céline

Celine

Autor na zdjęciu

Jeden z najwybitniejszych francuskich pisarzy – Louis-Ferdinand Céline – wciąż jest obiektem ostracyzmu ze strony pewnych środowisk, które nie mogą mu wybaczyć niechęci do Żydów i bolszewizmu. Po zakończeniu wojny oskarżono go o kolaborację z Niemcami, określano go mianem „hańby narodowej”, Jean-Paul Sartre domagał się dla niego kary śmierci. Prezentowany fragment pochdzi z jego głośnej pracy „Pogromowe drobiazgi”, którą w odcinkach drukowało w latach 1938 – 1939 legendarne pismo „Prosto z Mostu”.


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: , , , , , ,

Podobne wpisy:

  • 1 marca 2021 -- Lucien Rebatet: Céline i jego antyżydowska furia
    Styczeń 1938. Najświetniejszy okres naszego faszystowskiego tygodnika "Je suis partout". W słuchawce głos jednego z moich najbliższych współpracowników, P. A. Cousteau: "Stary, pos...
  • 2 czerwca 2017 -- Louis-Ferdinand Céline: Żydowska przewrotność i degeneracja Aryjczyków
    Muszę powiedzieć, że mimo wszystko doszliśmy z Popolem do następującej konkluzji: To wampiry, fenomenalne dranie. Trzeba ich przepędzić od nas do Hitlera! Do Palestyny! Do Polski! ...
  • 25 października 2020 -- Rok 1945 – triumf żydostwa i agonia Europy
    Rok 1945 był początkiem agonii Europy i triumfu międzynarodowego żydostwa. Od tej chwili siły rozkładu zaczęły rozprzestrzeniać się z ogromną szybkością. Wschód Europy początkowo b...
  • 24 marca 2012 -- Dr Tomislav Sunić: Rozmowy o pieniądzach
    Nigdy pieniądz nie był tak ważny w relacjach międzyludzkich. Nigdy tak bardzo nie wpływał na los tak wielu Amerykanów i Europejczyków. Dziś pieniądz stał się świecką religią, która...
  • 24 października 2017 -- Richard Wagner – wróg żydostwa i kapitalizmu
    Richard Wagner był nie tylko wybitnym kompozytorem, ale także potrafił rozpoznać zagrożenia dla europejskich narodów. Szczególną uwagę poświęcił kwestii żydowskiej, zdając sobie sp...
Subscribe to Comments RSS Feed in this post

4 Komentarzy

  1. To wszystko to prawda. Dajmy na to tacy trockiści, którzy się przechrzcili na neokonserwatystów islamofobicznych spełniających rolę ochroniarzy bandyckiego Izraela lub sowieccy komuniści grający teraz rolę „obrońców“ tradycjonalizmu, prawosławia – katechonów, realizujących mocarstwowa politykę „Rosji“

  2. Taki jest świat. W tym tekście aż się czuje wielkie serce Celina i porusza to do trzewi.
    Analogia w warunkach walki Stronnictwa Narodowego w Łodzi z 1936 to reportaż Ksawerego Pruszyńskiego – Żółci ludzie z Łodzi
    http://retropress.pl/wiadomosci-literackie/cyklu-podroz-polsce-zolci-ludzie-lodzi/

  3. A w jego ślady poszedł J. Raspail ze swoją znakomitą ksiażką „Obóz świętych”. Polecam, niestety treść aktualna..

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*